Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 października 2012

Lewe prawo (218)

 
SĘDZIOWIE W PUŁAPCE PRAWNEJ

   Coraz liczniejsi - niestety - funkcjonariusze tzw. wymiaru sprawiedliwości w III RP są żywymi okazami, jak poczucie nieomylności i bezkarności rodzi i kształtuje w człowieku lenistwo intelektualne. Zdeprawowanym sędziom wystarczy zaklinanie rzeczywistości, że wyrokują "zgodnie z prawem", a gdy ktoś śmie im zasadnie zarzucić samowolkę, ten zamiast rzeczowego wyjaśnienia dostaje pouczenie o ich gwarantowanej konstytucyjnie "orzeczniczej niezawisłości" (w domyśle: również od ustaw) i dozwolonej przez przepisy "swobodnej (rozumianej jako dowolna) oceny dowodów".

   Zapewne niektórym aparatczykom Temidy zdarza się ruszyć głową i pojąć, że jest to po prostu działalność przestępcza - przekraczanie uprawnień i nadużywanie władzy. Jednak ich ewentualne obawy o skazanie za gwałt na ustawach (z konstytucją na czele) zdaje się skutecznie eliminować świadomość ochronnej roli dożywotniego immunitetu.

  A może to ja jestem leniwy umysłowo? Bo nie ogarniam np., dlaczego częściej wznawia się procesy z błahego powodu formalnego niż z poważnej przyczyny merytorycznej?

   Może też to ja popełniam - jakby napisał prokurator - "czyn zabroniony"? Bo walcząc, w sprawie moich udokumentowanych roszczeń finansowych wobec ZUS, z sędziowskimi bezprawnikami, naruszam ich nietykalność?
 
 

wtorek, 30 października 2012

Lewe prawo (217)

 
KTÓRY SĘDZIA BYŁ KONSULTANTEM
 
ASESOR SOBCZAK?

   Jak wiadomo stałym Czytelnikom niniejszego bloga, autorką pierwszego - datowanego 10.06.2008 - z całej serii niezgodnych z prawem orzeczeń w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, była Anna Sobczak, ówczesna asesor Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia.
 

   W III RP urząd asesora sądowego do czasu jego likwidacji 5.05.2009 (tego dnia zaczął wreszcie obowiązywać stosowny wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 24.10.2007) sprawowały osoby bez życiowego doświadczenia i często po prostu niedouczone. Mimo to decydowały one o cudzych losach na równi z sędziami.

    O ile jednak sędziowie, nominowani przez prezydenta państwa, są w swym orzecznictwie - przynajmniej formalnie - niezawiśli, o tyle niechronieni immunitetem asesorowie byli zależni od mianującego ich ministra sprawiedliwości i swoich szefów w macierzystym sądzie. 

   Kiedy Sobczak wydalała z siebie niedorzeczny wyrok z 10.06.2008 (przyznający mi symboliczne zadośćuczynienie, ale odmawiający odszkodowania za wyliczone co do grosza straty finansowe na skutek nielegalnych decyzji ZUS), minęło już 7 miesięcy od stwierdzenia przez TK niekonstytucyjności urzędu asesora sądowego.

   Mimo to Sobczak orzekała nadal, i wciąż obowiązywał m.in. artykuł 134, paragraf 5 ustawy z 27.07.2001 - Prawo o ustroju sądów powszechnych, o treści: "Asesor na okres pełnienia czynności sędziowskich pozostaje pod pieczą sędziego wyznaczonego do pełnienia funkcji konsultanta".

   W paragrafie  6 zapisano: "Sędzia pełniący funkcję konsultanta udziela asesorowi na jego wniosek pomocy z zakresu techniki pracy sędziowskiej oraz wykonywania czynności administracji sądowej. Ponadto sędzia konsultant przeprowadza lustracje posiedzeń sądowych odbywanych pod przewodnictwem powierzonego jego pieczy asesora i sporządza kwartalne sprawozdania z wykonywanej funkcji".

   Natomiast paragraf 7 stanowił: "Do pełnienia funkcji konsultanta wyznacza się sędziego sądu okręgowego orzekającego w zakresie spraw, których rozpoznawanie zostało powierzone asesorowi".

   Rozpoznająca moją sprawę Sobczak po zakończeniu przewodu sądowego dała sobie tydzień na ogłoszenie wyroku. Z dzisiejszej perspektywy mam uzasadnione podejrzenie, że był to czas potrzebny jej na poradzenie się u swojego konsultanta. Nie wątpię bowiem, że jego rola nie ograniczała się tylko do udzielania pomocy technicznej i administracyjnej. Znając realia tzw. wymiaru sprawiedliwości w naszym "państwie  prawa" - jestem pewien, że służyła wręcz ręcznemu sterowaniu podopiecznym asesorem.

   Co wywnioskowawszy, napisałem wczoraj - 29.10.2012 - jednozdaniowego mejla do Ewy Barnaszewskiej, prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu: "Proszę o udzielenie mi informacji, kto (wystarczy samo imię i nazwisko) pełnił funkcję sędziego konsultanta Pani Anny Sobczak w czasie, gdy była Ona asesorem w Wydziale Cywilnym Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia".

   Czekając cierpliwie na odzew - przypuszczam, że konsultantem Sobczak mógł być któryś z sędziów, przyklepujących w postępowaniu odwoławczym i skargowym jej skandaliczny wyrok z 10.06.2008. Najprawdopodobniej to ktoś z trójcy: Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Urszula Kubowska-Pieniążek lub Grażyna Josiak, a może nawet sama Barnaszewska.

   Błądzę? To proszę przysłać sprostowanie; z pewnością je opublikuję.
 
 

poniedziałek, 29 października 2012

Lewe prawo (216)

 
PROKURATOR NARUSZYŁA PRYWATNOŚĆ
 
OSOBY PUBLICZNEJ

   Kto kiedykolwiek starał się o dostęp do jakiejś informacji publicznej, ten wie, jak trudno z tego obywatelskiego - niby gwarantowanego ustawowo - prawa skorzystać, zwłaszcza w takich instytucjach, jak prokuratura. Tam niemal wszystko jest tajne przez poufne.

   Musi zatem zdumiewać fakt, że właśnie powołując się na ustawę o dostępie do informacji publicznej, szefowa Prokuratury Rejonowej w Sopocie - Barbara Skibicka ujawniła dziennikarzom tabloidu Super Express, iż córka byłego prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego - Marta (na zdjęciu) procesowała się w sądzie ze swym pierwszym mężem Piotrem Smuniewskim o tzw. zaprzeczenie jego ojcostwa urodzonej w 2003 roku jej starszej córki Ewy.

   Moim zdaniem, Skibicka niewątpliwie popełniła przestępstwo przekroczenia uprawnień. To nadużycie władzy jest tym bardziej niegodziwe, że naruszyło prywatność Marty Kaczyńskiej. Intymne szczegóły z życia rodzinnego podlegają bowiem szczególnej ochronie prawnej. Ujawnianie ich jest niedopuszczalne nawet w przypadku osób publicznych (chyba że same wyrażają zgodę).
 
 

niedziela, 28 października 2012

Lewe prawo (215)


ZŁODZIEJSTWO SĄDOWE

   Dziennik Rzeczpospolita z 25.10.2012, tekst Wojciecha Wybranowskiego pt. „Temida trzyma cudze jak własne” (cytuję obszerne fragmenty):

    "Z sądowego depozytu zniknęły pieniądze firmy. Mimo wyroku sąd ich nie oddaje. Pieniędzy nie oddamy i co nam zrobicie - tak można by streścić zachowanie przedstawicieli gdańskiego wymiaru sprawiedliwości w tej bulwersującej historii. Pracownik ukradł i nie oddał.

   - Od zajęcia pieniędzy w mojej firmie minęło 17 lat. Od roku się staram, by sąd zwrócił mi pieniądze, które ukradziono z sądowego depozytu. Mimo prawomocnego wyroku pieniędzy oddać nie chce - mówi Piotr Zaleski, były właściciel gdańskich kantorów „Conti”, znany polski rajdowiec.

   Zaleski w 1995 r. został zatrzymany na polecenie gdańskiego prokuratora Ryszarda Paszkiewicza pod zarzutem prania brudnych pieniędzy i oszustw podatkowych. Decyzją sądu trafił do aresztu w Braniewie na 157 dni.

   Znalezione w jego kantorach pieniądze - równowartość blisko 2 mln zł - trafiły do sądowego depozytu. Pozbawiona środków firma wkrótce upadła.

   Proces Zaleskiego zaczął się dopiero 6 lat później i zakończył uniewinnieniem. Kiedy oczyszczony z zarzutów wystąpił wraz z likwidatorem swojej firmy do gdańskiego sądu o zwrot depozytu, okazało się, że spora jego część zaginęła w 2001 r.

   - Otrzymaliśmy w ratach 1,2 mln zł. Pozostałe 800 tys. skradł z depozytu pracownik sądu. Został skazany, ale pieniędzy nie oddał - mówi Zaleski, który wystąpił o zwrot brakującej kwoty.

   Sprawa była oczywista. W lipcu 2011 r. sąd wydał orzeczenie, w którym nakazał zwrot brakującej części zagrabionego depozytu. Waluty wycenił po kursach z 1995 r. na ok. 785 tys. zł. Po odwołaniu, złożonym przez pełnomocnika firmy „Conti”, w sierpniu 2012 r. zapadł kolejny, już prawomocny wyrok: nakaz zwrotu 838.542,64 zł.

   Od tego czasu Zaleski i likwidator jego firmy kilka razy występowali o oddanie tych pieniędzy. Bezskutecznie.

   - Dziwi mnie problem sądu z wykonaniem własnego orzeczenia - mówi biznesmen. - Przecież odsetki karne zapłaci Skarb Państwa".

   Teraz Super Express z 26.10.2012, felieton Sławomira Jastrzębowskiego pt. "Hit! Sąd nie chce oddać ukradzionych pieniędzy!" (też fragmenty):

   "Ta historia jest absolutnie hitowa. Po pierwsze pokazuje, jak w Polsce można starać się zniszczyć przedsiębiorcę, a po drugie, jak działają polskie sądy, czyli polskie prawo (w tym przypadku - haniebnie, niestety).

   Sprawę opisała wczoraj Rzeczpospolita. Prokurator z Gdańska Ryszard Paszkiewicz kazał zatrzymać przedsiębiorcę pod zarzutem prania brudnych pieniędzy. Przedsiębiorcy sąd zabrał wtedy pieniądze z firmy (około 2 mln zł) do depozytu. Biznesmen siedział pół roku w areszcie, no i firma padła.
   Po wielu latach uniewinniono go. Ale do tej pory nie oddano mu 800 tys. zł, bo sąd twierdzi, że
ukradł je pracownik sądu! I tyle. Niby przedsiębiorca ma wyrok, że sąd musi mu oddać pieniądze, ale sąd mu nie oddaje. Dlaczego? Bo mówi taki sąd, że nie ma.

   Po przeczytaniu tej niezabawnej powiastki każdy zwykły obywatel zada sobie pytanie: to jak ja mam wierzyć sądom? Przecież tam kradną i nie oddają!”"

   A teraz ja, po lekturze obu publikacji.

   Co prawda z pieniędzy znacznie mniejszych, ale mnie też okradziono w sądzie - przy czym nie zrobił tego jakiś szeregowy pracownik z dostępem do kasy, lecz sami sędziowie. W majestacie prawa, w imieniu RP, wrocławscy funkcjonariusze tzw. wymiaru sprawiedliwości wespół w zespół orzekli, że odszkodowanie za wyliczalne co do grosza straty finansowe, poniesione w wyniku bezprawnych decyzji urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, mi się nie należy, bo nie udowodniłem, że próbowałem podjąć pracę w czasie, w którym na legalne zarobienie choćby złotówki nie pozwalały obowiązujące przepisy ustawowe.
 
 

sobota, 27 października 2012

Lewe prawo (214)


GŁUPI JAK POLAK NA URZĘDZIE

   "Gdyby głupota miała skrzydła, to latałaby pani jak gołębica" - zbeształ doktor Josef Strosmajer jedną z pielęgniarek w kultowym czechosłowackim serialu telewizyjnym "Szpital na peryferiach".

   Gdyby głupota potrafiła fruwać, w instytucjach państwowych III RP trzeba byłoby zamurować okna dla poprawy bezpieczeństwa pracujących w nich intelektualnych nielotów - pomyślałem na wieść, że nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych przesłało na Białoruś do tamtejszych opozycjonistów politycznych około 30 rozliczeń podatkowych PIT z diet otrzymanych za udział w warszawskiej konferencji na temat społeczeństwa obywatelskiego i praw człowieka (każdego bez wyjątku). Z punktu widzenia ichniejszego prezydenta Aleksandra Łukaszenki, mogą to być oczywiste dowody przyjmowania judaszowych srebrników przez przeciwników jego dyktatury.

   Tę kompromitującą wpadkę zaliczyło to samo MSZ, które wcześniej miało za złe naszej prokuraturze, że przesłała białoruskim śledczym szczegółową informację o stanie kont opozycyjnego działacza Alesia Białackiego w polskich bankach, gdzie deponował on pieniądze przekazywane przez zagraniczne fundacje na działalność kierowanego przez niego Centrum Praw Człowieka "Wiesna". W konsekwencji został on skazany na 4,5 roku więzienia za zatajanie dochodów i niepłacenie podatków.

   Dziś, w związku z niedzielnymi (piszę ten tekst w sobotę, 27.10.2012) wyborami parlamentarnymi na Ukrainie, znów wzmógł się chór naszych obrońców praw człowieka. Jednego człowieka - Julii Tymoszenko. Byłej premier. Odbywającej karę 7 lat więzienia za bezsporne, udowodnione jej, nadużycia na kwotę 1,5 mld hrywien (ok. 600 mln zł) przy zawieraniu niekorzystnych dla swojego państwa umów gazowych z Rosją.

   Aleksandrze Kwaśniewski i inni tubylczy obrońcy praw Tymoszenko, nie idźcie tą drogą! Zamiast lamentować nad losem ewidentnej defraudantki, która niewątpliwie nadużyła władzy, zajmijcie się choćby kulisami naszego kontraktu na dostawy gazu z Rosji i spróbujcie znaleźć uczciwą odpowiedź na pytanie, dlaczego akurat my płacimy ludziom Władimira Putina najwyższą w Unii Europejskiej cenę za to paliwo...
 
 

piątek, 26 października 2012

Wazon, spróchniała deska czy ombudsman ?



Dzisiaj -26.10.2012 - w Europie, w ponoć cywilizowanym państwie prawa Polsce, w Gdańsku zmarł  Wojciech Dąbrowski. Wyeksmitowany wraz  ze sparalizowaną zoną, protestował pod Urzędem Miasta w Gdańsku. DWA MIESIĄCE ! 

Rzecznik Praw Obywatelskich "interesowała" się ponoć sprawą.
Wojciech Dabrowski i jeg ozona potrzebowali POMOCY! Natychmiastowej!


1 stycznia 1988r. rozpocząl urzedowanie Rzecznika Praw Obywatelskich. Czy był to znak nadchodzego „nowego”, czy rozpaczliwe próby utrzymania podretuszowanego „starego”, nie wiem. Na pewno dla tysięcy obywateli powołanie RPO było nadzieją  na odzyskanie choć odrobiny zaufania do państwa, którego od dwóch pokoleń byli pozbawieni.  Od chwili powołania corocznie skarży się Rzecznikowi od 40 do ponad 60 tysięcy obywateli. Informują RPO o niepraworządnych działaniach  instytucji państwowych, o celowych działaniach lub zaniechaniach skutkujących naruszeniem wolności i podstawowych praw człowieka, a także proszą o pomoc w działaniach ī przeciwko bezkarności i arbitralności urzędników państwowych, sędziów, prokuratorów, komorników itd. 

 Rzecznik dysponuje oficjalnymi kompetencjami w zakresie rozstrzygania sporów pomiędzy obywatelem, a instytucją czy organem państwowym. Biorąc pod uwagę powszechne w intytucjach i organach państwa zaniechanie jakichkolwiek form realnej kontroli pracy urzędników i funkcjonariuszy, brak dyscyplinowania i wymierzania sprawiedliwości tym, którzy nie działają w ramach prawa i naruszają rażąco wolności i fundamentalne prawa obywateli – RPO ma pełne ręce roboty i jest najczęściej ostatnią deską ratunku, ostatnią nadzieją obywateli. 
Rzeczywista ocena działalności Rzecznika Praw Obywatelskich jest bardzo trudna. Oficjalne sprawozdanie z  działalności RPO przedstawiane corocznie Sejmowi jest traktowane przez posłów jako nudna formalność i de facto nikt nie kontroluje działań „kontrolera“. Praktycznie RPO może robić co chce i jak chce.
W mediach kwestie dotyczące ewentualnych zaniechań RPO w wypełnianiu jego konstytucyjnych obowiązków, są tematem tabu. I tylko w mediach drugiego obiegu pojawiają się krytyczne głosy.
W roku 2010 Rzecznik otrzymał  62 858 skarg, z których zbadał (przeczytał?) 34 248, a podjął 11 810. Z tych podjętych pozytywnie rozpatrzono 17% – czyli 2008 spraw ( w tym 64 kasacje). Czyli na ogólną liczbę skarg w roku 2010, zaledwie trochę więcej niż połowa została zbadana i zaledwie nad 1/3  tych badanych RPO pochylił się głebiej i podjął je, tak więc  z ogólnej liczby skarg tylko 5.86 % Rzecznik rozpatrzył pozytywnie.
Jak by nie liczyć, znając realia polskie, to nawet ten zgrabnie podretuszowany wynik 17 %,  na zdrowy chłopski rozum,  nie jest faktycznym odzwierciedleniem rzeczywistej zasadności tych 34 248 zbadanych skarg. Potwierdzeniem takiego przypuszczenia są SETKI relacji petentów Rzecznika zamieszczane w Internecie, włącznie z absurdalnymi interpretacjami prawa i uwarunkowań ewentualnej ingerencji, z którymi można się zapoznać przeglądając odpowiedzi specjalistów BRPO występujących w jego imieniu.
O jakości pracy RPO świadczy też,  jeżeli nie bezpośrednio to pośrednio ilość spraw, które przegrywa Polska w ETPC. Obywatele świadomi swoich praw próbują  wzystkich dróg dochodzenia tychże, lącznie ze zwracaniem się do RPO. Z dużym więc stopniem prawdopodobieństwa, można założyć, że skargi obywateli polskich do ETPC, miały szansę być rozwiązane w Polsce. Zaznaczyć trzeba, iż coraz częściej nie są to sprawy dotyczące przewlekłości postępowania, a sprawy dotyczące fundamentalnych  gwarancji sprawiedliwego procesu, dyskryminacji etc. Nie dalej jak parę tygodni temu jednego dnia Polska przegrała 10 spraw dotyczących bezprawnych decyzji jednego tylko oddziału ZUS. Na rozpatrzenie czeka w Trybunale 130 podobnych spraw! Ilu z tych skarżących Polskę w ETPC, korespondowało z BRPO a ich sprawy badano, ale nie podjęto?
W tym kontekście warto zwrócić uwagę na interesujące badania przeprowadzono na zlecenie „Rzeczpospolitej” przez GfK Polonia dot. oceny demokracji i działania organów i instytucji państwa.
Według 37% badanych demokracja działa w Polsce ani dobrze, ani źle, 24% zdecydowanie dobrze lub dobrze, według 37 % zdecydowanie żle lub żle.
instytucji i organów państwa najlepiej wypadł Trybunał Konstytucyjny 18 % , wojsko 13 %,  prezydent 11 %, rząd  7%, sądy 7%,  samorządy 5%, Narodowy Bank Polski 4%, no i prokuratury 1 %. 
Poniżej opis kilku takich skarg - zbadanych i załatwionych negatywnie.
Po zakończeniu procesu karnego, obywatel X chciał skorzystać z przysługującego każdemu obywatelowi Rzeczpospolitej Polskiej i zagwarantowanego Konstytucją, prawa do złożenia skargi konstytucyjnej. Ponieważ nie posiadał żadnego majątku i nie miał żadnych dochodów (odbywał wyrok) zgodnie z przepisami prawa zwrócił się do sądu o przyznanie pełnomocnika w celu sporządzenia skargi konstytucyjnej.

Sąd Rejonowy Wydział Cywilny rozpatrzył wniosek i postanowił: odmówić ustanowienia pełnomocnika, uzasadniając odmowę … bezzasadnością skargi konstytucyjnej!   Sąd Okręgowy, podtrzymał tę decyzję i doprecyzował, iż w skardze konstytucyjnej nie można podważać wyroku(?).

X był decyzjami sądów zadziwiony i oburzony. I nie chodziło o samą odmowę ustanowienia pełnomocnika, a o kuriozalne uzasadnienia tej odmowy.

Skargę konstytucyjną, w tym także jej dopuszczalność i zasadność ocenia zgodnie z Konstytucją (art 188 ust.5) Trybunał Konstytucyjny. Czyli sądy tak rejonowy jak i okręgowy przekroczyły uprawnienia wynikające z art. 177 Konstytucji, sprawując wymiar sprawiedliwości ustawowo zastrzeżony dla właściwości Trybunału Konstytucyjnego, zaś sama ocena merytoryczna nieistniejącej skargi byla absurdem i nie mogła mieć miejsca, bowiem odmowa dotyczyła ustanowienia pełnomocnika, który tę skargę miał ewentualnie w przyszłości dopiero sporządzić.


W konsekwencji powyższych działań sądów X został pozbawiony konstytucyjnych praw
1.   złożenia skargi konstytucyjnej art. 79 ust.1 K
2.   prawa do sprawiedliwego rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez  WŁASCIWY  SĄD – czyli Trybunał Konstytucyjny   -    art 45 ust 1 K


Rodzina X złożyła skargę do Rzecznika w marcu 2007r., naiwnie wierząc, iż instytucja ta została powołana aby bronić podstawowych praw i wolności obywatela. Tymczasem specjaliści podejmujący decyzje i występujący w imieniu RPO, znajdowali w tej skardze nieistniejące fakty, zarzuty, żądania i uwarunkowania prawne, a nie odnieśli się ani słowem do meritum skargi przez dwa i pół roku!
I tak – najpierw  skargę ignorowano przez 5 miesięcy,  a RPO milczal. Dopiero po dwukrotnym przypomnieniu skargi, rodzina otrzymała pierwszą odpowiedź.

1.     W piśmie z dnia 13.08.2007 specjalista BRPO poinformował, iż poszkodowany nie zwracał się do RPO o zbadanie sprawy. Poszkodowany nie zwracał się, ale zwracała się przecież rodzina. Ustawa o RPO wyraźnie wskazuje, iż osoba skarżąca, nie musi być tożsama z osobą poszkodowaną, a każda skarga musi być rozpatrzona.

2.     W następnym piśmie z 13.03.2008 tym razem główny specjalista RPO poinformował, iż jedyną formą ingerencji Rzecznika w proces karny jest kasacja. Na jaki proces karny powoływał się ten specjalista, nie wiadomo.

3.     W trzecim piśmie z listopada 2008r. skarżący zostali skarceni za namolność. Tym razem Zastępca Dyrektora Zespołu wyjaśnił, iż w dotychczasowej korespondencji rodzina była informowana o “…uwarunkowaniach prawnych określających możliwość podejmowania przez RPO działań ingerujących w czynności sądów karnych…”.  Jakie czynności  sądów karnych ? – zachodziła w głowę rodzina. Ewidentnie Z-ca Dyrektora Zespołu nie rozumiał lub nie chciał zrozumieć skargi.

4.     W ostatnim piśmie z dnia 5.08.2009 główny specjalista stwierdził, iż rzeczywiście RPO mógłby złożyć kasację od postanowienia SR Wydział Cywilny, ale niestety nie złoży...bo termin  do złożenia takowej minął ! To ten sam główny specjalista, który twierdził półtora roku wcześniej, iż jedyną formą ingerencji RPO w process karny – jest kasacja, a takowa się nie należy.

 W konsekwencji po dwóch i pól roku  korespondowania i informowania o uwarunkowaniach prawnych ewentualnej ingerencji Rzecznika - na końcu rodzina dowiedziała się, iż owszem Rzecznik mógł wnieść skargę kasacyjną – ale nie wniesie bo sprawę  przedawnił! Tyle tylko, że zgodnie z prawem RPO nie obowiązują terminy i przedawnienia, które kodeksy przewidują dla stron.

Rodzina ponowiła skargę, wskazując na przepisy dotyczące wnoszenia kasacji czy skargi kasacyjnej przez RPO.
Zniecierpliwione BRPO odpowiedziało, że rodzina otrzymała już odpowiedż i dalsza korespondencja pozostanie bez odpowiedzi.
BRPO dotrzymało słowa i próby ponowienia skargi  spotkały się z konsekwentnym milczeniem.

Próby zainteresowania sprawą Sejmowej Komisji Praw Człowieka, personalnie posła Kalisza w jego biurze poselskim i innych posłów nie doczekały się nawet odpowiedzi. Rodzina zrezygnowała z pisania na Berdyczów.

Obywatel Z w skardze złożonej do RPO zarzucał,  że jego prawa są gwałcone przez sąd, ponieważ nie ma dostępu do akt sprawy, m in sąd od 6 lat odmawia zrobienia kopii zapisów video i audio zawartych w aktach jego  sprawy – co narusza  gwarancje zawarte  art.156 & 1 kpk
Sąd od lat twierdził,  iż nie może wywiązać się ze swoich ustawowych obowiązków – ponieważ nie dysponuje środkami technicznymi (sic!) do sporządzenia kopii zapisów audio i video.  Z zaoferował sądowi usunięcie tej przszkody poprzez udostępnienie SO dwóch magnetowidów i dwóch magnetofonów w celu sporządzenia kopii. Niestety sąd nie przyjął tej propozycji.

Z postanowił zwrócić się do strażnika praw i wolności. Przy czym  wierzył naiwnie, iż naruszenie jego praw jest tak oczywiste, iż w końcu po 6 latach proszenia SO i SA, Rzecznik zainterweniuje w tej sprawie i sąd wreszcie sporządzi te kopie. Tymczasem RPO nie ustosunkował się do skargi w tej sprawie i dopiero po dwukrotnym ponawianniu skargi odpowiedział wyraźnie zirytowany:

W odpowiedzi na kolejne wystapienia, z upoważnienia Rzecznika Praw Obywatelskich informuję, iż Rzecznik nie ma możliwości podjęcia działań w opisywanych sprawach.
W zakresie udostępnienia kopii zapisu video z rozprawy (akurat chodzil
o o zapisy czynności w postępowaniu przygotowawczym, a nie zapisy rozpraw), to kwestia ta dotyczy administracyjnej działalności sądu i podlega kontroli przez instancję nadrzędną. Tak więc może Pan rozważyć zwrócenie się do Sądu Apelacyjnego w B. z prośbą o wyjaśnienie sprawy...”

Po kolejnym ponowieniu skargi, BRPO stwierdziło, że odpowiedź zawarta jest w poprzednim piśmie i żeby nie fatygować ponownie w tej sprawie RPO, ponieważ skargi pozostaną bez odpowiedzi. Z nie śmiał zajmować czasu RPO i BRPO  usiłowaniem ponownego wyjaśnienia, iż uniemożliwianie dostępu do akt, w tym zapisów video i audio nie jest na pewno „administracyjną działalnością sądu”, a prawem  zagwarantowanym Konstytucją i przywołanymi przepisami kpk. Zrezygnował.

Inna sprawa – obywatel Y – skarżył się RPO, iż sąd odmawia mu dostępu do akt niejawnych, które mogły być podstawą ustaleń co do sprawstwa i winy w jego sprawie karnej, a o których to aktach dowiedział się po zapadnięciu wyroku, a więc nie był z nimi nigdy zapoznany.  Y powołał się na  gwarancje art 156 § 4 kpk i art. 4 ust. 1 ustawy z dnia 22 stycznia 1999 r. o ochronie informacji niejawnych
Odpowiedź RPO „..Jeśli chodzi o dostęp do akt, w zakresie w jakim były one niejawne, to kwestie te reguluje ustawa o ochronie informacji niejawnych, gdzie podstawowym warunkiem takiego dostępu jest posiadanie stosownego certyfikatu...”

Y zapytał RPO w ponowionej skardze - Czy ta odpowiedź oznacza, iż tylko oskarżeni posiadający „stosowny certyfikat” mogą posiąść dostęp do akt niejawnych w swojej sprawie? Czy też działania sądu są łamaniem podstawowych praw i wolności –prawa do obrony?
 Po ponownej skardze RPO zwrócił się  do sądu z pytaniem, czy akta sprawy zawierają akta niejawne, sąd odpowiedział, ze nie zawierają i na tym badanie sprawy zakończono. Fakt, iż Y załączył do skargi kopie protokołów rozpraw, w których np. sąd odracza sprawę, ponieważ nie zapoznał się jeszcze z aktami niejawnymi, ewidentnie nie był zbadany przez specjalistów RPO.
Na ponowioną skargę, RPO odpowiedział, ze te akta niejawne zawierają tylko dane personalne świadków anonimowych. Y nie wierzy w te wykręty sądu i RPO, ponieważ policja prowadziła rozpoznanie operacyjne w jego sprawie, jak również trudno jest przyjąć, iż sąd odraczał rozprawy, aby zapoznać się kilkakrotnie z danymi personalnymi 2 świadków anonimowych, zwłaszcza, że zaplanowane słuchania świadków na tych odroczonych rozprawach nie miały nic wspólnego z tymi anonimowymi świadkami.
Na ponawiane skargi RPO nie odpowiadał. Y też zrezygnował.
Powyżej zaprezentowane „traktowanie“  petenta przez strażnika naszych praw obywatelskich i wolności jest „normą“ na co wskazują inne sprawy opisywane na róznych portalach internetowych. Strażnik naszych praw i wolności z  uporem wręcz maniaka uchyla się od spełniania swoich konstytucyjnych obowiązków. Badanie skargi i sprawy - to „korespondowanie“ ze skarżącym, przy czym zawartość tej „korespondencji“ wskazuje na:

1.   patologiczną niechęć do skarżących się i niezrozumiałą maksymalną  złą wolę – które to przypadłości ewidentnie nie mają żadnego związku przyczynowowo - skutkowego z merytoryczną zasadnością lub też nie samej skargi.
2.   albo na - żenującą niekompetencję, nieznajomośc prawa i obowiązków strażnika, niedoczytanie czy w ogóle nie zapoznanie się ze skargami, czy jej kompletne niezrozumienie
3.   a w najlepszym przypadku na – zwyczajne rżnięcie głupa, które przejawia się „owijaniem w bawełnę“, pomijaniem sedna skargi, udawaniem, że nie wiedzą o co chodzi, przywoływaniem jakichś wydumanych „uwarunkowań uniemożliwiających ingerencję“ i podkreślaniem subtelnie lub mniej subtelnie rzekomego debilizmu i upierdliwości skarżacych.
W każdym wariancie, czy kombinacji powyższych wariantów,  petent dopuszczający się  poddawania w wątpliwość  objawień specjalistów BRPO w „pierwszej korespondencji“ najpierw wszelkimi sposobami jest  zniechęcany do kontynuowania “korespondowania” z BRPO. Jeżeli zniechęcanie nie wystarcza dają petentowi do zrozumienia, że jest pieniaczem, głupkiem lub chorym na głowę.

   I co z tego, że Rzecznik wzniośle oświadczał
„...nie ma praw i wolności bez sprawnie funkcjonujących instytucji państwa prawnego - tak jak nie ma silnego państwa, bez wolnych obywateli. Nie ma wolnych obywateli bez społeczeństwa obywatelskiego, które promuje cnoty obywatelskie i poczucie odpowiedzialności za dobro wspólne. Tego rodzaju państwo jest warunkiem rozwoju jednostki, jest niezbędnym komponentem siły narodu i konkurencyjności kraju na arenie międzynarodowej…”
kiedy były to tylko piękne i jakże puste frazesy.  To co winno być wprowadzane w czyn, co  z mocy obowiązującego prawa, winno być ustawową powinnością,  jest zwykłym, ordynarnym picem i fikcją. Instytucja RPO, która miała przywracać poczucie bezpieczeństwa obywatela, zaufanie do państwa i przestrzegania przez nie prawa zawiodzi corocznie – 24 lata - dziesiątki tysięcy obywateli. Prawo, kodeksy,ustawy,  konwencje i podniosłe deklaracje są mniej warte niż papier na którym je wydrukowano.

Co pozostało tysiącom zdesperowanych ofiar tej niepraworządności i niedemokracji, tym, którzy stracili literalnie wszystko przez niepraworządne działania Rzeczpospolitej - majątek, rodzinę, marzenia, nadzieje, zdrowie i czasami wolność, jeżeli ta ich ostatnia deska ratunku zgnilizną trąci  i spróchniała rozpada się?

Zaiste prawdą jest  „…Im mniej godni swoich wysokich urzędów są ci, którzy je piastują, tym pewniej się czują i tym mocniej się nadymają głupotą i bezczelnością…” – Demokryt 

Lewe prawo (213)

 
SĘDZIA - ZAWÓD (GEN)ETYCZNY

   Jeden z najlepszych blogerów wśród polskich prawników, były sędzia Janusz Wojciechowski (na zdjęciu) pisze w najnowszym felietonie z 23.10.2012, zatytułowanym "Sądzą nas dzieci sędziów - sąd genetycznie zmodyfikowany", kogo faworyzuje Krajowa Rada Sądownictwa.

   Autor zaczyna od konkretnego przykładu. O urząd sędziego jednego z sądów rejonowych konkurowały: pani prokurator z 14-letnim stażem oskarżyciela i nienagannymi opiniami służbowymi oraz młoda prawniczka z 3-letnim stażem asystentki sędziego.

   "Jak państwo sądzą - kto wygrał? Doświadczona zawodowo i życiowo pani prokurator, czy nieopierzona asystentka?

   Zgadli państwo - w Krajowej Radzie Sądownictwa stosunkiem głosów szesnaście do zera wyścig do urzędu sędziego wygrała asystentka. A pani prokurator otrzymała uprzejme zawiadomienie, że jej kandydatura nie uzyskała poparcia.

   I jeszcze taki jeden, pewnie nieistotny szczegół - rodzice asystentki są sędziami. To już trzecia toga sędziowska w rodzinie i niekoniecznie ostatnia".

   Kontynuując, Wojciechowski wspomina o swej rozmowie z doświadczonym adwokatem po pięćdziesiątce i cytuje jego słowa:

   "- Czuję, że mógłbym być naprawdę dobrym sędzią. Znam pracę prawniczą od podszewki, przez dziesiątki lat stawałem z obu stron sędziowskiego stołu, a i sam w życiu niemało już przeżyłem. Ja chciałbym zostać sędzią. Ale nie wystartuję w tej upokarzającej konkurencji, bo przegram z jakąś dwudziestoparolatką, która poprzez rodziców jest do zawodu sędziowskiego genetycznie predestynowana".

   "Kiedyś, w paskudnym PRL-u - puentuje Wojciechowski - związki rodzinne między sędziami, prokuratorami, adwokatami były wykluczone. Nie mogło być w ogóle małżeństw sędziowsko-adwokackich, dalsza rodzina nie mogła wykonywać pozostających w kolizji zawodów prawniczych w tym samym okręgu. Dziś w tym samym mieście powiatowym mąż prokurator rejonowy kieruje akty oskarżenia do sądu rejonowego, gdzie sędzią w sprawach karnych jest jego czcigodna małżonka i nikomu to nie przeszkadza. Nikt nie podejrzewa, że pan prokurator może na przykład nie składać apelacji, żeby małżonce nie przysporzyć pracy i nie opóźnić przez to rodzinnego obiadu...".

   Mnie ta opisana przez Wojciechowskiego polityka kadrowa Krajowej Rady Sądownictwa wcale nie dziwi m.in. dlatego, że miałem okazję poznać uczciwość, prawość i etyczność zasiadającej w prezydium tego gremium Ewy Barnaszewskiej, na co dzień prezesującej Sądowi Okręgowemu we Wrocławiu. W swoim miejscu pracy przyzwala ona nadzorowanym sędziom na orzeczniczą niezawisłość od ustaw, w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, a także nie zauważa nic nagannego w skorzystaniu przez siebie z zaproszenia do udziału w jubileuszu tegoż ZUS-u, instytucji szczególnie często pozywanej przez pokrzywdzonych obywateli.