Łączna liczba wyświetleń

piątek, 30 listopada 2012

Lewe prawo (250)


ZUS POPIERAJMY CZYNEM

 - UMIERAJMY PRZED TERMINEM

   Mieszkający we Wrocławiu niemiecki historyk i politolog - profesor Klaus Bachmann jest też dziennikarzem współpracującym z "Gazetą Wyborczą". 11.02.2008 w swojej felietonowej rubryce „Klaustrofobia” podzielił się wrażeniami z wypełniania za któregoś ze znajomych ZUS-owskiego wniosku o rentę rodzinną.

   Zauważył, że w formularzu tym ZUS zwraca się bezpośrednio do zmarłego z pytaniem, czy posiada NIP. Nieboszczyk ma do wyboru dwie odpowiedzi: „Tak, posiadam” albo „Nie, nie posiadam”.

   Jeśli zmarły - kontynuuje K. B. - będzie zbyt smutny z powodu zgonu swojego lub osoby mu bliskiej, ZUS może go profesjonalnie rozśmieszyć końcowym pytaniem o takim brzmieniu: „Czy do dnia śmierci współmałżonka małżeństwo nie było rozwiązane wyrokiem sądu - tak lub nie”. I tu zagadka: należy odpowiedzieć „tak”, aby zaprzeczyć, czy lepiej odpowiedzieć „nie”, aby potwierdzić?

   Redaktor Bachmann może sobie robić żarty z pogrzebu, bo jest obcokrajowcem z poczuciem nie tylko humoru, ale i zdrowego rozsądku. Jednak cosik mi się widzi, że ponadto on również, przynajmniej troszeczkę, Polakom z Zuslandu zwyczajnie, po europejsku, współczuje.

pro1@onet.eu

czwartek, 29 listopada 2012

Lewe prawo (249)


SĄDOWA KARYKATURA
 
LEGALIZMU I RÓWNOŚCI
 
   Art. 7 Konstytucji RP: "Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa".

   Art. 32, ust. 1 tejże ustawy zasadniczej: "Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne".

   Chociaż zasadę legalizmu dzielą od zasady równości 24 inne przykazania konstytucyjne, w życiu publicznym obie powinny występować w nierozerwalnym i uzupełniającym się związku. A jak to wygląda na terytorium głównego strażnika przestrzegania prawa - w sądownictwie, zwanym dla zmyłki (a może dla żartu) wymiarem sprawiedliwości?

   Gdy trzeba ukarać zwykłego obywatela - np. za opisaną tu w poprzednim tekście kradzież prądu o wartości 70 gr - to zasada legalizmu ("takie są przepisy") działa niczym bezrozumny robot. Jeśli natomiast należałoby ukarać funkcjonariuszy publicznych - w mojej sprawie urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych za ewidentnie bezprawne decyzje, a sędziów za zgoła przestępczą niezawisłość od konstytucji i innych ustaw - to wówczas zasada legalizmu jest w ogóle pomijana.

   Morał? W naszym boskim "państwie prawa" legalizm i równość ulegają zwyrodnieniu niczym osobowość wymierzaczy sprawiedliwości po studenckim, aplikanckim i zawodowym praniu mózgu.


środa, 28 listopada 2012

Lewe prawo (248)

 
PROKURATORSKO-SĄDOWA
 
KOMPROMITACJA PRAWA
 
   Dziennik "Rzeczpospolita" z 26.11.2012 poinformował, że Sąd Rejonowy dla Warszawy-Żoliborza (nazwiska sędziego brak) skazał Janusza Z. na 3 miesiące pozbawienia wolności za kradzież energii elektrycznej na kwotę 70 groszy. Redaktor Agata Łukaszewicz dodała, że koszty procesu i wykonania kary są multikrotnie wyższe od wartości nielegalnie pobranego prądu.

   W październiku 2011 Janusz Z. wrócił do domu po odbyciu wyroku za inną kradzież. Tam stwierdził, że w czasie, gdy kwaterował w więzieniu, odłączono mu dopływ energii.

   Zdaniem prokuratury (nazwiska prokuratora też brak), Janusz Z. "za pomocą przewodu elektrycznego podłączył się do żarówki oświetlającej klatkę schodową i doprowadził prąd do mieszkania". W akcie oskarżenia wartość skradzionej energii wyceniono na 10 zł.

   Janusz Z. do kradzieży się nie przyznawał, ale za namową adwokata wpłacił ową dychę na poczet naprawienia szkody. Mimo to sąd uruchomił procedurę orzeczniczą: powołał biegłego i przesłuchał świadków, wyznaczył też sześć rozpraw.

   Po kilku miesiącach ustalił, że wartość skradzionej energii wyniosła 70 groszy i wymierzył Januszowi Z. karę 3 miesięcy bezwzględnego więzienia. Wykonania wyroku zawiesić nie mógł, skazywał bowiem recydywistę.

   Sam proces kosztował państwo ponad 2 tys. zł. Trzeba było m.in. zapłacić adwokatowi za obronę z urzędu i biegłemu za ekspertyzę.

   Jeszcze wyższy jest rachunek za wykonanie kary, sięga bowiem 7,5 tys. zł. Tyle kosztuje podatników kwartalny pobyt skazanego w więzieniu.

   Przepisy mamy takie, że każda kradzież prądu to nie wykroczenie, lecz przestępstwo. Zagrożone karą od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności.

   - Poraża mnie brak refleksji prokuratury i sądu, ale także brak poszanowania dla państwowych pieniędzy i czasu uczestników postępowania - powiedziała "Rzeczpospolitej" mecenas Marta Lech, obrończyni Janusza Z.

    Natomiast prokurator Jacek Skała z Krakowa zauważył, że jego kolega po fachu, i sędzia też, zbyt rygorystycznie trzymali się zasady legalizmu, mogli bowiem skorzystać z instytucji znikomej społecznej szkodliwości czynu zabronionego i po prostu umorzyć sprawę.
 
   Obywatele komentatorzy na forach internetowych znów mieli uzasadniony powód do - najdyplomatyczniej pisząc - krytykowania rozumu i rozsądku funkcjonariuszy publicznych w czarnych togach z czerwonym albo fioletowym żabocikiem. Prokuratura do spółki z sądem udowodniły raz jeszcze, że są niezwykle skuteczne w ściganiu i skazywaniu groszowych złodziejaszków, a zarazem skandalicznie nieudolne wobec kradnących miliony.

www.adam-klykow.blog.onet.pl

pro1@onet.eu

wtorek, 27 listopada 2012

Lewe prawo (247)


PRZYMUSOWY BEŁKOT

   Po co komu tzw. przymus adwokacko-radcowski w sporządzaniu pism  procesowych? Chyba po to - mniemam - by ci szwarckieckowi z zielonym lub niebieskim podgardlem pisali szwarckieckowym z podgardlem fioletowym (czyli sędziom) zrozumiałym dla nich bełkotem o czymś, o czym ja mogę napisać słowami zrozumiałymi dla każdego obywatela bez pośrednictwa tłumacza z języka prawniczego na polski.

   Nie pojmuję, dlaczego mam dać zarabiać środowiskowej mafii, nie mając przy tym żadnej gwarancji, że ja - pokrzywdzony przez funkcjonariuszy publicznych - nie wyrzucam swoich pieniędzy w błoto? Śmierdzi to z daleka blokowaniem - przez aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości do spółki z wydrwigroszami z palestry - dostępu do sądu i uczciwego orzecznictwa pod pretekstem, że obywatele to idioci i bez pomocy geniuszy w togach sami sobie nie poradzą nawet w dobie internetu.

   W gąszczu kazuistycznych sztuczek gubi się gdzieś służebna rola przybytków Temidy w społeczeństwie demokratycznym. Sądy w III RP są de facto państwem w państwie, w którym wartości logiczno-poznawcze (prawda, fałsz) i etyczne (dobro, zło) zbyt często podlegają (a niech i ja uczenie zabełkoczę na dowód, żem sroce spod ogona nie wypadł) imponderabilnej relatywizacji na niekorzyść ofiar bezprawia.


poniedziałek, 26 listopada 2012

Lewe prawo (246)


CO PRZEGAPILI SĘDZIOWIE,
 
TEGO NIE MA
 
   Po lekturze twórczości wrocławskich sędziów w związku ze sporem z ZUS-em, zaczynam już niemal wierzyć, że świadczące o moim prawie do odszkodowania przepisy ustawowe, którym funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości konstytucyjnie podlegają, w ogóle nie istnieją. Fatamorgana po prostu.

   Marcin Cieślikowski, zastępca rzecznika dyscyplinarnego dla Okręgu Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu (oficjalna nazwa funkcji "prokuratora" dolnośląskich i opolskich sędziów), poinformował mnie w piśmie z 20.11.2009, że mój wniosek z 5.10.2009 o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec Urszuli Kubowskiej-Pieniążek, Beaty Stachowiak i Ewy Gorczycy z Sądu Okręgowego we Wrocławiu jest "oczywiście bezzasadny". Sąd dyscyplinarny bowiem "nie może być kolejną instancją oceniającą orzeczenia sądowe".

   Cieślikowski zdaje się nie pojmować, że sedno mojego wniosku dotyczy łatwego do ustalenia (wystarczy przeczytać ze zrozumieniem dwa króciutkie fragmenty ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy oraz ustawy o świadczeniach przedemerytalnych) faktu świadomego przekroczenia przez Kubowską-Pieniążek, Stachowiak i Gorczycę swoich uprawnień, czyli popełnienia przestępstwa z art. 231 par. 1 Kodeksu karnego. Oskarżenie ich o takie przewinienie służbowe jest - małpując zacytowane zaklęcie rzecznika dyscyplinarnego - oczywiście zasadne.

   Cieślikowski doradza w piśmie, że pozostała mi "możliwość kontroli prawomocnego wyroku zapadłego w Pana sprawie w drodze skargi o stwierdzenie niezgodności z prawem (…) Skargę taką może złożyć Pan osobiście - jako strona".

   Tyle że ja już to wcześniej przerabiałem i… Zarządzeniem z 9.07.2009, Kubowska-Pieniążek zwróciła mi moją skargę z 8.06. 2009 o stwierdzenie niezgodności z prawem prawomocnego wyroku z 29.04.2009, ponieważ "nie została ona sporządzona przez adwokata lub radcę prawnego" (przypomnę, że kwestionowane przeze mnie orzeczenie przyklepało przyznanie mi jedynie 3 tys. zł zadośćuczynienia, nie rekompensującego choćby tylko poniesionych kosztów procesu).

   Z obu sprzecznymi w swej treści dokumentami wybrałem się 27.11.2009 do wrocławskiego Sądu Apelacyjnego, do Cieślikowskiego. Niestety, nie było go w pracy (nieobecność usprawiedliwiona - przebywał w szpitalu).

   Zostałem za to przyjęty przez prezesa SA Andrzeja Niedużaka. Na moje pytanie: kto - Cieślikowski czy Kubowska-Pieniążek - kłamie, odpowiedział, że… nikt, oboje piszą prawdę. Gdy zbulwersowany zaprotestowałem, sędzia Niedużak raczył skorygować, że rzecznik dyscyplinarny chyba wyraził się troszkę "nieprecyzyjnie". Eufemistycznie powiedziane!

   Poinformowałem prezesa SA o "błędnym kole", jakim jest odmawianie sporządzenia skargi o stwierdzenie niezgodności z prawem prawomocnego orzeczenia przez kilku dotychczas o to przeze mnie proszonych adwokatów. Na co Niedużak oświadczył, że przecież we Wrocławiu jest ich znacznie więcej i powinienem nadal próbować znaleźć chętnego.

   Poczułem się jak nieomal osaczany przez togową mafię. Jak ktoś zmuszany do poszukiwania w tym towarzystwie, bynajmniej nie za darmo, jakiegoś uczciwego mecenasa, który miałby odwagę wystąpić przeciwko łamiącym prawo sędziom.

   - Róbcie tak dalej, a opinie o polskim wymiarze sprawiedliwości będą takie, jakie są, a może jeszcze gorsze - wygarnąłem Niedużakowi na pożegnanie. Bo też zdenerwował mnie przeogromnie…

[tekst z mojego "Bloga weredyka" z listopada 2009]


niedziela, 25 listopada 2012

Lewe prawo (245)


   Dziś tekst archiwalny z mojego "Bloga weredyka" ze stycznia 2008. Jego ostatnie zdanie okazało się prorocze pół roku później...
 
SĄDOWE PEREŁKI

   Sam bym tego nie wymyślił. Od czego jednak są tęgie głowy z Wydziału Cywilnego Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia…

   W pierwszej wersji pozwu przeciwko ZUS-owi o odszkodowanie i zadośćuczynienie za ponad 9-miesięczną zwłokę w przyznaniu mi należnego świadczenia przedemerytalnego, zasugerowałem organowi wymiaru sprawiedliwości, by pieniądze na spełnienie moich roszczeń pochodziły nie z budżetu państwa, lecz z kieszeni 11 wyszczególnionych z nazwiska urzędników z Wrocławia i Warszawy, winnych tego bezprawia.

   No i otrzymałem z sądu anonimowe (!) "wezwanie do usunięcia braków formalnych w terminie tygodniowym pod rygorem zwrotu pozwu". Konkretnie: zobowiązanie do "podania adresów zamieszkania pozwanych" i do "dołączenia 11 odpisów pozwu".

   Jak sąd wyobraża sobie ustalenie przeze mnie adresów zamieszkania tylu urzędników w tak krótkim czasie i bez łamania ustawy o ochronie danych osobowych? Odpowiedzi na to pytanie nie otrzymałem. Ponieważ zadanie było niewykonalne, w nowej wersji mojego pozwu nie ma żadnego nazwiska. Jest jeden pozwany: ZUS jako tzw. osoba prawna.

   Przy okazji tej sprawy dała też o sobie znać asesor Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia Anna Sobczak. Uznała ona, że Powiatowy Urząd Pracy we Wrocławiu, nie mający - o czym nie wiedziałem - osobowości prawnej i w konsekwencji zdolności występowania w procesie jako strona, jest instytucją… bezpańską, w związku z czym nie może zostać pozwany i ukarany. Ustaliłem za panią przyszłą sędzię, że ten PUP najzwyczajniej podlega prezydentowi miasta i to on urzędowo odpowiada za winy zatrudnionych tam urzędników. Nie spodziewam się wdzięczności, obym tylko nie stał się celem odwetu…


sobota, 24 listopada 2012

Lewe prawo (244)


ZADUSZKI ADWOKACKIE
 
Z KSIĘDZEM I SĘDZIĄ WŚRÓD GOŚCI

   Na oficjalnej stronie internetowej Okręgowej Rady Adwokackiej we Wrocławiu znalazłem nietypową w tym miejscu informację, zatytułowaną "Zaduszki 2012" i podpisaną przez mecenas Annę Ślęzak. Czegóż się dowiedziałem?

   Dowiedziałem się, że 6.11.2012 wrocławscy adwokaci spotkali się na dorocznym - zainicjowanym przed 5 laty przez dziekana ORA Andrzeja Malickiego - wieczorze zaduszkowym. Wspominali "tych co odeszli, ale przecież zostawili tu swój ślad".

   W uroczystym wieczorze uczestniczył "Duszpasterz Wrocławskich Prawników, Ks. Prałat Stanisław Pawlaczek". Duchowny ten "krótką modlitwą wprowadził nas w zadumę nad przemijaniem".

   Z największym entuzjazmem Ślęzak opisuje obecność innego gościa: "Pana Prezesa Wrocławskiego Sądu Apelacyjnego" Andrzeja Niedużaka. „Sprawił nam niekłamaną radość swoim przybyciem, a jego wspomnień o Adamie Szczerbie, patronie, mentorze i przyjacielu słuchało się z wielkim zainteresowaniem. Mówca był wyraźnie wzruszony, opowiadając o człowieku szlachetnym, życzliwym, mądrym, wielkim humaniście, który aplikantów uczył nie tylko prawa, ale wskazywał im właściwą drogę zawodową i życiową".

   Nawiedzenie gospodarzy uroczystości przez prezesa Niedużaka autorka wypracowania tłumaczy rozszerzeniem dotychczasowej formuły adwokackich wieczorów zaduszkowych. "Wspomnieniami objęliśmy również Kolegów Sędziów, z którymi spotykamy się nie tylko zawodowo, ale często przyjaźnimy się, a niektórzy z nich byli dla nas wzorem i wpłynęli na ukształtowanie naszych postaw życiowych".

   W nawiązaniu do wystąpienia Niedużaka, Ślęzak pisze, że "szczęście nam dopisało, bo objęci tegorocznymi wspomnieniami adwokaci też należeli do wybitnych".

   Lektura całego tekstu pozwala utwierdzić się w przekonaniu, że palestra to prawie jedna wielka rodzina. Zupełnie jak w bliskim mi środowisku szachowym, którego międzynarodowe motto brzmi: "Gens una sumus".

   "Na spotkanie przybyła rodzina adw. Zygmunta Banaszewskiego, w większości członkowie naszej Izby. Żona Janina, córka Jadwiga - adwokat dobrze znana w środowisku, wnuczka Maria, również adwokat oraz wnuczki Anna i Dorota - aplikantki adwokackie" - czytałem z narastającym podziwem, a może nawet zazdrością.  

   Z mojego dziennikarskiego punktu widzenia, najciekawszy jest poniższy fragment relacji Ślęzak:

    "Równie interesujące były wspomnienia apl. adw. Jaśminy Kapko o jej dziadku adw. Zdzisławie Kapko, którego środowisko pamięta jako znakomitego obrońcę w sprawach przede wszystkim wypadków drogowych. Pamiętamy go też jako przystojnego mężczyznę, człowieka eleganckiego, elokwentnego, z poczuciem humoru, pasjonata motoryzacji i twórcę Automobilklubu Wrocławskiego.

   Jaśmina opowiedziała, że znany wrocławski satyryk Andrzej Waligórski, pisząc o tym Klubie, tak opisał mec. Kapko:

   Obok, wzbudzając podziw i szokując babki,

   Tkwi historyczna postać mecenasa Kapki,

   Obrońcy uciśnionych. Ten krzepki adwokat

   Strojny w togę z kutasem, obszytą we brokat,

   Z wymową godną Gucwy i urodą Loski,

   Wprowadził w naszych sądach akcent łyczakowski,

   Który przyjęli potem liczni poligloci,

   Mówiąc: „znów klient Kapki dostał dożywoci”".

   Mecenas Annie Ślęzak daję mały minus za nieodmienianie nazwiska, zaś Jaśminie Kapce - duży plus za poczucie humoru przy wspominaniu zmarłego dziadka.

   Mimo że nie liczę na sensowną odpowiedź, to korci mnie, by zapytać prezesa Andrzeja Niedużaka, czy Adam Szczerba uczył go również arogancji wobec pokrzywdzonego przez funkcjonariuszy publicznych, tolerowania sędziowskiej niezawisłości od ustaw i niereagowania na orzecznicze bezprawie nadzorowanych aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości? Czy przypadkiem jego "patron, mentor i przyjaciel" nie przewraca się w grobie, widząc postępowanie swego wychowanka w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS?

   Natomiast niespecjalnie mnie mierzi sam fakt udziału sędziego Niedużaka w na poły prywatnej imprezie u adwokatów. Mam bowiem świadomość, że może on dogadywać się z nimi bardziej owocnie przy zupełnie innych okazjach.

   A poza tym, jak znam życie, prędzej czy później i tak wszyscy spotkamy się w jednym miejscu. Na cmentarzu…


piątek, 23 listopada 2012

Lewe prawo (243)


 JAK ZYSKAĆ, BY STRACIĆ

     Połączenie idiotycznego prawa, stanowionego przez (p)osłów - wybrańców narodu, z jego stosowaniem przez funkcjonariuszy publicznych, wyróżniających się debilizmem, skutkuje systematycznym ubogacaniem skarbca polish jokes. Oto kolejna perełka tubylczej bezmyślności.

    Szpital Wojewódzki w Bielsku-Białej dostał wezwanie z Ministerstwa Zdrowia. Bo nie zwrócił resortowi 10 (słownie: dziesięciu) groszy z niewykorzystanej dotacji na pensje dla lekarzy uczących się specjalizacji. Aby ten dług odzyskać, urzędnicy ministerstwa wysłali do szpitala list polecony za 4 złote. Za tępotę rządowych służbistów zapłacili de facto obywatele - podatnicy.

   W piśmie do "Gazety Wyborczej", która tę głupotę wytropiła, kierownictwo MZ wytłumaczyło ze śmiertelną powagą, godną ich intensywnej pracy umysłowej, że "niedochodzenie należności stanowi naruszenie dyscypliny finansów publicznych". W stosownej ustawie jest co prawda dodatkowy artykuł, pozwalający na umorzenie długu, gdy "zachodzi uzasadnione przypuszczenie, że w postępowaniu egzekucyjnym nie uzyska się kwoty wyższej od kosztów dochodzenia", ale wtedy szefostwo szpitala musiałoby zwrócić się z prośbą w tej sprawie, czego ono nie zrobiło.

   I na szczęście - pomyślałem - bo wówczas wymiana papierów z pieczątkami za pośrednictwem tradycyjnej poczty (wygląda na to, że mejle są w takich przypadkach wciąż "nieprawomocne") podrożyłaby odzyskiwanie 10 gr jeszcze bardziej!
 
   PS. A propos polish jokes, ale w tzw. wymiarze sprawiedliwości. Właśnie wyczytałem, że gdański sąd, który zadecydował o aresztowaniu szefa parabanku Amber Gold - Marcina P., jeszcze miesiąc później słał korespondencję do niego na jego prywatny adres zamieszkania.
 
 

czwartek, 22 listopada 2012

Lewe prawo (242)

 
WAŁĘSA PRZEPRASZA SIEBIE
 
ZA NIEJAKIEGO "BOLKA"
 
   W dzisiejszej Polsce prawda sądowa może się różnić od historycznej jak pierdząca dupa od myślącej głowy…

   Od dobrych kilku lat powszechnie wiadomo, że Lech Wałęsa, zanim został pierwszym przewodniczącym "Solidarności" z woli strajkujących robotników i pierwszym prezydentem III RP z wolnych wyborów powszechnych, był jakiś czas tajnym współpracownikiem PRL-owskiej Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie "Bolek". Upublicznione dokumenty z zasobów archiwalnych Instytutu Pamięci Narodowej nie pozostawiają wątpliwości.

   Nie przeszkodziło to Sądowi Apelacyjnemu w Gdańsku, by prawomocnym wyrokiem z 24.03.2011 zobowiązać Krzysztofa Wyszkowskiego (czołowego działacza antykomunistycznej opozycji demokratycznej, współzałożyciela Wolnych Związków Zawodowych) do przeproszenia Wałęsy za zarzucenie mu kolaboracji z esbecją w wypowiedziach telewizyjnych z 16.11.2005. Traf chciał, że akurat tego samego dnia przed 7 laty były TW "Bolek" otrzymał uroczyście od samego ówczesnego prezesa IPN Leona Kieresa status osoby pokrzywdzonej przez służby specjalne PRL.

   Wyszkowski zademonstrował obywatelskie nieposłuszeństwo i obwieścił, że wyroku nie wykona. Argumentował m.in., że sąd może orzec o obowiązku przeprosin, ale nie może nikogo zmusić do złożenia konkretnie sformułowanego oświadczenia, jeśli zawiera ono nieprawdę.

   Mimo to 16.11.2012 w "Faktach" w TVN (co sam zauważyłem z niejakim zdumieniem) i "Panoramie" w TVP 2 opublikowano planszę z następującym tekstem:

   "W dniu 16 listopada 2005 roku w programach informacyjnych „Panorama” 2 programu TVP i „Fakty” telewizji TVN wyemitowano moje oświadczenie, iż powód Lech Wałęsa współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa i pobierał za to pieniądze. To oświadczenie stanowiło nieprawdę i naruszało godność osobistą i dobre imię Lecha Wałęsy, wobec czego ja, Krzysztof Wyszkowski, odwołuję je w całości i przepraszam Lecha Wałęsę za naruszenie jego dóbr osobistych".

   Jak się wnet okazało, przeprosiny te opublikowano bez wiedzy Wyszkowskiego, na koszt Wałęsy. Miał on takie prawo i z niego skorzystał. Teraz Wałęsa chce wyegzekwować od Wyszkowskiego zwrot pieniędzy za pośrednictwem komornika. Kwoty nie ujawniono, ale należy ją liczyć nawet w setkach tysięcy złotych.

   Tymczasem Wyszkowski napisał w swoim blogu, że podtrzymuje wypowiedzi o "Bolku". Zaznaczył: "Nie przeprosiłem i nie przeproszę Wałęsy za moje słowa prawdy". Wyrok SA uznał raz jeszcze za "absurdalny". Głównie dlatego, że jest sprzeczny z "faktami historycznymi".

   W kontrowersyjnym postępowaniu Wałęsy doszukiwałbym się m.in. zemsty za wcześniejsze przegranie przez niego procesu z Wyszkowskim. Musiał mu wtedy zapłacić 7,5 tys. zł zadośćuczynienia za nazwanie go - w reakcji na oskarżenia o donosicielstwo - "małpą z brzytwą", "wariatem" i "chorym debilem".

   I jeszcze na marginesie: gdyby prezydent RP Lech Kaczyński nie zginął tragicznie, zapewne zdążyłby jeszcze przed konstytucyjnym końcem kadencji uhonorować Wyszkowskiego najwyższym odznaczeniem państwowym - Orderem Orła Białego. Rozpoczęte proceduralne formalności przerwała katastrofa smoleńska. To uzmysławia, jak blisko w życiu człowieka bywa od splendorów za odwagę do represjonowania za nią. A także jak nierówna jest walka głosicieli prawdy z zakłamanymi politykami i aparatczykami tzw. wymiaru sprawiedliwości.


środa, 21 listopada 2012

Lewe prawo (241)


POMYŁKA CZY WPROWADZENIE W BŁĄD?

   Czy kierownictwo Sądu Okręgowego we Wrocławiu panuje nad jakością swojej pracy? Znów mam poważne wątpliwości.

   Po powiadomieniu mnie mejlem z 14.11.2012 przez wiceprezes SO Ewę Gonczarek, że nie może poinformować, kto był sędzią konsultantem asesor Anny Sobczak w Sądzie Rejonowym dla Wrocławia-Śródmieścia, ponieważ jej akta osobowe zostały wraz nią przeniesione do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Pragi Południe (patrz felieton pod adresem http://trybunalobywatelski.blogspot.com/2012/11/lewe-prawo-234.html) - jeszcze tego samego dnia ponowiłem prośbę o imię i nazwisko sędziego konsultanta tejże asesor (obecnie sędzi nazywającej się Sobczak-Kolek) w mejlu do prezesa południowo-praskiego SR Konrada Gradka.

   20.11.2012 otrzymałem od prezesa Gradka mejla z datą o dzień wcześniejszą, w którym zakomunikował, że "z ustaleń poczynionych w Oddziale Kadr wynika, iż Pani Sędzia Anna Sobczak-Kolek orzeka w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Pragi-Północ", w związku z czym przesyła moją prośbę tam właśnie, "według właściwości".

   Wiceprezes Gonczarek zwyczajnie się pomyliła czy celowo chciała mnie wprowadzić w błąd? To wiedzą tylko ona i jej bezpośrednia szefowa, prezes wrocławskiego SO Ewa Barnaszewska.

   Mam nadzieję, że północno-praski SR nie uzna teraz, że skoro źle - co z tego, że nie z własnej winy - swoją prośbę zaadresowałem, to wnioskowanej informacji nie otrzymam. Chociaż w dotychczasowych kontaktach z tzw. wymiarem sprawiedliwości przeżyłem już tyle absurdów, że jeszcze jeden nie byłby zaskoczeniem.

   Co nie znaczy, że po takim niedorzecznym utajnieniu personaliów sędziego konsultanta asesor Sobczak zaprzestanę wyjaśniać okoliczności sporządzenia skandalicznego wyroku z 10.06.2008 w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS.


wtorek, 20 listopada 2012

Lewe prawo (240)


WŁADZA - MIESZANKA WYBUCHOWA

   Pierwsza myśl na dzisiejszą (20.11.2012) sensacyjną wieść o zatrzymaniu w Krakowie, przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, mężczyzny kierującego przygotowaniami do zamachu terrorystycznego na Sejm w momencie, gdy byliby w nim prezydent Bronisław Komorowski i posłowie z premierem Donaldem Tuskiem na czele: czyżby dopadnięto pewnego związanego z tym miastem mojego wirtualnego znajomego, specjalistę od upubliczniania tzw. gróźb karalnych? "Maminka - zażartowałem do żony - spodziewaj się wizyty nieproszonych gości, potrafiących wejść do mieszkania bez otwierania im drzwi".

   Wnet okazało się, że zatrzymanym jest zupełnie mi obcy, ponoć zdrowy na ciele (jeśli nie liczyć braku niektórych palców utraconych w młodości w wypadku pirotechnicznym) i umyśle 45-letni doktor Brunon K., adiunkt krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego, wykładowca chemii, prowadzący w ramach pracy naukowej badania materiałów wybuchowych, umiejący budować bomby i zdalnie je detonować. Na podstawie udostępnionych wstępnych informacji o nim, zaetykietowałem go - na swój prywatny, politologiczny użytek - jako anarchizującego ksenofoba.

   Sarkastyczna refleksja na gorąco. Naszym ukochanym przez naród władzom powinna dać do myślenia treść mnóstwa internetowych komentarzy na temat udaremnienia wysadzenia parlamentu w powietrze. Dominuje żal, że nie udało się tego zamiaru urzeczywistnić. Bo to głównie politycy - zdaniem internautów, z którymi się tu zgadzam - sprawiają, że w tym kraju normalne życie uczciwych obywateli jest coraz mniej możliwe.


Lewe prawo (239)

 
NA MODŁĘ UTRWALACZY WŁADZY

   Mimo że codziennie oddalamy się w czasie od Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, w sądownictwie komuny (w złowieszczym tego pojęcia znaczeniu) nie ubywa. Jak to możliwe i czy tak "trwa mać" do końca świata?

   Wytłumaczenie owego fenomenu jest proste jak budowa sierpa i młota. W naszym tzw. wymiarze sprawiedliwości wciąż rządzą (i dzielą w nim posady) niezlustrowani słudzy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wychowujący następców na swoją modłę.

   Młodzi kandydaci na sędziów uczą się od decydujących o ich zawodowym losie starych aparatczyków, że orzecznicze bezprawie, niezawisłe od ustaw i rozsądku, jest nie tylko całkowicie bezkarne. Stanowi też niezbędną przepustkę do kariery w służbowej hierarchii.

   Bo kto np. kieruje wrocławskim Sądem Apelacyjnym, nad którym są już tylko Sąd Najwyższy (na tym świecie) i Sąd Ostateczny (dla ślubujących: "tak mi dopomóż Bóg")? Prezes Andrzej Niedużak, wiceprezes Barbara Krameris, rzecznik dyscyplinarny Marcin Cieślikowski - utrwalacze tzw. władzy ludowej w zadekretowanym 13.12.1981 stanie wojennym, uznanym 16.03.2011 przez Trybunał Konstytucyjny za nielegalny.

   To właśnie takie indywidua kształtują nowe kadry do trzymania społeczeństwa (onegdaj - "socjalistycznego", a teraz - niby obywatelskiego) za mordę. Są wzorem do naśladowania dla Anny Sobczak i jej podobnych, deprawowanych już podczas aplikacji, orląt Temidy.
 
 

poniedziałek, 19 listopada 2012

Lewe prawo (238)

 
A TO DEMOKRACJA WŁAŚNIE

   Lubię zaglądać do bloga Roberta Gwiazdowskiego, znanego prawnika i ekonomisty. Zazdroszczę mu nie tylko tajemnej dla mnie wiedzy gospodarczej, ale i ciekawych komentarzy jego czytelników.

   Np. w najnowszym poście Gwiazdowski skwitował wyniki konkursu sejmowej komisji "Przyjazne państwo" na najbardziej absurdalny polski przepis. Zwyciężył ten, który posiadaczowi prawa jazdy kategorii D zezwala na prowadzenie autobusów pełnych pasażerów, nie daje mu jednak uprawnień do kierowania zwyczajnym samochodem osobowym.

   "Ciekawe, za co biorą pieniądze posłowie? Za uchylanie uchwalonych przez siebie głupot, które wskażą im obywatele?" - pyta retorycznie Gwiazdowski, podsumowując bogaty plon konkursu (ponad 28 tys. zgłoszeń).

   Wśród komentatorów tego posta wyróżnia się internauta o nicku Waldek. Dowodzi on, że największym absurdem jest… demokracja. W tym ustroju głos wyborczy obywatela szanowanego i uczciwego przegrywa z dwoma głosami leni i obiboków spod budki z piwem. I co najbardziej odrażające, to o te dwa głosy biją się kandydaci na radnych czy posłów!

   Jeszcze jedna refleksja Waldka: "Demokracja to system, w którym ci, którzy najbardziej na niej zyskują, tak naprawdę gardzą nią, a ci, którzy najbardziej dostają od niej po dupie, wspierają swoimi głosami. Czy może być coś bardziej absurdalnego?!".

   Podpisuję się też obiema rękami pod opinią wtrącającego swoje trzy grosze internauty o nicku Georg: "Pan Waldek wyraziście opisał obraz szamba, w którym żyjemy. Nie pozostaje nam nic innego, jak „kanalizowanie” naszych stanowisk na blogach".

[tekst archiwalny z 06.2008]
 
 

niedziela, 18 listopada 2012

Lewe prawo (237)


MIĘDZY LOGIKĄ A KAZUISTYKĄ

   Ktoś musi w sądzie sprawę przegrać, by wygrać ją mógł ktoś. To taka koronna wymówka tubylczych aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości od zarzutu, że przynajmniej połowa społeczeństwa jest niezadowolona z ich sędziowskich orzeczeń.

   Wytłumaczenie niby logiczne, ale też kazuistyczne - w pejoratywnym (wykrętne argumentowanie) tego wyrazu znaczeniu. Rzecz bowiem nie w prostym podziale na zwycięzców i pokonanych, lecz w antykonstytucyjnym podziale na równych i równiejszych wobec prawa.

   Polskie sądownictwo to, niestety, karykatura sprawiedliwego rozstrzygania sporów. Bardziej od faktów i dowodów liczą się w nim układy ("kto" ważniejsze niż "co") i kasa (ach, ten aromat korupcyjnego smrodku…).

   W efekcie zwykły obywatel, pokrzywdzony często-gęsto m.in. przez funkcjonariuszy publicznych, np. urzędników ZUS, zazwyczaj nie ma jednakowych szans w walce z nimi w sądzie, gdzie jeszcze dodatkowo bywa upodlany przez sędziów, też zresztą będących funkcjonariuszami publicznymi (łączy ich żerowanie, a nawet pasożytowanie na podatkach).

   Bo w naszym - z przeproszeniem - przyjaznym państwie prawa swój swemu łba nie urwie. Prędzej już ci swojacy wspólnie uzmysłowią poszkodowanemu, że jest dla nich wart mniej niż zero...

www.adam-klykow.blog.onet.pl

pro1@onet.eu

sobota, 17 listopada 2012

Lewe prawo (236)


NAPISZ PAN COŚ…

   Zatelefonował do mnie pewien mężczyzna, nazwijmy go Kowalskim. Na jego prośbę spotkaliśmy się w miejscu wolnym od podsłuchu.

   Kowalski, mieszkaniec miejscowości pod Wrocławiem, opowiedział mi o swoim sąsiedzie, byłym esbeku, uprzykrzającym mu i rodzinie życie. Jeśli wierzyć słowom rozmówcy i jego pismom do "wszystkich świętych", ilustrowanym zdjęciami - istny horror.

   - Co na to policja, prokuratura, sąd? - zapytałem.

   - Sprzyja esbekowi - przekonywał Kowalski.

   - A czego pan oczekuje ode mnie?

   - Żeby pan, dziennikarz, coś o tym napisał w swoim blogu. Zapłacę…

   Wyraziłem współczucie, ale współudziału - choćby tylko pośredniego - w sąsiedzkim konflikcie odmówiłem.

   - Nie jestem adwokatem, pieniędzy za pomaganie innym ludziom brać nie mogę. Etyki zawodowej staram się przestrzegać i na emeryturze - tłumaczyłem.

   Wyjaśniłem Kowalskiemu, dlaczego nie chcę się "pchać między wódkę a zakąskę" również w czynie społecznym. Bo wtedy sąsiad może się mścić na nim jeszcze bardziej, a ja prędzej czy później stałbym się wrogiem obu stron awantury.

   - Moim nie - próbował zapewniać Kowalski.

   - Jak znam życie, zmieniłby pan zdanie - uświadomiłem mu - gdybym napisał, co na ten temat ma do powiedzenia adwersarz. A to dziennikarski obowiązek…

   Podpowiedziałem Kowalskiemu, że jeśli koniecznie chce swoją sprawę upublicznić, niech się nikim nie wyręcza i założy - nic prostszego - osobistego bloga. Bo skoro potrafi pisać do policji, prokuratury i sądu, może to robić także na własnej stronie internetowej, na redagowanie której miałby monopol i za którą brałby pełną odpowiedzialność.


piątek, 16 listopada 2012

Lewe prawo (235)


UCZCIWY I NAIWNY
 
JAK SĘDZIA STRZEMBOSZ

   Na tegoroczne Święto Niepodległości kapituła Orderu Orła Białego (jej obecny skład: Bronisław Komorowski, Władysław Bartoszewski, Aleksander Hall, Krzysztof Penderecki i Henryk Samsonowicz) nadała to najwyższe polskie odznaczenie państwowe Adamowi Justynowi Strzemboszowi. Człowiekowi, któremu Janusz Kochanowski, tragicznie zmarły w katastrofie smoleńskiej rzecznik praw obywatelskich, zarzucił publicznie "daleko posuniętą naiwność" (patrz "Tygodnik Solidarność" z 25.06.2009).

   To Strzembosz bowiem, będąc w latach 1989-1990 wiceministrem sprawiedliwości, zaś w latach 1990-1998 pierwszym prezesem Sądu Najwyższego, skutecznie zablokował lustrację sędziów. Zapewniał wówczas, że to środowisko zawodowe, skompromitowane służalczością wobec PRL-owskiej władzy, współuczestniczące w represjonowaniu działaczy ówczesnej opozycji demokratycznej, oczyści się samo.

   Strzembosz został udekorowany Orderem Orła Białego - cytuję fragment oficjalnego uzasadnienia Kancelarii Prezydenta RP - "w uznaniu znamienitych zasług dla Rzeczypospolitej Polskiej, za tworzenie państwa prawa". Jakie ono jest, z jej niezweryfikowanymi funkcjonariuszami tzw. wymiaru sprawiedliwości i ich równie zdegenerowanymi wychowankami - następcami, obywatele widzą coraz wyraźniej. Nie dziwota więc, że nie przebierają w bluzgach pod adresem szwarckieckowych z fioletowymi podgardlami. Wszak orzecznicze szkodnictwo tych bezprawników osiągnęło stan krytyczny, zagrażając wręcz (władza polityczna tego nie zauważa?) ładowi społecznemu.

   "To właśnie jest kraj, w którym tak uczciwy człowiek, jak Adam Strzembosz, przyłożył rękę do bezkarności komunistycznych przestępców w sędziowskich togach" - napisał Robert Tekieli w "Gazecie Polskiej" z 19.09.2012, w felietonie pod znamiennym tytułem "Sędziwki". Neologizm trafiający w sedno!

   Rezultat braku lustracji jest taki, że dziś np. w Sądzie Apelacyjnym we Wrocławiu sędziowie stanu wojennego: Andrzej Niedużak, Barbara Krameris i Marcin Cieślikowski nie tylko nadal orzekają, lecz nawet pełnią kluczowe funkcje prezesa, wiceprezesa i rzecznika dyscyplinarnego. I nie jest to jakiś wyjątek od ogólnopolskiej reguły.


czwartek, 15 listopada 2012

Lewe prawo (234)


NA TROPIE SĘDZIEGO KONSULTANTA
 
ASESOR SOBCZAK

   14.11.2012 otrzymałem mejla, nadanego przez Iwonę Piotrowską - zastępcę kierownika Oddziału Administracyjnego Sądu Okręgowego we Wrocławiu:

   "W załączeniu uprzejmie przesyłam pismo Prezesa Sądu Okręgowego we Wrocławiu z dnia 14 listopada 2012 r.".

   Dodatkiem była korespondencja o następującej treści (też cytuję w całości):

   "W odpowiedzi na Pana pismo z dnia 29 października 2012 r. (wpływ do Sądu dnia 29 października 2012 r.), dotyczącego udzielenia informacji publicznej w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej z dnia 6 września 2001 r. (Dz. U. Nr 112, poz. 1198 ze zm.), w zakresie udostępnienia informacji kto pełnił funkcję sędziego konsultanta Pani Anny Sobczak w czasie, gdy była Ona asesorem w Wydziale Cywilnym Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia, uprzejmie informuję, że Prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu nie jest w posiadaniu żądanej  informacji publicznej (art. 4 ust. 3 cytowanej ustawy), albowiem akta osobowe Pani Anny Sobczak-Kolek znajdują się obecnie w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Pragi-Południe w Warszawie, gdzie wyżej wymieniona została przeniesiona od dnia 1 czerwca 2010 r.".
 
   Jest też pieczątka o treści: "Z up. PREZESA Wiceprezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu Ewa Gonczarek", z jej własnoręcznym podpisem.

   Taką dostałem odpowiedź na pismo zaadresowane do prezes tegoż Sądu Okręgowego - Ewy Barnaszewskiej (patrz felieton pod adresem http://trybunalobywatelski.blogspot.com/2012/10/lewe-prawo-217.html). Mnie wypada przede wszystkim - też oczywiście uprzejmie - podziękować za - skądinąd wymagany ustawowo - odzew.

   Nie będę się tu znęcał nad urodą języka prawniczego. Pozwolę sobie jednak wyrazić zdumienie, że na moją prostą prośbę o - tylko i wyłącznie - imię i nazwisko sędziego konsultanta asesor Anny Sobczak (prawdopodobnego współsprawcy jej niedorzecznego wyroku z 10.06.2008 w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS) zareagowano dziwną niepamięcią. Zostałem powiadomiony, że bez zajrzenia do przesłanych gdzie indziej akt osobowych ani rusz. Jakby nie można było na miejscu przepytać kogo trzeba bez grzebania w papierach.

   Pozyskałem natomiast dwie informacje, o które nie prosiłem. Że Anna Sobczak została żoną pana Kolka (nie znam, ale szczęść im Boże), i że zmieniła miejsce pracy (Wrocław może odetchnąć z ulgą).

   Ostrożnie wnioskuję, że ze swoich domniemanych typów na sędziego konsultanta niegdysiejszego asesorskiego niedouka powinienem wyeliminować prezes Barnaszewską, bo ona pewnie nie udawałaby alzheimera, gdyby osobiście majstrowała przy skandalicznym  wyroku z 10.06.2008. Pozostają w kręgu podejrzeń trzy damy z okręgówki: Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Urszula Kubowska-Pieniążek (ona szczególnie) i Grażyna Josiak. Inne nazwisko byłoby niespodzianką.

   A ponieważ jestem równie anielsko cierpliwy, co dziennikarsko szybki, jeszcze 14.11.2012 ponowiłem prośbę o imię i nazwisko sędziego konsultanta asesor Anny Sobczak, tym razem w piśmie do prezesa Sądu Rejonowego dla Warszawy-Pragi Południe - Konrada Gradka. Zatem ciąg dalszy nastąpi.


środa, 14 listopada 2012

Lewe prawo (233)

 
PROMOCJA ZATRUDNIENIA WEDLE ZUS

   Osobom rozumującym logicznie nie sposób w to uwierzyć, ale prawdą jest, że jedyną przyczyną samowolnego, ponad 9-miesięcznego, od 26.09.2006 do 12.07.2007, odmawiania mi przez ZUS należnego świadczenia przedemerytalnego, było nieskorzystanie na czas z przepisu promocyjnego, premiującego bezrobotnego za jego aktywność zawodową (za utrzymywanie się nie z zasiłku dla bezrobotnych z budżetu państwa, lecz z płacy za pracę). Debilni urzędnicy z tej instytucji nijak nie potrafili zrozumieć, że nie mają prawa represjonować kogokolwiek na podstawie przepisu, z którego uprzywilejowany skorzystać mógł, ale wcale nie musiał!

   Aby uświadomić, jak przeogromną głupotę zademonstrowali reprezentanci ZUS-u, posłużę się dykteryjką z Kauflandu - hipermarketu znajdującego się najbliżej mojego miejsca zamieszkania. W ostatnim dniu całotygodniowej promocji, czyli w przypadku tego centrum handlowego w piątek, zapomniałem kupić tam koszyczek truskawek, oferowanych klientom niemal za półdarmo. Przypomniałem sobie o tych smacznych owocach w sobotę, gdy miały już one cenę prawie dwukrotnie wyższą.

   Gdyby kasjerka z hipermarketu miała iloraz inteligencji zbliżony do posiadanego przez urzędników ZUS-u, zaangażowanych w szykanowanie mnie, i gdyby wiedziała ona, że w przeddzień nie skorzystałem z promocji - mogłaby mi odmówić sprzedaży owych truskawek. Skoro bowiem nie kupiłem taniej, nie mam prawa kupić drożej (chyba że… zezwoli mi na to wyrok sądowy).

   Idiotyczne? Nie dla dyrektora wrocławskiego ZUS Antoniego Malaki i jego równie sprawnych intelektualnie współpracowników.

[felieton z mojego "Bloga weredyka" z czerwca 2008]