Łączna liczba wyświetleń

piątek, 9 listopada 2012

Lewe prawo (228)


PROKURATOR UCIEKA,

POSZKODOWANY ŚCIGA

   W pracy Ludwik Uciurkiewicz jest strażnikiem przestrzegania prawa. Prokuratorem Prokuratury Apelacyjnej we Wrocławiu.

   Po robocie śledczy Uciurkiewicz powinien być wzorcem prawego obywatela, Niestety, zdarzyło się mu dać plamę.

   9.08.2012 na parkingu przed jednym ze sklepów sieci handlowej Biedronka, gdzie "codziennie niskie ceny", Uciurkiewicz tak niefortunnie manewrował samochodem, że cofając uderzył swoim fordem w stojącego volkswagena emeryta Jana Brzózki.

   Sprawca stłuczki zaproponował poszkodowanemu 200 zł rekompensaty. Brzózka oferty nie przyjął i poprosił nieostrożnego kierowcę o okazanie polisy ubezpieczeniowej.

    Wtedy Uciurkiewicz wrócił do swojego auta i… odjechał nim w siną dal. Nie zwolnił nawet przed usiłującym mu zastąpić drogę świadkiem kolizji, zmuszając go do odskoczenia na bok.

   Ubezpieczyciel oszacował zniszczenia volkswagena na 1700 zł. Jego właściciel  nigdy nie odzyskałby tych pieniędzy, gdyby inny świadek incydentu nie spisał numeru rejestracyjnego forda.

   Namiar przekazano policji. A ta ustaliła, że uciekinierem był prokurator apelacyjny.

   Tak Brzózka dowiedział się, kto mu uszkodził samochód. Choć zidentyfikowany Uciurkiewicz przyznał się do wykroczenia, za które zwykłym śmiertelnikom grozi mandat do 500 zł - prokuratora nie można było ukarać finansowo, bo immunitet chroni go również "prywatnie".   

   "Policja powiadomiła oficjalnie prokuraturę dopiero trzy miesiące po zdarzeniu, gdy zainteresowaliśmy się sprawą" - napisał Bartosz Józefiak w "Gazecie Wrocławskiej" z 7.11.2012. Dlaczego nie zrobiła tego niezwłocznie? Bo Uciurkiewicz zapewnił policjantów, że sam powiadomił swoich przełożonych. Uwierzyli mu.

   Zagadką pozostanie, czy w momencie stłuczki Uciurkiewicz był trzeźwy (ten wątek jest w publikacji dziennikarskiej nieobecny). Nie można wykluczyć, że uciekając chciał uniknąć badania alkomatem.    

   Co teraz Uciurkiewiczowi grozi? Wewnątrzprokuratorski sąd dyscyplinarny, w którym najłagodniejszą karą jest upomnienie, a najsurowszą - wydalenie ze służby.

   Przy okazji "GWr." przypomniała, że wysoką cenę za swoje przewinienie zapłacił inny wrocławski śledczy Zbigniew S. Zajmował się ściganiem najpoważniejszych przestępstw. W 2010 został przyłapany w tutejszym empiku na próbie kradzieży książek i płyt z muzyką, wartych w sumie 100 zł. Wobec sprawcy tego wykroczenia wszczęto postępowanie dyscyplinarne, zakończone wydaleniem ze służby.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz