ZA
BŁĄD URZĘDNIKA
PŁACI
OBYWATEL
Jestem żywym (jeszcze) dowodem na to, że
nieznajomość prawa przez funkcjonariuszy publicznych szkodzi tylko i wyłącznie
obywatelom.
Najpierw na ponad 9 miesięcy zatruła mi
życie urzędniczka
samorządowa, inspektor Ewa Kołaczek z Powiatowego Urzędu
Pracy we Wrocławiu. Poproszona o wiążącą informację, kiedy nabędę prawo do
świadczenia przedemerytalnego, nie wiedziała, że mogę je otrzymać od zaraz, po
powrocie do statusu zarejestrowanego bezrobotnego. Ja, niestety, też we
właściwym czasie nie miałem pojęcia o istnieniu przepisu promocyjnego (z
pewnością nie restrykcyjnego!), który wynagradza zawieszenie pobierania zasiłku
z budżetu państwa i podjęcie pracy zarobkowej. Tymczasem inteligentni inaczej
prawnicy z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych orzekli, że skoro nie skorzystałem z
przywileju (mogłem, ale nie musiałem!) w terminie 14 dni, to świadczenie
przedemerytalne przepadło mi bezpowrotnie (możliwość przyznania go w normalnym
trybie, w którym na załatwienie formalności jest 7 miesięcy, po prostu
zablokowali). Tu akurat przyzwoicie wyrokowały sędzie Bożena Rejment-Ponikowska
i Jolanta Styczyńska-Szczotka z Sądu Okręgowego - Sądu Pracy i Ubezpieczeń
Społecznych we Wrocławiu, nakazując ZUS-owi zmianę decyzji odmownej i wypłatę
należnych pieniędzy wraz z odsetkami za zwłokę.
Następnie jednak wymiar sprawiedliwości
skompromitowała inna urzędniczka państwowa, asesor (wkrótce potem już sędzia)
Anna Sobczak z Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia. Co prawda przyznała
mi symboliczne zadośćuczynienie za naruszenie dóbr osobistych, ale uznała, że
żadne odszkodowanie mi się nie należy, bo - jej zdaniem - nie udowodniłem
poniesienia jakichkolwiek strat finansowych (wyliczenie ich z dokładnością do
jednego grosza na podstawie oficjalnego dokumentu ZUS nie miało dla niej
żadnego znaczenia). Rozpatrując meritum sprawy, w ogóle nie wzięła pod uwagę -
mimo takiego konstytucyjnego obowiązku - litery ustaw: o świadczeniach
przedemerytalnych oraz o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy. Stoi
tam czarno na białym, że w czasie trwania sporu z ZUS-em nie mogłem dorobić
nawet złotówki. Jak miałem udowodnić, że próbowałem podjąć pracę, gdy z samych
przepisów wynikało jednoznacznie, że w razie jej wykonywania utraciłbym nie
tylko status zarejestrowanego bezrobotnego, lecz także (tym razem jak
najbardziej zgodnie z prawem!) świadczenie przedemerytalne?
Paranoję
tę konsekwentnie podtrzymywali w postępowaniach: odwoławczym i skargowym
sędziowie bardziej - mogłoby się wydawać - biegli w elementarnej logice od
asesor Sobczak, z Elżbietą Sobolewską-Hajbert, Urszulą Kubowską-Pieniążek i
Grażyną Josiak na czele. A patronat nad tym bezczelnym przekrętem do dziś
sprawuje osobiście Ewa Barnaszewska, prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu
(jednej z ważniejszych placówek trzeciej władzy, która ma obowiązek stosować
prawo rzetelnie) i zarazem członek Prezydium Krajowej Rady Sądownictwa
(specjalnego organu, który ma czuwać nad przestrzeganiem zasad etyki zawodowej
przez aparatczyków Temidy).
Postawa Pani E. B. w mojej sprawie
zaświadcza, że najciemniej bywa pod latarnią. Dowodzi samowoli tej prominentnej
urzędniczki publicznej, albo jej niemocy. Tak czy owak - dyskwalifikuje E. B.
jako strażniczkę uczciwości środowiska, którym kieruje w SO i które
reprezentuje w KRS. W rzeczywistym państwie prawa nie miałaby racji bytu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz