REDAKTORSKA
WPADKA
Przekaziory doniosły przed chwileczką, że za
"nienależycie udokumentowany" artykuł Cezarego Gmyza o znalezieniu
śladów trotylu i nitrogliceryny na wraku samolotu rozbitego 10.10.2010 pod
Smoleńskiem, rada nadzorcza wydawnictwa Presspublika - właściciela dziennika
"Rzeczpospolita" zarekomendowała zarządowi odwołanie ze składu redakcji
(czytaj: zwolnienie dyscyplinarne) nie tylko autora kontrowersyjnej publikacji,
lecz także kierownika działu krajowego Mariusza Staniszewskiego, redaktora naczelnego
Tomasza Wróblewskiego i jego widocznego na zdjęciu zastępcy Bartosza Marczuka.
Natychmiast przypomniałem sobie, że ten ostatni dziennikarz był m.in.
negatywnym bohaterem felietonu w moim "Blogu weredyka" z kwietnia
2008:
JAK
ZACHWYCIĆ CZYTELNIKA
DZIENNIKARSKĄ
TANIOCHĄ
Z premedytacją wsadzam kij w dziennikarskie
mrowisko. Z nadzieją, że czytają mnie również osoby inteligentne, które zauważą
nie tylko moją widoczną gołym okiem zawiść (a niech tam!), lecz i
zaprezentowane racje.
Modelowym przykładem zdobywania taniej
popularności dziennikarskiej może być redaktor Bartosz Marczuk z "Gazety
Prawnej". Jako kierownik działu o nazwie "Praca", zajmującego
się m.in. ZUS-em, przydzielił sam sobie (znam redakcyjną kuchnię, więc jestem
tego niemal pewien) pisanie na temat wcześniejszych emerytur dla 60-letnich
mężczyzn z 35-letnim stażem pracy i dotyczącego właśnie ich wyroku Trybunału
Konstytucyjnego z 23.10.2007. Z rozpędu założył (ściślej: chyba nie tyle on, co
administrator sieci komputerowej w jego firmie) internetowe forum dyskusyjne,
które stało się - zapewne dla niego niechcący, ale jednak - także trybuną do
składania mu hołdów, m.in. za "rzetelność" (w porządku) i za…
"odwagę" (czego miałby się tu bać jakikolwiek pismak, tego kompletnie
nie rozumiem).
Zasługą red. Marczuka jest - po prostu -
zwyczajne wykonywanie swoich obowiązków zawodowych. Pisze o wcześniejszych
emeryturach częściej (za to jest chwalony szczególnie) od innych, gdyż pracuje
w takiej a nie innej redakcji. Np. "Gazeta Wyborcza" czy "Gazeta
Wrocławska" nie mogą sobie pozwolić na ograniczanie się do publikacji o
ustawach i rozporządzeniach. Muszą też karmić czytelników innymi tematami, niż
tylko przekładaniem prawniczego bełkotu na język zrozumiały dla normalnych
ludzi.
Sam temat wcześniejszych emerytur wymaga od
sprawnych dziennikarzy pewnego wysiłku umysłowego jedynie przy "pierwszym
razie". Potem staje się on gotowcem samograjem. Przy kolejnych powrotach
do tematu, w związku ze znaną porządnym dziennikarzom na pamięć procedurą legislacyjną
(wieńczące pracę w komisjach uchwalenie nowelizacji przez Sejm, ewentualne
propozycje poprawek bądź zatwierdzenie całości bez nich przez Senat, podpisanie
przez prezydenta RP, ogłoszenie w Dzienniku Ustaw, wejście w życie) - tylko
powtarzają oni w swoich tekstach w kółko, co już wcześniej w tej konkretnej
sprawie ustalono i załatwiono. Leniwi lub sprytni nawet nie przepisują samych
siebie, ino używają komputerowych opcji "kopiuj" i
"wklej". Ot i cała filozofia. Tymczasem wierszówka leci, a co niektórzy
klienci ZUS wpadają w szczery zachwyt i mają red. Marczuka za prawdziwego
bohatera pracy kapitalistycznej.
Dlaczego czepiam się akurat dziennikarza
"Gazety Prawnej"? Bo to najwłaściwszy wysokonakładowy dziennik,
wyspecjalizowany w interpretowaniu przepisów. Bo zamieszczane w nim wykładnie -
wiem to skądinąd - są kserowane przez kierownictwo ZUS-u i przekazywane
urzędnikom obsługującym klientów.
Obserwując mało twórcze, retransmisyjne i
powielaczowe dziennikarstwo red. Marczuka, adorowanego przez czytelników
bezpośrednio zainteresowanych "w temacie wcześniejszych emerytur
60/35" - tak sobie myślę na marginesie, że jest pewien niezawodny sposób
na uszczęśliwianie ludzi. Wystarczy wydawać biuletyn dla każdego człowieka
osobno, z wyłącznie dobrymi dla niego wiadomościami - i dozgonną wdzięczność
indywidualnych adresatów mielibyśmy zapewnioną.
Ja np. chętnie przeczytałbym, niekoniecznie
w gazetce tylko dla samego siebie, publikację rzetelnego i odważnego (bez
ironii) red. Marczuka o bezprawiu w ZUS-ie na przykładzie ponad 9-miesięcznego
represjonowania niejakiego Adama Kłykowa na podstawie przepisu, który miał go
premiować za aktywność zawodową. Na razie pozostaje mi się cieszyć z jego
odpowiedzi na mój e-mail (nie pierwszy wysłany do "Gazety Prawnej") z
11.03.2008, w którym napisał: "Dziękuję za list. Przyjrzymy się sprawie.
Pozdrawiam". Mógł przecież w ogóle nie zareagować. Albo dać wyraz swoim
podejrzeniom, że pewnie jakiś oszołom chce go wrobić między wódkę a zakąskę.
Teraz na nic już od red. Marczuka nie liczę.
No, może na jego rozliczenie się z własnym sumieniem…
PS. Zanim umieściłem w blogu ten felieton,
pierwszym jego czytelnikiem był 21.04.2008 sam red. Marczuk. Zareagował
nazajutrz, nie ustosunkowując się do swej obietnicy z 11.03.2008 i do
ZUS-owskiego skandalu ani słowem! Z jego nieskładnej polemiki, świadczącej o
nieumiejętności czytania ze zrozumieniem, czuję się w obowiązku jedynie
sprostować, że on za swoje teksty publikowane w "Gazecie Prawnej"
wierszówki nie dostaje. Otrzymuje stałe wynagrodzenie, jakie zapewne mu się
należy m.in. za rzetelność i odwagę w podejmowaniu tematów trudniejszych od
prostych informacji o wcześniejszych emeryturach.
pro1@onet.eu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz