Łączna liczba wyświetleń

sobota, 30 czerwca 2012

Lewe prawo (59)


JEDNEGO SĄDOWEGO

NIEUDACZNIKA MNIEJ

   Ludzie, cud się stał pewnego razu! 28.09.2010 Sąd Najwyższy wykluczył kogoś z zawodu sędziego! To najsurowsza z możliwych kar dyscyplinarnych dla przedstawiciela tej profesji. "Skazańcem" został reprezentant Sądu Rejonowego w Zduńskiej Woli - Krzysztof Pawlak (po prawomocnym zakończeniu postępowania przeciwko funkcjonariuszowi publicznemu można ujawniać jego pełne imię i nazwisko, czego zdają się nie wiedzieć m.in. dziennikarze Dziennika Gazety Prawnej).

   Cóż takiego należy zrobić, aby przestać być bezkarnym sędzią? Trzeba mieć trzy sprawy dyscyplinarne, z których jedna zdążyła się już nawet przedawnić. Dopuścić się rażącego naruszenia prawa w 31 wyrokach, zaś w co najmniej 50 innych popełnić istotne błędy rachunkowe i pisarskie - poważniejsze od tzw. litrówek itp. duperelek. Stosować nieuzasadnione aresztowania i sporządzać byle jak uzasadnienia orzeczeń. Zaniechać dokształcania się i mieć długotrwale lekceważący stosunek do swoich obowiązków służbowych.

   - Do każdej sprawy prowadzonej w sądzie trzeba się przygotować: przeczytać akta, kodeks i orzecznictwo z tym związane - powiedział przy okazji rozliczania Pawlaka przewodniczący składu SN Marian Buliński. Dedykuję te "odkrywcze" słowa wszystkim "nieomylnym" funkcjonariuszom tzw. wymiaru sprawiedliwości.

   PS. Pierwszy lepszy (a raczej gorszy) dziennikarz wyleciałby z roboty już po kilku (góra kilkunastu) redakcyjnych sprostowaniach jego ewidentnych pomyłek.


piątek, 29 czerwca 2012

Lewe prawo (58)


RZEŹNICY BARANKÓW

   Kto sprawia, że Polska jest krajem, gdzie uczciwemu obywatelowi nie da się żyć bez poczucia zbydlęcenia, czyli zatracenia ludzkiej godności?

   Po pierwsze: politycy. Trzymający władzę na podstawie najważniejszej dla ustroju państwa, pseudodemokratycznej, partyjniackiej ordynacji wyborczej do Sejmu. Robiący kariery i bogacący się na wyjątkowo bezczelnych i całkowicie bezkarnych (poza czasami rewolucyjnymi) kłamstwach.

   Po drugie: urzędnicy. Interpretujący przepisy prawa - jakże często sprzeczne, a nawet idiotyczne - niemal zawsze na niekorzyść petentów. Mimo że oni sami (znaczy biurwy i samcze pierdzistołki) też doświadczają niegodziwości przy okazji zamiany ról (gdy występują w charakterze klientów różnych instytucji).

   Po trzecie: sędziowie. Szczególnie nikczemni wobec osób już i tak pokrzywdzonych przez innych funkcjonariuszy publicznych. Dowodzący, że dożywotni immunitet deprawuje absolutnie i powinien zostać czym prędzej ograniczony.

   Po czwarte: księża. Wzorcowi obłudnicy. Nagminnie co innego nauczający swoje baranki - parafian, co innego czyniący "prywatnie".

   Po piąte: dziennikarze. Coraz mniej wrażliwi prospołecznie. Coraz bardziej stabloidyzowani, skundleni, sprostytuowani.

   Po szóste… zwykli ludzie: Pani, Pan, ja, wszyscy stanowiący publikę i (lub) elektorat. Przecież chcemy być karmieni przez przekaziory głównie dyrdymałkami i dobrowolnie głosujemy (chociaż akurat mnie to nie dotyczy) na swoich rzeźników - polityków, którzy przyzwalają na upodlanie szeregowych wyborców przez sędziów (wybieranych li tylko przez "samych swoich") i byle urzędników. A ponadto jesteśmy przerażająco bierni wobec bezprawia i wszelkiego złego, jeśli ofiarami są "inni".


czwartek, 28 czerwca 2012

Lewe prawo (57)


SĘDZIA WYROKUJE,

UZASADNIENIE PISZE "MURZYN"

   Dla bywalców internetowych forów prawniczych jest tajemnicą poliszynela, że nasi jakoby wielce zapracowani sędziowie pod swoimi wyrokami nierzadko tylko się podpisują. Nie oni bowiem są autorami uzasadnień orzeczeń.

   Takie praktyki odkryła ostatnio Najwyższa Izba Kontroli, a potwierdziło Ministerstwo Sprawiedliwości. Jak informuje Super Express z 28.06.2012, w Sądzie Rejonowym w Białymstoku akta niektórych spraw wynoszono na zewnątrz i udostępniano nieuprawnionym osobom spoza tej placówki Temidy. Pisały one projekty uzasadnień wyroków, wyręczając sędziów z ich obowiązku służbowego. Tylko w roku 2011 na wynagrodzenia dla tzw. murzynów, zatrudnionych na podstawie umów o dzieło, wydano tam z budżetu państwa 21,6 tys. zł.

   Prezes SR w Białymstoku Tomasz Kałużny broni się brakami kadrowymi. „Projekty orzeczeń sporządzali m.in. asystenci innych miejscowych sądów: okręgowego i apelacyjnego” - usprawiedliwia cały skandal. Co do zarzutu nielegalnego wynoszenia akt - Kałużny „ręki by sobie nie dał uciąć”, że ten proceder nie istniał. I zapowiada wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec winnych, jeśli w ogóle ich ustali.

   NIK skrupulatnie wylicza, że białostocki SR zawarł w minionym roku 29 umów o dzieło. Ich efektem były 693 projekty uzasadnień sędziowskich orzeczeń, które napisali obcy ludzie.

   Na kalkulatorze wychodzi mi, że płacono im średnio po 31 zł z groszami za sztukę. Z mojego dziennikarskiego punktu widzenia, całkiem niezła wierszówka za - często powielaną metodą „kopiuj-wklej” - robotę.

   Kto osądzi polskich sędziów? - pyta w komentarzu redaktor naczelny SE Sławomir Jastrzębowski. Odpowiadam, że na razie robią to w naszym „państwie prawa” właściwie tylko blogerzy, z niejakim Adamem Kłykowem w składzie.

   PS. Po paru dniach wyszło na jaw, że za sędziów białostockiej rejonówki uzasadnienia wyroków pisali również studenci prawa!


środa, 27 czerwca 2012

Lewe prawo (56)


NIEDORZECZNIK OBYWATELSKI

   Poszukuję szczęśliwca, któremu polskie biuro rzecznika praw obywatelskich skutecznie pomogło w indywidualnej sprawie i bez którego współudziału nie poradziłby sobie z pewnością. Jeśli ktoś taki się znajdzie, przestanę kląć, po cholerę nam kosztowny urząd - atrapa, gdzie kupa prawniczych pierdzistołków doskonali się w perfekcyjnej spychologii.

   "Sposób stanowienia prawa w Polsce i jego jakość stale się pogarsza, przez co ludzie ponoszą krzywdę" - stwierdza oczywistą oczywistość obecna rzecznik, prof. Irena Lipowicz, w dzisiejszym (27.06.2012) wywiadzie dla Gazety Wyborczej. Takie rewelacje (a co słowo, to odkrycie…) może wygadywać każdy, niekoniecznie opłacany z podatków za swoją bezradność wobec powszedniejącego bezprawia.

   O sile przebicia rzecznika praw obywatelskich świadczy fakcik z też dzisiejszej rozmowy z prof. Lipowicz w "Sygnałach dnia" w radiowej "Jedynce". Już od niemal trzech lat (początkowo jej poprzednik - Janusz Kochanowski, po nim - ona sama) nie może się doprosić rządu, aby w trosce o słuch pieszych minister (najpierw infrastruktury, a po zmianach resortowego nazewnictwa - transportu) opracował przepisy "określające dopuszczalny poziom hałasu emitowanego przez generatory dźwięku i głośniki wysyłające sygnały ostrzegawcze, w które wyposażone są pojazdy uprzywilejowane", w tym karetki pogotowia ratunkowego oraz wozy strażackie i policyjne.


wtorek, 26 czerwca 2012

Lewe prawo (55)


STATUS POKRZYWDZONEGO ZALEŻY

OD PROKURATORSKIEGO WIDZIMISIĘ

   "Ludzie poszkodowani w wyniku błędów, matactw i fałszywych zeznań świadków, biegłych sądowych czy stróżów prawa, często nie mogą w Polsce dochodzić swoich praw" - alarmuje Zbigniew Bartuś, autor publikacji pt. "Prokurator wszechmogący" w krakowskim Dzienniku Polskim z 25.06.2012.

   Sprzyjają temu kalekie przepisy. Są nagminnie wykorzystywane przez prokuraturę do odmawiania wszczęcia śledztwa lub umarzania postępowania w sprawach dotyczących przestępstw urzędniczych.

   Chce to zmienić minister sprawiedliwości Jarosław Gowin. Opowiada się za przyznaniem większych uprawnień poszkodowanym i poddaniem decyzji śledczych silniejszej kontroli sądów.

   Jednym z zadań prokuratury jest obrona szeroko pojętego interesu publicznego. Paradoks polega na tym, że kiedy odmówi ona wszczęcia śledztwa lub umorzy postępowanie w sprawie naruszenia tegoż interesu - praktycznie tylko jej przysługuje prawo zaskarżenia własnego (sic!) postanowienia. Teoretycznie Kodeks postępowania karnego stanowi, że zaskarżać decyzje prokuratury mogą również osoby pokrzywdzone w sprawie. Problem jednak w fakcie, że status pokrzywdzonego nadaje... prokuratura.

   - I kółko się zamyka. Tysiące ofiar fałszerstw i matactw nie mogą z tym nic zrobić, bo notorycznie odmawia się im statusu pokrzywdzonych - komentuje adwokat Lech Obara.

   Posłanka Platformy Obywatelskiej Lidia Staroń, która poznała wiele takich przypadków, proponuje, by możliwość zaskarżenia decyzji o odmowie wszczęcia śledztwa lub o umorzeniu miała też osoba zawiadamiająca o popełnieniu przestępstwa, której prawa zostały naruszone. Złożony w Sejmie projekt zmian w kpk poparł minister Gowin.

   Redaktor Bartuś pisze, że przepisy obowiązujące obecnie - zwłaszcza artykuł 49 kpk - pozwalają śledczym uznać, że np. rażąco błędna czy sfałszowana ekspertyza jest przestępstwem przeciwko dokumentom (wymiarowi sprawiedliwości, dobru publicznemu), a nie przeciwko osobie, która z tego powodu poniosła straty i zgłosiła przestępstwo. Jedynym reprezentantem pokrzywdzonego (czyli sądu lub państwa, nie obywatela!) jest wówczas sama prokuratura.

   "W tej sytuacji - argumentują posłowie PO - wiele osób po złożeniu zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa nie ma żadnego wpływu na działania organów ścigania. Budzi ich zdumienie i rodzi w nich poczucie bezsilności, gdy dowiadują się, że nie mają możliwości zaskarżenia postanowień prokuratury odmawiających wszczęcia postępowania lub je umarzających".

   "Wykorzystywany przez prokuratorów art. 49 kpk - zauważa posłanka Staroń - traktuje pojęcie pokrzywdzonego zbyt wąsko, w całkowitej sprzeczności z powszechnym rozumieniem tego słowa".

   Działacze Ruchu Społecznego "Niepokonani", zrzeszającego osoby poszkodowane przez aparat państwa, zwracają uwagę, że dla niektórych prokuratorów nadanie ofierze przestępstwa urzędniczego statusu pokrzywdzonego jest niewygodne. Pokrzywdzony patrzy śledczym na ręce. Mobilizuje do działania w przypadku (dość częstej) opieszałości. Ma prawo pisać skargi, jeśli jego zdaniem postępowanie zostało umorzone przedwcześnie lub gdy odmowa wszczęcia była bezzasadna. W ten sposób decyzje śledczych podlegają zewnętrznej - sądowej - kontroli. Natomiast jeśli obywatel nie ma statusu pokrzywdzonego, prokurator pozostaje nieomal wszechmogący. Nikt (poza przełożonym) nie może mu wytknąć błędu czy opieszałości.

   Prokuratorzy są - nie dziwota - przeciwni proponowanym zmianom. Twierdzą, że przysporzą im obowiązków.

   - Będziemy musieli odpowiadać na masę skarg, także zwykłych pieniaczy - mówi doświadczony śledczy z prokuratury Kraków-Krowodrza (nie wiedzieć czemu, Dziennik Polski trzyma jego imię i nazwisko w tajemnicy).


   "W żadnej organizacji - zauważa w osobnym komentarzu Bartuś - nie sprawdza się taki nadzór, w którym de facto kolega ocenia kolegę".

   Trafione w sedno i dotyczy także, a może przede wszystkim, sądownictwa! - dodałbym.

*****

   Moim głosem w sprawie manipulowania przez prokuratorów statusem pokrzywdzonego niech będzie poniższe "kopiuj-wklej" z własnego bloga www.adam-klykow.blog.onet.pl, z części zatytułowanej "ZUS - szczyt głupoty (25)":



   7.04.2008

   Pismo z Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej (w całości i bez retuszu, z wyjątkiem tzw. literówek).

Zarządzenie
o odmowie przyjęcia zażalenia

   Karolina Stocka - prokurator Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej po zapoznaniu się z zażaleniem Adama Kłykow z dnia 02 kwietnia 2008 roku, które złożone zostało w Prokuraturze Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej w dniu 02 kwietnia 2008 roku na postanowienie z dnia 26 marca 2008 roku o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie o czyn z art. 231 par. 1 kk na podstawie art. 429 par. 1 kpk w związku z art. 465 par. 1 kpk

zarządził

   odmówić przyjęcia zażalenia Adama Kłykow na postanowienie z dnia 26 marca 2008 roku o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie o czyn z art. 231 par. 1 kk jako wniesione przez osobę nieuprawnioną.

Uzasadnienie

   Prokuratura Rejonowa dla Wrocławia-Fabrycznej prowadziła postępowanie sprawdzające w sprawie przekroczenia w okresie od października 2006 roku do czerwca 2007 roku w Warszawie uprawnień przez członka Zarządu Zakładu Ubezpieczeń Społecznych Aleksandrę Wiktorow poprzez opłacenie kursu nauki języka angielskiego w szkole „Berlitz” z funduszów Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, prowadzenie zajęć ze studentami w prywatnej uczelni - Akademia Finansów w Warszawie i dojeżdżanie na zajęcia do tej szkoły służbowym samochodem, tj. o przestępstwo przewidziane w art. 231 par. 1 kk.

   Postanowieniem z dnia 26 marca 2008 roku odmówiono wszczęcia śledztwa w niniejszej sprawie wobec braku znamion czynu zabronionego określonego w art. 231 par. 1 kk. W dniu 02 kwietnia 2008 roku w Prokuraturze Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej złożono zażalenie na to postanowienie Adama Kłykowa (tak w oryginale - przyp. AK) z tego samego dnia.

   Abstrahując od merytorycznego ustosunkowania się do przedmiotu prowadzonego postępowania, a także do zarzutów podnoszonych przez Adama Kłykowa stwierdzić należy, że przedmiotowe zażalenie na postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa zostało złożone przez osobę nieuprawnioną.

   Przedmiotem prowadzonego postępowania było ustalenie czy zaistniało przestępstwo opisane w art. 231 par. 1 kk, a więc ustalenie czy zachowanie Aleksandry Wiktorow stworzyło zagrożenie dla jakiegokolwiek dobra ze sfery publicznej lub prywatnej. Zgodnie z przepisami kodeksu postępowania karnego zażalenie na postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa przysługuje pokrzywdzonemu. Przepis art. 49 kpk wyraźnie wskazuje jakim podmiotom przysługuje status pokrzywdzonego w postępowaniu karnym. Pokrzywdzonym jest m.in. osoba fizyczna, której dobro prawne zostało bezpośrednio naruszone lub zagrożone przez przestępstwo. Istnienie interesu prawnego danej osoby powinno być odnoszone do konkretnej sprawy. Odnosząc się do przedmiotowej sprawy stwierdzić należy, że po stronie składającego zażalenie na postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa brak jest owego interesu prawnego w zakresie czynu z art. 231 par. 1 kk. Definicja ustawowa pokrzywdzonego zawiera trzy elementy, tj. zakres podmiotowy (osoba fizyczna), dobro prawne i bezpośredniość naruszenia/zagrożenia dobra prawnego. Dla uznania in concreto kluczowe znaczenie ma właściwe ustalenie przedmiotu ochrony. Zaś element bezpośredniości wskazuje, że pomiędzy czynem a naruszeniem czy też zagrożeniem nie ma ogniw pośrednich. Nie kwestionując możliwości ustalenia relacji między dobrem prawnym uczestnika a działaniem danej osoby w zakresie czynu z art. 231 par. 1 kk stwierdzić jednak należy, że nie będzie to relacja bezpośredniości w myśl przepisu art. 49 par. 1 kpk. Odpowiedzi na pytanie kto jest pokrzywdzonym szukać bowiem należy w prawie karnym materialnym. Wiadomo jest także, że w orzecznictwie wyrażany jest jednolity pogląd, iż krąg pokrzywdzonych ograniczony jest zespołem znamion czynu będącego przedmiotem postępowania. Ustawodawca przyjął określone rozumienie przepisu art. 49 par. 1 kpk, a nie organ prowadzący postępowanie, którego obowiązkiem jest respektowanie prawa, nawet jeżeli dana osoba może być z tego niezadowolona.

   W związku z powyższym należało zarządzić jak na wstępie.



   Przekładając ten prawniczy bełkot na bardziej zrozumiałą poprawną polszczyznę: prokurator Karolina Stocka była uprzejma poinformować mnie, że gdy Aleksandra Wiktorow, pełniąc funkcję prezesa Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, korzystała z ekskluzywnego kursu nauki języka angielskiego w swoim szefowskim gabinecie oraz z samochodu służbowego z kierowcą na dojazdy na zajęcia ze studentami w prywatnej uczelni Akademią Finansów zwaną - robiła to nie za moje prywatne pieniądze. Nie jestem więc osobą pokrzywdzoną i tym samym nie mogę składać zażalenia na postanowienie tejże prokurator Stockiej o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie podejrzenia o przestępstwo nadużycia władzy i przekroczenia uprawnień przez prezes Wiktorow. Pieniądze na cele niezwiązane w pełnioną przez nią funkcją w ZUS pochodziły przecież z budżetu państwa. I nie ma tu poważniejszego znaczenia, że pochodziły również z moich podatków.

   Wniosek: prokurator Stocka może sobie napisać byle co w postanowieniu o odmowie wszczęcia śledztwa, bo i tak nie musi się potem tłumaczyć z moich - zawartych w zażaleniu - zarzutów wobec prokurator Stockiej. Wystarczy uznać mnie za osobę nieuprawnioną do złożenia zażalenia na postanowienie…


poniedziałek, 25 czerwca 2012

Lewe prawo (54)


SIEDZI DŁUŻEJ

NIŻ USTAWA PRZEWIDUJE

   Prokuratura zarzuca przedsiębiorcy Marianowi Wegerowi popełnienie przestępstw, za które Kodeks karny przewiduje karę do 8 lat więzienia. Ostatecznego wyroku jeszcze nie ma, co jednak nie przeszkadza sądowi przetrzymywać nieszczęśnika w areszcie śledczym już 9 (!) lat - i nie spieszyć się z uwolnieniem go mimo stwierdzenia przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu bezprawności takiego postępowania wobec oskarżonego, który nikogo nie zabił ani nawet nie napadł.

   O tej bulwersującej sprawie poinformował mnie dyrektor Fundacji "Lex Nostra" Maciej Lisowski. Kto ciekaw szczegółów, odsyłam na stronę internetową tej organizacji: fundacja.lexnostra.pl, do rubryki "Nasze interwencje".


niedziela, 24 czerwca 2012

Lewe prawo (53)



WOKÓŁ PINIORA

   Spośród znanych mi osobiście wrocławian nie tylko Leon Kieres może być żywym przykładem, jak negatywne bywają skutki bezpośredniego kontaktu porządnego człowieka z makiaweliczną z natury polityką. Podobną rozczarowującą przemianę zauważam u Józefa Piniora, też zresztą prawnika z wykształcenia.

   Zasłynął on jako ten, który tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego w grudniu 1981, pracując wtedy na stanowisku tłumacza w Wydziale Operacji Zagranicznych Oddziału NBP we Wrocławiu, podjął - ku zaskoczeniu i wściekłości PZPR-owskich władz - z konta Zarządu Regionu NSZZ "Solidarność" Dolny Śląsk kwotę 80 mln zł. Pieniądze te - przechowywane w siedzibie ówczesnego miejscowego metropolity, arcybiskupa Henryka Gulbinowicza - przydały się do finansowania działalności podziemnych struktur związku.

   Jak Jacek Kuroń kojarzył się każdemu znającymi historię PRL-owskiej opozycji demokratycznej z Adamem Michnikiem, tak mnie Józef Pinior zawsze kojarzył się z Władysławem Frasyniukiem. Obaj "za komuny" ściśle ze sobą współpracowali w podziemnej "S", obaj też byli więźniami politycznymi.

   Pinior aktywnie uczestniczył m.in. w happeningach Pomarańczowej Alternatywy. Na pograniczu PRL z III RP był trockistą, działaczem Polskiej Partii Socjalistycznej - Rewolucja Demokratyczna. Potem należał do Unii Pracy. W latach 2004-2009: deputowany do Parlamentu Europejskiego z listy Socjaldemokracji RP. Obecnie: bezpartyjny senator Platformy Obywatelskiej. Zarazem wykładowca Katedry Filozofii i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu.

   Był taki czas, kiedy Pinior próbował mnie, dziennikarza Gazety Wrocławskiej, przyciągnąć do swojego zaplecza intelektualnego. Mimo podziwu i sympatii do niego jako człowieka niezwykle wartościowego i odważnego, jakoś nie widziałem siebie w roli partnera do rozmawiania z nim np. o - to jeden z jego ulubionych tematów - procesach wychodzenia z reżimów niedemokratycznych w Europie środkowo-wschodniej i południowej oraz w Ameryce Łacińskiej. Czułem się niezainteresowany ichniejszymi autorytaryzmami i zwyczajnie niekompetentny.

   Ostatnio Pinior podpadł mi groźnym dla bezpieczeństwa Polski nagłaśnianiem domniemanego torturowania terrorystów z Al-Kaidy w tajnym ośrodku CIA w Starych Kiejkutach. Wolałbym, aby z równym zaangażowaniem zajął się choćby bezprawiem rodzimych funkcjonariuszy publicznych (urzędników państwowych, sędziów, prokuratorów itp.) wobec tutejszych upodlanych przez nich obywateli.

   A już kompletnie dał ciała jako senator o lewicowym rodowodzie, głosując za ustawą zrównującą i podwyższającą wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn do 67 lat. Jak to się bowiem ma np. do postulatu "S" z sierpnia 1980, by ten wiek obniżyć do 55 (kobiety) i 60 (mężczyźni) lat?

   Na swojej oficjalnej stronie internetowej Pinior wyeksponował takie słowa: "Człowiek ma w życiu tylko jedną twarz i cokolwiek robi, musi pamiętać o tym, że codziennie będzie na nią patrzył w lustrze. Dlatego warto mieć własne zdanie, umieć go bronić, przekonywać do niego innych i być wiernym głoszonym ideałom i wyznawanym wartościom. Po prostu - wybierać mądrze".

   Bez komentarza.

www.adam-klykow.blog.onet.pl

pro1@onet.eu

sobota, 23 czerwca 2012

Lewe prawo (52)



WYBORCZA OBIETNICA

NIEWARTA ZŁOTÓWKI

   Przyczynek do rozważań nad symbiozą polityki i prawa na szkodę zwykłych Polaków, którym funkcjonariusze pierwszej, drugiej i trzeciej władzy mają podobno służyć. 1.03.2011 Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia oddalił pozew szczecinianina Dominika Jafry, żądającego od Platformy Obywatelskiej symbolicznej złotówki za poniesione straty moralne.

   Pięć lat wcześniej poparł on swym podpisem akcję tej - opozycyjnej wówczas - partii: "Cztery razy tak dla Polski". Donald Tusk i jego ludzie zobowiązali się wprowadzić okręgi jednomandatowe w wyborach do Sejmu, zmniejszyć liczbę posłów z 460 do 230, zlikwidować Senat i znieść immunitet parlamentarny. Minęła cała kadencja rządów PO i trwa następna, a żadne z tamtych zapewnień nie zostało zrealizowane. Kolejny raz elektorat został bezczelnie oszukany.

   Uzasadniając oddalenie pozwu, sędzia Aleksandra Różalska-Danilczuk stwierdziła, że przedwyborczej obietnicy nie można traktować jako umowy albo przyrzeczenia publicznego. Wniosek jest jednoznaczny: nasi politycy mogą okłamywać społeczeństwo do woli i nikt nie ma prawa ich za to ukarać.

   Mnie takie orzeczenie nawet niespecjalnie zdziwiło, bo pamiętam podobne rozstrzygnięcie w procesie przeciwko Lechowi Wałęsie - autorowi sławetnego hasła z kampanii prezydenckiej w 1990: "Sto milionów złotych dla każdego obywatela". W 1996 Sąd Najwyższy uznał, że czego jak czego, ale obiecanek przedwyborczych nie należy brać na poważnie (czyli kto w nie wierzy, ten użytecznym idiotą jest).

   Dla politycznych łgarzy, nieuczciwie trzymających się państwowego koryta, mam swoją deklarację, którą już zresztą w przeszłości spełniałem. Zamiast mojego głosu mogą oni liczyć na pokazywanie im w dniu wyborów środkowego palca.


piątek, 22 czerwca 2012

Oblicza bandytyzmu polskiej policji (5)

...jak podkreślałem to wielokrotnie: BRZYDZĘ SIĘ polskimi policjantami, bowiem albo są to przestępcy działający "na legalu" (wielokrotnie byłem przez tych drani pobity, zawsze bez powodu - albo proszę wskazać, kiedy dokonałem jakiejkolwiek napaści na drugiego człowieka, co by jakoś usprawiedliwiało policyjne nabijanie mi po całym ciele siniaków, kopanie po nerkach i głowie, itp.). Policjanci bez wstydu okradają przeszukiwanych, wystarczy tylko żeby nie było przy tym osób trzecich - i równie bezwstydnie w zaparte kłamią na każdy temat i w każdej sprawie, bo tak są szkoleni: "solidarność zawodowa" jest stawiana ponad prawem i zasadami postępowania - bo co by to było, gdyby  "społeczeństwo utraciło zaufanie" do policji. Jasne, nawet wśród policjantów zdarzają się osoby uczciwe i normalne - jest to mała grupka zepchniętych na margines protokolantów, którzy zwykle nie chcą się "wychylać". Kilku takich spotkałem. Pozostałych kilkudziesięciu, to - nie przymierząc- marni dublerzy trzeciorzędnych pornoaktorów z amerykańskich filmów sensacyjnych.
...oto świeża historia, prosto z Poznania: dziesięciu "anty-terrorystów" (to są te typy, co np. wybijają zęby dziewczynom w "pomylonych mieszkaniach", patrz także tutaj), rzekomo bawiło się "nikogo niczym nie prowokując" w jednej z poznańskich knajpek z dyskoteką. Potem zostali oni rzekomo "napadnięci" przez grupę 30(!) osób, w związku z czym "przesłuchiwano podejrzanych", i dzisiaj - ich ofiary leżą w szpitalach, mając m.in. poparzone paralizatorami genitalia (!).

...cokolwiek się wydarzyło wcześniej, na jakimkolwiek tle doszło do bójki w dyskotece, to jednak potem doszła do głosu prawdziwa natura polskiego bandyty w policyjnym mundurze - bo przy późniejszych zatrzymaniach i przesłuchaniach stosowano tortury i bestialskie bicie BEZ POWODU, a przełożeni policyjnych psychopatów "rżną głupa". A ja nie znam nikogo, kto by dobrowolnie przyłożył sobie, do swego przyrodzenia - paralizator. I nikogo, kto by się skopał po własnej głowie. To chyba zbyt trudne nawet dla kick boksera.

Więcej: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,11980104,Pobity_przez_policjantow____Rzucili_mnie_na_ziemie_.html]

DRB

Lewe prawo (51)


KTO ZA MNĄ STOI?

SĄD NAJWYŻSZY!

   Jeżeli sędzia nie nadaje się na przewodniczącego wydziału, to prezes sądu powinien go odwołać - inaczej będzie współodpowiedzialny za złą pracę swego podwładnego. Zdymisjonowanie sędziego z dodatkowo sprawowanej funkcji administracyjnej nie narusza jego niezawisłości.

   Taki - najogólniej pisząc - jest sens jednego z orzeczeń Sądu Najwyższego, o którym poinformował Dziennik Gazeta Prawna z 20.06.2012. Moim komentarzem niech będzie przypomnienie paru niezmiennie - niestety - aktualnych felietoników z własnego bloga.

PRZYSPAWANA DO STOLCA

   Urszula Kubowska-Pieniążek, główna sprawczyni popełnionego przed 15 miesiącami [pisane w listopadzie 2010] przestępstwa nadużycia władzy w mojej sprawie przeciwko Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych, wciąż jest zastępcą przewodniczącego Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Prezes Ewa Barnaszewska nadal toleruje fakt, że ta jej podwładna pozwoliła sobie na zdumiewającą niezawisłość od konstytucji i innych ustaw.

   Kubowska-Pieniążek, jak każdy sędzia, ma przywilej orzekania niezależnie od kogokolwiek, z ministrem sprawiedliwości i pomniejszymi szefami włącznie. Zarazem nie kto inny, tylko Barnaszewska właśnie, decyduje, kto we wrocławskim SO pracuje na posadach kierowniczych.

   Funkcyjna Kubowska-Pieniążek dostatecznie skompromitowała nie tylko państwo prawa i siebie, także swoją służbową zwierzchniczkę. Barnaszewskiej jednak najwyraźniej to nie przeszkadza…

   Przypominam: Kubowska-Pieniążek zaocznym (ja do dziś nie mam pojęcia, jak ona wygląda) i ostatecznym postanowieniem (nie przysługiwał od niego żaden środek odwoławczy) z 13.08.2009 nie zgodziła się na wznowienie postępowania w sprawie moich finansowych roszczeń (uzasadnionych precyzyjnie wskazanymi przepisami ustawowymi i udokumentowanych maksymalnie szczegółowymi wyliczeniami) wobec ZUS. Ta decyzja zadziałała niczym gilotyna i stanowi niepodważalny dowód prawniczego rozboju.

FUNKCYJNA SĘDZIA KOMPROMITUJE

RÓWNIEŻ SWĄ SZEFOWĄ

   Podczas mojej audiencji, 3.08.2009, u Ewy Barnaszewskiej - ówczesnej wiceprezes (obecnie prezes) Sądu Okręgowego we Wrocławiu i członka Krajowej Rady Sądownictwa (teraz w składzie prezydium tego organu konstytucyjnego) - gospodyni spotkania powtarzała jak pacierz, że nie ma ona prawa ingerować w orzecznictwo któregokolwiek sędziego, wprawdzie podległego jej służbowo, ale niezawisłego w wyrokowaniu również od niej. Nawet jeśli taki niezależny od kogokolwiek funkcjonariusz tzw. wymiaru sprawiedliwości przestępczo nadużywa swojej władzy, pomijając przy rozstrzyganiu mojego sporu z ZUS-em literę (że o duchu nie wspomnę) przepisów ustawowych.

   Czas pokazał, że Barnaszewska toleruje bezprawie także w granicach swoich kompetencji decyzyjnych. Świadczy o tym utrzymywanie [pisane w sierpniu 2011] przez nią Urszuli Kubowskiej-Pieniążek na stanowisku zastępcy przewodniczącego Wydziału Cywilnego Odwoławczego SO.

   Funkcjonariuszka ta dwukrotnie - stosując kazuistyczne sztuczki i lekceważąc sedno moich skarg - uniemożliwiła wznowienie postępowania w sprawie roszczeń finansowych wobec ZUS. Najpierw zignorowała fakt wcześniejszego pominięcia, przez asesor Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia - Annę Sobczak, przepisów ustawowych, mimo konstytucyjnego obowiązku ich uwzględniania, a następnie uznała za niewarty merytorycznego rozważenia wyrok Sądu Najwyższego, w którego uzasadnieniu znalazłem potwierdzenie słuszności swojego żądania powtórki procesu w celu sprostowania skandalicznego wyroku z 10.06.2008 autorstwa tejże Sobczak (na jego mocy przyznano mi tylko symboliczne zadośćuczynienie, bez należnego odszkodowania za udokumentowane straty finansowe).

   Dopóki Kubowska-Pieniążek będzie współprzewodniczyć wydziałowi we wrocławskim SO, dopóty kształtująca tam politykę kadrową Barnaszewska bierze współodpowiedzialność za recydywę swojej podwładnej. Ani zasada niezawisłości, ani też immunitet, przed odwołaniem z funkcji administracyjnej nie chronią.

   Chociaż nie zdziwiłbym się, gdyby Barnaszewska na przekór okolicznościom jeszcze awansowała Kubowską-Pieniążek. W sądownictwie - bodaj najbardziej sprywatyzowanej instytucji niby w pełni państwowej - taka demonstracja kierowniczej hucpy jest jak najbardziej możliwa.

   Przy okazji pewna refleksja porównawcza. W procesach przeciwko dziennikarzom sąd często - i słusznie! - poucza pismaków o obowiązku przestrzegania szczególnej zawodowej staranności i rzetelności. Jak widać na moim przykładzie, aparatczycy Temidy wobec samych siebie aż takich wymagań nie mają.


Lewe prawo (50)



DEBILIZM TU I TAM

   Sentencja: prawniczy debilizm nie zna granic, z państwowymi włącznie. Uzasadnienie: dwa przykłady z życia wzięte.

   Polskie, a ściślej wrocławskie sędzie: Anna Sobczak, Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Anna Kuczyńska i Izabela Bamburowicz, po stwierdzeniu bezprawności niekorzystnych dla mnie decyzji Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, przyznały mi 3 tys. zł zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych i zerowe odszkodowanie za wyliczalne co do grosza straty finansowe. Zostałem uszczęśliwiony przez ten kwartet kwotą niższą od sumy obowiązkowych opłat i innych poniesionych kosztów procesu (jeśli założyć, że czas też pieniądz, to wyszedłem na szukaniu sprawiedliwości w sądzie, jak Zabłocki na mydle).

   W USA niejaka Kathleen Robertson z Austin w Teksasie otrzymała 780 tys. dolarów - sic! - odszkodowania za złamanie kostki u ręki podczas pobytu w sklepie meblowym. Kobieta doznała kontuzji w wyniku utraty równowagi po zderzeniu z niesfornym dzieciakiem, który biegał tam jak oszalały. Najbardziej zdziwiony wyrokiem sądu był właściciel sklepu. Chłopiec, sprawca wypadku, to bowiem rodzony synuś poszkodowanej...


Lewe prawo (49)


ZA BŁĄD URZĘDNIKA

PŁACI OBYWATEL

   Jestem żywym (jeszcze) dowodem na to, że nieznajomość prawa przez funkcjonariuszy publicznych szkodzi tylko i wyłącznie obywatelom.

   Najpierw na ponad 9 miesięcy zatruła mi życie urzędniczka samorządowa, inspektor Ewa Kołaczek z Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu. Poproszona o wiążącą informację, kiedy nabędę prawo do świadczenia przedemerytalnego, nie wiedziała, że mogę je otrzymać od zaraz, po powrocie do statusu zarejestrowanego bezrobotnego. Ja, niestety, też we właściwym czasie nie miałem pojęcia o istnieniu przepisu promocyjnego (z pewnością nie restrykcyjnego!), który wynagradza zawieszenie pobierania zasiłku z budżetu państwa i podjęcie pracy zarobkowej. Tymczasem inteligentni inaczej prawnicy z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych orzekli, że skoro nie skorzystałem z przywileju (mogłem, ale nie musiałem!) w terminie 14 dni, to świadczenie przedemerytalne przepadło mi bezpowrotnie (możliwość przyznania go w normalnym trybie, w którym na załatwienie formalności jest 7 miesięcy, po prostu zablokowali). Tu akurat przyzwoicie wyrokowały sędzie Bożena Rejment-Ponikowska i Jolanta Styczyńska-Szczotka z Sądu Okręgowego - Sądu Pracy i Ubezpieczeń Społecznych we Wrocławiu, nakazując ZUS-owi zmianę decyzji odmownej i wypłatę należnych pieniędzy wraz z odsetkami za zwłokę.

   Następnie jednak wymiar sprawiedliwości skompromitowała inna urzędniczka państwowa, asesor (wkrótce potem już sędzia) Anna Sobczak z Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia. Co prawda przyznała mi symboliczne zadośćuczynienie za naruszenie dóbr osobistych, ale uznała, że żadne odszkodowanie mi się nie należy, bo - jej zdaniem - nie udowodniłem poniesienia jakichkolwiek strat finansowych (wyliczenie ich z dokładnością do jednego grosza na podstawie oficjalnego dokumentu ZUS nie miało dla niej żadnego znaczenia). Rozpatrując meritum sprawy, w ogóle nie wzięła pod uwagę - mimo takiego konstytucyjnego obowiązku - litery ustaw: o świadczeniach przedemerytalnych oraz o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy. Stoi tam czarno na białym, że w czasie trwania sporu z ZUS-em nie mogłem dorobić nawet złotówki. Jak miałem udowodnić, że próbowałem podjąć pracę, gdy z samych przepisów wynikało jednoznacznie, że w razie jej wykonywania utraciłbym nie tylko status zarejestrowanego bezrobotnego, lecz także (tym razem jak najbardziej zgodnie z prawem!) świadczenie przedemerytalne?

   Paranoję tę konsekwentnie podtrzymywali w postępowaniach: odwoławczym i skargowym sędziowie bardziej - mogłoby się wydawać - biegli w elementarnej logice od asesor Sobczak, z Elżbietą Sobolewską-Hajbert, Urszulą Kubowską-Pieniążek i Grażyną Josiak na czele. A patronat nad tym bezczelnym przekrętem do dziś sprawuje osobiście Ewa Barnaszewska, prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu (jednej z ważniejszych placówek trzeciej władzy, która ma obowiązek stosować prawo rzetelnie) i zarazem członek Prezydium Krajowej Rady Sądownictwa (specjalnego organu, który ma czuwać nad przestrzeganiem zasad etyki zawodowej przez aparatczyków Temidy).

   Postawa Pani E. B. w mojej sprawie zaświadcza, że najciemniej bywa pod latarnią. Dowodzi samowoli tej prominentnej urzędniczki publicznej, albo jej niemocy. Tak czy owak - dyskwalifikuje E. B. jako strażniczkę uczciwości środowiska, którym kieruje w SO i które reprezentuje w KRS. W rzeczywistym państwie prawa nie miałaby racji bytu.


czwartek, 21 czerwca 2012

Lewe prawo (48)


RAZ NIE DONIÓSŁ

- ZESRAŁ SIĘ PO DRODZE

   Każdy ma prawo do autolustracji. W ramach działalności edukacyjnej Trybunału Obywatelskiego - ujawniam, jak o to prześwietlenie poprosiłem w Instytucie Pamięci Narodowej i co z tego wynikło. Ważne dla zainteresowanych: we wniosku o udostępnienie zawartości swojej esbeckiej teczki (jeśli takowa w ogóle jest) trzeba sprecyzować daty i miejsca zamieszkania i pracy. Poniżej: zestawienie trzech tekstów na ten temat, spuentowanych czwartym - wszystkie z mojego "Bloga pismaka" (www.adam-klykow1.blog.onet.pl).

ZAREJESTROWANY W IPN

   Zainspirował mnie kolega dziennikarz Romek Skiba. Ostatnio [w roku 2008 - przypisek w 2012] widuję go częściej, gdyż pracuje w sąsiadującej z moją chałupą redakcji miesięcznika Tenis Gem Set Mecz.

   - Masz dużo wolnego czasu - zauważył, gdy wymienialiśmy się informacjami o prawdziwych lub domniemanych kapusiach, tajnych agentach Służby Bezpieczeństwa, z naszego środowiska zawodowego. - Odwiedź Instytut Pamięci Narodowej i zbadaj dokumenty dotyczące wrocławskich dziennikarzy. Dotychczas nikt tego kompleksowo nie zrobił. Ty mógłbyś.

   Przemyślałem sprawę i po monologu z własnym sumieniem uznałem, że nie powinienem grzebać w esbeckich cudzych gównach. Głównie dlatego, by niechcąco nie skrzywdzić choćby jednego dziennikarza na podstawie jakichś fałszywek.

   Ale zapoznać się ze swoją teczką, z donosami i innymi papierami na mój temat - dlaczego nie? Może znalazłbym rozwiązanie kilku zagadkowych zdarzeń z własnego życia?

   Działanie zacząłem od pomylenia wrocławskich osiedli - Sołtysowic i Stabłowic. W przeddzień długiego majowego weekendu szukałem siedziby tutejszego IPN na drugim końcu miasta.

   Pod właściwy adres - dobrze, że tym razem nie na Strachowice - trafiłem tuż po świętach [wielkanocnych]. W ponurym, mimo jasnej elewacji, gmaszysku o zamurowanych w większości oknach, złożyłem wniosek o udostępnienie materiałów o mnie i dostałem na razie numer rejestracyjny (nie jako TW, lecz jako siedmiocyfrowy WK - cokolwiek to znaczy).

   Teraz mam cierpliwie czekać na list polecony. Pani rejestratorka uprzedziła, że to może potrwać nawet 2 lata!

   Licząc na przyspieszenie procedury, wspomniałem jej, że znam dyrektora miejscowego oddziału IPN, profesora Włodzimierza Suleję. Spotykaliśmy się m.in. całkiem prywatnie na turniejach szachowych, w których grali nasi synowie: jego Jarek i mój Łukasz. Kilkakrotnie byłem też opiekunem Jarka i innych dzieci podczas sportowych podróży juniorów z klubu MKS MDK Wrocław Śródmieście po kraju i za granicę.

ŻADNYCH DONOSÓW

   Pierwszy raz odwiedziłem wrocławski oddział Instytutu Pamięci Narodowej dokładnie 5.05.2008 - ciekaw zawartości mojej ewentualnej teczki, przechowywanej tam w spadku po Służbie Bezpieczeństwa. Po załatwieniu wstępnych formalności musiałem uzbroić się w cierpliwość i poczekać na wyniki poszukiwań, co mogło - jak mnie wtedy uprzedzono - potrwać do 2 lat.

   Po 13 miesiącach otrzymałem, datowany 4.06.2009, krótki list od dr. Tomasza Balbusa, naczelnika Oddziałowego Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN we Wrocławiu. W pierwszym zdaniu jest informacja, że "kwerenda przeprowadzona w zasobie archiwalnym Instytutu Pamięci Narodowej wykazała istnienie akt dotyczących Pana osoby". W drugim i ostatnim - zaproszenie do zapoznania się z ich zawartością, jeśli jestem tym nadal zainteresowany.

   Po telefonicznym uzgodnieniu terminu wizyty z "referentem sprawy" Dariuszem Misiejukiem, 9.06.2009 odwiedziłem tutejszy IPN po raz wtóry. Po wylegitymowaniu się i podpisaniu pięciu(!) różnych dokumentów na portierni oraz w czytelni akt jawnych, dostałem do wglądu kopię własnego wniosku o paszport, złożonego w Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych w Jeleniej Górze w kwietniu 1987 - i… to już było wszystko. Nie otrzymałem niczego innego ani spod Karkonoszy, ani z Wrocławia i Bydgoszczy, gdzie też poszukiwano o mnie czegokolwiek. Żadnej notatki funkcjonariusza SB, żadnego donosu esbeckiego tajniaka.

   Kwestionariusz paszportowy, poza moimi własnoręcznie wpisanymi danymi o sobie i rodzinie, zawiera też informację, że wcześniej byłem za granicą w Niemieckiej Republice Demokratycznej, Czechosłowacji, Związku Radzieckim i na Węgrzech. Dodam, że za Gierka, przed stanem wojennym, podróżowało się tam na dowód osobisty.

   Wniosek był o paszport w "celu turystycznym" do "ZEPS" (to taki biurokratyczny skrót związku europejskich państw socjalistycznych). Wyrabiałem go w pośpiechu, by załapać się do składu delegacji dziennikarzy Gazety Robotniczej na święto zaprzyjaźnionej redakcji Saechsische Zeitung, z całonocnym balem na wewnętrznym dziedzińcu Zwingera w Dreźnie.

   Kwestionariusz ozdobiono 100-złotowym znaczkiem opłaty paszportowej, stempelkiem zastępcy dyrektora Wrocławskiego Wydawnictwa Prasowego Reginy Podrez (potwierdzała moje zatrudnienie w GR) oraz aż czterema pieczątkami osobowymi urzędników jeleniogórskiego WUSW: młodszego chorążego Włodzimierza Staty, starszego sierżanta Anny Karwat, sierżanta Heleny Cieciorko i szeregowej Bogumiły Marczyńskiej (imiona da się rozszyfrować, natomiast nazwiska są mało czytelne i mogłem niektóre z nich przekręcić). Wydany dokument upoważniał do wielokrotnych wyjazdów za granicę (jednak nie do krajów zwanych wówczas kapitalistycznymi) przez 10 lat.

   Po lekturze tych kilku zaledwie stron osobistej esbeckiej teczki, zapytałem referenta Misiejuka, czy to z pewnością wszystko, co IPN ma na mój temat. Odpowiedział, że nie znaleziono nic innego, nawet śladu jakiegoś kwitu o zniszczeniu ("wybrakowaniu" - jak się wyraził) czegokolwiek.

NIEDOWARTOŚCIOWANY

PRZEZ ESBECJĘ

   Może to głupie, ale ja rzeczywiście przez pewien czas czułem się niedowartościowany, że nigdy nie próbowano mnie werbować na tajnego współpracownika PRL-owskich służb specjalnych. Ki diabeł? - zastanawiałem się, usiłując rozwiązać zagadkę tego braku zainteresowania.

   Przypuszczam, że esbecy nie mieli po prostu dogodnej okazji do nawiązania ze mną bezpośredniego kontaktu. Tak się bowiem złożyło, że ja w tamtym ustroju ani razu nie wyjeżdżałem do tzw. państw kapitalistycznych, z czym najczęściej wiązały się wymuszone kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa, zazwyczaj konieczne podczas starań o paszport. W kraju natomiast jako niezmotoryzowany abstynent, nie bijący rodziny i nie tylko jej, nie mogłem stać się obiektem szantażu, np. po spowodowaniu jakiegoś wypadku drogowego po pijanemu, czy domowego skandalu na trzeźwo.

MOJA TECZKA

   Pierwsi zwrócili na to uwagę koledzy z innych redakcji, uczestniczący w konferencji prasowej w biurze Antoniego Stryjewskiego, wrocławskiego posła na Sejm w latach 2001-2005. Wybrany z listy Ligi Polskich Rodzin pod przywództwem Romana Giertycha, pod koniec kadencji reprezentował Ruch Katolicko-Narodowy Antoniego Macierewicza.

   Otóż na regałach w swoim biurze poselskim Stryjewski umieścił w jednym rzędzie teczki z następującymi napisami na grzbietach: "Sejm", "Senat", "Media" i… "Adam Kłykow". Zapytany o przyczynę takiego imiennego wyróżnienia - odpowiedział z uśmiechem, że to ze szczególnej sympatii do mnie. Tu trzeba wyjaśnić, że poseł Stryjewski występował jako jeden z najczęstszych bohaterów moich felietoników. Głównie dlatego, że był jednym z rekordzistów w wypowiedziach z trybuny sejmowej na różne mniej lub bardziej dziwne tematy.

   PS. Tytuł tego wpisu to "przebłysk" (tak nazywał swoje aforyzmy) o pewnym donosicielu, autorstwa wrocławskiego satyryka Henia Jagodzińskiego.


środa, 20 czerwca 2012

Grażyna Niegowska: PORCOS CAUSA - czyli dokumentacja zbrodni sądowej w 3/4 RP

Za zgodą Autorki - pani Grażyny Niegowskiej - przedstawiam Czytelniczkom i Czytelnikom "Trybunału Obywatelskiego" doskonale udokumentowany wpis Autorki, ilustrujący bandyckie fabrykowanie zarzutów i dowodów w rodzaju "sms z groźbami karalnymi". Sam przeszedłem analogiczną historię, w której również popełniony został szereg tego rodzaju przestępstw (fałszowanie i fabrykowanie zarzutów, dowodów etc.), a ich sprawcy natychmiast awansowali: m.in. schizofreniczna asesorzyca prokuratury została prokuratorem mianowanym (Małgorzata vel Magdalena Rzytki), a obecnie jest już szefem(!) jednej z prokuratur rejonowych w Krakowie. Kobieta ta - m.in. - najpierw niszczyła, a potem zwracała "dowody", co jest o tyle ciekawe, że postępowała tak z wędrownym słoikiem wypełnionym "czerwoną substancją o zapachu alkoholu" (czytaj: winem marki "wino"), jaki rzekomo pokrzywdzona córka protegowanego polityka (sprawującego wówczas władzę w Polsce i w reszcie Krakowa), sama sobie podrzuciła na progu swego mieszkania (albo na klatce schodowej bloku, bo co innego głosi "zgłoszenie" rzekomo pokrzywdzonej, co innego stanowi protokół policyjny, a jeszcze co innego pokazują wykonane zdjęcia - więc dany słoik musiał być samobieżny). Jak wynika z akt tej upiornej paranoi śledczej, asesorzyca M. Rzytki najpierw zniszczyła fabrykowany "dowód", a potem go zwróciła. Cały czas zachodzę w głowę, co w tej sprawie (oczywistego przecież fabrykowania "dowodów" i zarzutów), co takiego zniszczyła - słoik czy wino? - a co zwróciła ta niewątpliwie schizofreniczna asesorzyca krakowskiej prokuratury (Magdalena Rzytki? Małgorzata Rzytki? bo raz tak, a raz siak podpisuje się owa osobniczka pod jednym dokumentem, tj. aktem oskarżenia ws. II K 915/04/s SR Kraków Śródmieście)...

Tymczasem zapraszam do lektury obszernych fragmentów wpisu pani Grażyny Niegowskiej o jej perypetiach z fabrykowaniem zarzutów i "dowodów", którego całość - wraz z dokumentacją fotograficzną akt sprawy - znajdą Państwo na portalu "Nowy Ekran" (kliknij  - tutaj jest link do oryginału).

Grażyna Niegowska - Autorka jest doktorem nauk ekonomicznych. Zajmuje się tematyką społeczno-polityczną i ekonomiczno-prawną.

PORCOS CAUSA

W poprzednich publikacjach ujawniłam dowody przestępczej działalności dysponentów sprzętu operacyjnego. Dziś przedstawiam dowody obnażające metody pracy policji w Legionowie, tamtejszej Prokuratury oraz Sądu.

 Dowody, pochodzące z zakończonej prawomocnym wyrokiem sprawy sygn. akt II K 453/08, mówią same ze siebie, dlatego moja relacja ograniczy się tym razem do minimum. 
Przepraszam za słabą jakość p/w zdjęcia. Widać jednak, że siedemnastego sierpnia 2006 r. asp. szt. Artur Purzycki wydał postanowienie o wszczęciu dochodzenia przeciwko mnie, w oparciu o zeznania oficera WSI Krzysztofa Badei i jego żony, widniejącej w dokumencie jako "Teresa B". Krzysztof Badeja twierdził, że z numerów, które użytkowałam (501 606 407 i 501 606 504), otrzymywał sms-y o treściach będących groźbami. Groźby miały przychodzić na numer 601 688 479, który użytkował ten oficer wedle jego deklaracji (policja tego nie potwierdziła w żaden sposób).
Policjant ograniczył się do spisania treści sms-ów z ekranu telefonu, który pokazał mu Krzysztof B. Policjant zapisał także w protokole oględzin, że telefon użytkowany przez oficera nie posiada technicznego numeru IMEI.
Na podstawie zeznań tych dwojga osób asp. szt. Artur Purzycki wszczął postępowanie przygotowawcze o przestępstwo z art. 190 § 1 kk. Policjant wystąpił do operatora jedynie o potwierdzenie abonenta numerów, z których miały być kierowane groźby karalne. Policjant nie wystąpił o dane abonenta numeru 601 688 479, na który te groźby miały przychodzić.
Piętnastego września 2006 r. operator sieci PTK Centertel ustalił zgodnie z prawdą, że numery: 501 606 407 i 501 606 504 należały do mojej firmy o nazwie Merch Art Consulting Grażyna Niegowska
Na tej podstawie trzeciego października 2006 r. policja w Legionowie postawiła mi zarzut z art. 190 § 1 kk. Zarzucono mi, że w dniu 22 sierpnia 2006 r. wypowiadałam groźby karalne pod adresem Krzysztofa Badei, oficera WSI.
Trzynastego października 2006 r. asp. szt. Artur Purzycki wydał uzasadnienie postanowienia o postawieniu mi zarzutów. Zwróćcie uwagę, że w ostatnim wierszu widnieje "dowód z wykazu abonenta telefonów 501 606 407 i 501 606 504”, którego mi nie przedstawiono w chwili postawienia zarzutu. Zatem nie mogłam się do tego dowodu odnieść.
Pomimo, że wykazu połączeń jeszcze nie było w aktach sprawy, zarzut został mi przedstawiony w oparciu o ten właśnie dowód. Jak pokazuje powyższy dokument, dopiero piętnastego października 2006 r. prokurator Iwona Keller –Świerczewska wystąpiła o przesłanie "wykazu połączeń przychodzących na numer 501 606 407 w dniu 22.08. 2006".
Wykaz został sporządzony trzeciego listopada 2006 r., czyli w miesiąc po postawieniu mi zarzutu w oparciu o ten dowód. Zwróćcie uwagę na informacje, jakie zawiera ten wykaz. Otóż informacje te pozwalały postawić zarzut tylko i wyłącznie Krzysztofowi Badeja!  
Widać przecież wyraźnie, że połączenia były kierowane z jego numeru (601 688 479) na mój numer (501 606 407) w dniu, w którym miał on otrzymywać ode mnie jakieś groźby ! 
Przypominam: numer 601688 479 był użytkowany przez Krzysztofa Badeję, wedle jego deklaracji.
Dla porządku pokazuję pismo, z którego wynika, że wykaz został sporządzony przez operatora sieci PTK Centertel. Moja interpretacja wykazu jest następująca: o godz. 16:45:24 oraz między godz. 22:39:11 a 23:46:50 wyemitowano pięć połączeń tekstowych sms z numeru 601 688 479, formalnie przypisanego WSI, a użytkowanego przez Krzysztof Badeję (wedle jego deklaracji). Na wykazie brak jest numeru stacji wyjściowej, do której logował się telefon Badei, gdy wysyłał do mnie sms-y. Natomiast wiadomo, do których stacji bazowych logował się mój telefon w trakcie emisji sms –ów  z numeru tegoż, pożal się Boże, oficera. Były to stacje o symbolach: 0B31, 288D.
Nie ulega najmniejszej nawet wątpliwości, że oficer WSI Krzysztof Badeja nękał mnie sms-ami, które policjant spisał z ekranu jego telefonu, przypisując mi sprawstwo czynu z art. 190 par. 1 kk.
Rodzi się pytanie: Dlaczego policjant z KPP Legionowo postawił mi zarzut?
To jest pytanie, na które powinien niezwłocznie odpowiedzieć prokurator. Ale nie odpowiedział  - i poszedł jeszcze dalej, zmieniając zarzut. Prokurator uznał, że groźby na numer tego oficera szły nie tylko 22 sierpnia 2006 r., ale także 12 sierpnia 2006 r.
Dowody nie były tu ważne. Uznano, że akta sprawy i tak zostaną w rodzinie - jak o sobie mówią panowie  ze służb.
Dwudziestego trzeciego listopada 2006 r. asp. szt. Artur Purzycki wydał postanowienie o uzupełnieniu zarzutów postawionych mi dziewiątego października 2006 r. W określeniu zarzucanego mi czynu policjant napisał, że w dniach 12 sierpnia i 22 sierpnia 2006 kierowałam za pośrednictwem sms –ów groźby karalne w stosunku do Krzysztofa Badei z numerów „501 606 407 i 501 606 504".
Akt oskarżenia sporządziła prokurator Iwona Keller - Świerczewska.
Siedemnastego grudnia 2006 r. zostałam oskarżona w imieniu Rzeczypospolitej. 
Uzasadnienie aktu oskarżenia prokuratorka oparła - jak można przeczytać - jedynie na zeznaniach Krzysztofa Badei. W uzasadnieniu nie ma słowa o jakimkolwiek wykazie połączeń.
Sprawa nabierała rumieńców. Po sporządzeniu aktu oskarżenia operator sieci PTK Centertel sporządził kolejny wykaz połączeń, tym razem związanych z numerem 501 606 504 z dnia 12 sierpnia 2006 r.
Jak widzicie, wykaz zawiera połączenia. Dlaczego zwracam na to uwagę? Otóż dlatego, że w tym dniu mój telefon był wyłączony przez operatora z powodu zalegania z płatnościami.
Ponieważ Sąd Rejonowy w Legionowie (asesor Tomasz Kosiński) obarczył mnie ciężarem dowodu, aby się bronić  wystąpiłam do operatora sieci komórkowej - i uzyskałam odpowiedź, jak poniżej.
Sprawa nabierała rumieńców. Po sporządzeniu aktu oskarżenia operator sieci PTK Centertel sporządził kolejny wykaz połączeń, tym razem związanych z numerem 501 606 504 z dnia 12 sierpnia 2006 r.
Jak widzicie, wykaz zawiera połączenia. Dlaczego zwracam na to uwagę? Otóż dlatego, że w tym dniu mój telefon był wyłączony przez operatora z powodu zalegania z płatnościami.
Ponieważ Sąd Rejonowy w Legionowie (asesor Tomasz Kosiński) obarczył mnie ciężarem dowodu, aby się bronić  wystąpiłam do operatora sieci komórkowej - i uzyskałam odpowiedź, jak poniżej.
Z dokumentu wynika, że od dnia 19.06.2006 do dnia 17.08.2006 numery: 501 606 504 i 501 606 407, z których miały być emitowane groźby karalne na numer Krzysztofa Badei w dniu 12 sierpnia 2006 r., były zablokowane przez operatora z powodu zaległości w płatnościach.
Wobec tak porażających faktów i dowodówzadałam sądowi - w osobie asesora Tomasza Kosińskiego - pytanie: Kto wykonywał połączenia z mojego numeru, gdy był on zablokowany przez operatora sieci i jak to w ogóle było możliwe?!
Sąd zarządził ponowne sporządzenie wykazów.
Dwudziestego siódmego maja 2008 r. operator sieci PTK Centertel stwierdził brak jakichkolwiek połączeń. W takiej sytuacji wniosłam o sporządzenie ekspertyzy przez biegłych sądowych.
Dwunastego września 2008 r. Komenda Stołeczna Policji poinformowała sąd, że nie jest instytucją właściwą, aby tego dokonać. Poleciła Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Komendy Głównej Policji w Warszawie.
Jednak zastępca dyrektora Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego napisał, że placówka nie dysponuje „specjalistyczną i szczegółową wiedzą z zakresu zasad funkcjonowania systemów telefonii komórkowej GSM”.
Porażająca logika dowodów wskazywała na to, że sąd mnie uniewinni i weźmie w obroty Krzysztofa Badeję. Nie chcąc tracić czasu, wyjechałam do Londynu za pracą (w Polsce utrącili mi ją już w czerwcu 2005 r.).
 Znalazłam pracę w londyńskiej firmie edukacyjnej IPT Educational Courses. Firma wydała „Referencje”, z których wynika, że od października 2007 do marca 2008 pracowałam w Londynie w charakterze nauczyciela.
Ale sędziowie bez togi, działający w imieniu Rzeczypospolitej, mieli inny pomysł na moje życie.
Widząc, że wyjechałam i że zaczęło mi się dobrze powodzić, wpadli na pomysł, aby mnie poszukiwać poprzez ... służbę więzienną. (...)
[ciąg dalszy wpisu, fotografie dolkumentów: patrz http://kontra.nowyekran.pl/post/65033,porcos-causa]

DRB