Łączna liczba wyświetleń

piątek, 8 lutego 2013

Lewe prawo (325)

 
SKĄD SIĘ BIORĄ
 
SĘDZIOWSKIE NIEDOUKI
 
   "Studia prawnicze dla idiotów" - wywala Mateusz Klinowski w tytule jednego z ostatnich tekstów w swoim blogu.

   Przyćpało go? Domniemanie nieprzypadkowe: on sam ujawnia w notce autobiograficznej, że jest "pierwszym wybranym w wyborach zdeklarowanym konsumentem narkotyków w Polsce".

   Klinowski to radny miejski z Wadowic, ale przede wszystkim - magister filozofii i doktor prawa. Wykłada je w Krakowie, na Uniwersytecie Jagiellońskim.

   "Minister Nauki Barbara Kudrycka - pisze Klinowski, a ja cytuję bez nawet redakcyjnych poprawek i tylko z minimalnymi skrótami - uznała, mocą rozporządzenia, iż studia prawnicze mogą być realizowane w systemie dwustopniowym, a nie jednolitych studiów magisterskich. To doskonała wiadomość dla prywatnych uczelni, ale czy również dla nas wszystkich?

   Temat studiów prawniczych - ich kształtu i reformy, to temat ważny, choć na ogół omijany z daleka. A przecież studia prawnicze uważane są za kuźnię elit. Z mojej perspektywy - absolwenta, a później wykładowcy „prestiżowego” wydziału prawa - są one jednak przede wszystkim jedną z kilku przyczyn słabości naszego państwa. Dla jednych decyzja Min. Kudryckiej jest cichym wsparciem prywatnego sektora uczelni wyższych, z którego Kudrycka się wywodzi. Ma to odbyć się kosztem przyszłych elit, a więc całego społeczeństwa. Z mojej perspektywy jest to jednak decyzja bez większego znaczenia. Dlaczego?

   W pracy politycznego aktywisty na każdym kroku spotykam bowiem niedouczonych funkcjonariuszy państwa, zajmujących ważne stanowiska: sędziów, prokuratorów, radców prawnych, urzędników różnych szczebli administracji. Większość z nich skończyła studia prawnicze, choć posiada kompromitującą wiedzę prawniczą. Ich postawa, którą cechuje brak poszanowania dla porządku prawnego i kultury politycznej, nieznajomość realiów i nieumiejętność aktywnego kształtowania rzeczywistości społecznej, a przede wszystkim dbałość jedynie o własny interes pod pozorem dbałości o szczegóły, uniemożliwia sprawne reformowanie kraju. I jest bezpośrednią przyczyną rozkwitu korupcji trawiącej nasz kraj. Koniunkturalizm, konformizm, tchórzostwo to norma w państwowych instytucjach. Ale to, co nadchodzi, będzie już tylko gorsze. Dzięki realizowanym w Polsce studiom prawniczym tworzymy sobie państwo bezprawia i ludzkiej krzywdy, oddając najważniejsze instytucje w ręce idiotów.

   Pracuję z każdym pierwszym rokiem studentów przyjmowanych na mój wydział prawa. Od kilku lat zauważam stały spadek ich wykształcenia i… zmianę postaw. Zasadnicze tąpnięcie „w dół” miało miejsce wraz z wprowadzeniem 3-letniego liceum. Obecnie studenci prawa nie tylko nie mają elementarnej wiedzy na temat rzeczywistości, ale nawet tej wiedzy nie chcą. Dominuje przekonanie, że liczy się tylko społeczny prestiż i pieniądze (pojęcia ze sobą tożsame), a studia prawnicze służą zrobieniu kariery odpowiadającej aspiracjom rodziców. Jak najmniejszym wysiłkiem. Zasadniczy problem polega jednak na tym, że tym „aspiracjom” przychodzą w sukurs wydziały prawa. Są co prawda wyjątki, ale generalne tendencje wydają się jednoznaczne.

   Po pierwsze, programy studiów są kpiną, przede wszystkim ze studentów. Dominują anachronizmy, brak przygotowania do zajęć i profesorskie anegdoty opowiadane bez większego pożytku. Egzaminy często polegają na uczeniu się na pamięć treści przepisów, co w dobie baz elektronicznych jest bez sensu. Zresztą, było takie zawsze. Większość pracowników wydziału prawa niemal nigdy nie pojawia się w pracy - budynki świecą pustkami, bo prawie każdy zarabia na boku - najczęściej we własnej kancelarii. Praca naukowa i dydaktyczna jest czystą fikcją. Dyskusji o poziomie nauczania i programie nie ma - rządzą wszak profesorowie, którym wygodnie jest nic nie zmieniać. Wkład wydziału prawa w życie kulturalne, naukowe, polityczne jest bliski zeru.

   W istocie, jest to jedynie maszyna do zarabiania pieniędzy dla wąskiej grupy rządzących wydziałem (profesorowie), oferująca śmieciowe zatrudnienie pozostałym pracownikom i śmieciowe wykształcenie studentom, na które składają się obowiązkowe procedury i egzaminy, zwieńczone formalnością w postaci obrony przepisanej z sieci pracy magisterskiej, której promotorzy i recenzenci często nawet nie czytają.

   W efekcie, wydział prawa nie tylko korumpuje młodych ludzi jakością proponowanego wykształcenia, która dla mnie - wówczas studenta pierwszego roku, była szokiem, ale również powszechnie prezentowaną fikcją działalności naukowej i dydaktycznej, czy pogardą dla obowiązujących przepisów. Co rusz wybuchają skandale związane z łamaniem regulaminu studiów. Studenci protestują, ale szybko odpuszczają. I "profesorski biznes" kręci się dalej.
 

  Po jakimś czasie studenci żenujący poziom szkolnictwa wyższego przyjmują jako smutny standard, wyciągają wnioski i… sami angażują się w „dwuznaczne” praktyki przy okazji działalność [tak w oryginale - przypisek mój] organizacji studenckich i wyborach uniwersyteckich władz. W taki oto sposób na uniwersytetach wychowujemy i kształtujemy przyszłe elity. To one poniosą w przyszłość nasze narodowe tradycje kombinowania i układów. Zaszkodzą wszystkim.

   Studia prawnicze i ich jakość to jedno, odpowiadają za nią kontrolowane przez profesorów uniwersytety, dokonujące zorganizowanego skoku na publiczne środki pod pozorem „kształcenia” i spełniania „ram”. Zupełnie inną kwestią jest otwarcie zawodów prawniczych. Choć dziś sprawa wygląda nieco lepiej, niż jeszcze 10 lat temu, kiedy kwitła korupcja, jest wiele do zrobienia. Nieporozumieniem jest wierzyć, że otwarcie zawodów prawniczych uderzy w ich jakość. Znam adwokatów czy radców prawnych, których nazwać można wyłącznie w jeden sposób - naciągacze, jeżeli po prostu nie pospolici oszuści. Liczba osób pokrzywdzonych przez wymiar sprawiedliwości rośnie, a przecież nawet nie rozmawiamy o mechanizmie pociągania do odpowiedzialności prokuratorów i sędziów odpowiedzialnych za bezprawne zatrzymania, „wydobywcze” aresztowania czy „śledztwa trałowe”. Tymczasem to rutyna. Czym więc jest ta „jakość”, która uzasadniać ma utrzymanie zamkniętych enklaw prawniczych?

   Zacznijmy od likwidacji fikcji kształcenia na wydziałach prawa i na aplikacjach, a potem otwórzmy rynek. Inaczej nadal żyć będziemy w republice bananowej, na miano której Polska bez wątpienia zasługuje.

   Kształcimy młodzież w systemie feudalnym, a później zastanawiamy się, dlaczego demokracja w Polsce nie działa. Otwórzmy oczy i... uniwersytety".

   Po lekturze przeciętnego warsztatowo, ale cennego poznawczo felietonu doktora Klinowskiego, łatwiej mi zrozumieć, skąd się biorą orzecznicze niedouki, których w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych reprezentowała panna asesor Anna Sobczak (obecnie to pani sędzia Anna Sobczak-Kolek). W państwie z takimi funkcjonariuszami publicznymi nie powinny dziwić coraz liczniejsze próby ucieczki z niego, choćby w narkotyki...

   PS. Komentarz internauty Mateusza Pietrzyka pod tekstem "Studia prawnicze dla idiotów": "Eee tam, nowoczesnemu magistrowi prawa wystarczy umiejętność obsługi telefonu;)".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz