Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Lewe prawo (37)



BLOGER FALKENSTEIN,

CZYLI WIZERUNEK SĘDZIEGO III RP

   Jednym z bohaterów (?) mojego pismaczenia na www.adam-klykow.blog.onet.pl jest inny bloger - Falkenstein, skądinąd sędzia. Poniżej zestaw felietoników z jego udziałem.

SŁOWNA ANARCHIA

   Śmieszno-straszną ciekawostkę znalazłem w blogu "Konkrety ogólne", pisanym przez prawnika o ksywie Quake.

   W tekście pt. "Sędzia to ma klawe życie…", datowanym 25.08.2010, bloger ten napisał o niejakim J. W., który postanowieniem Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie z 30.06.2008 otrzymał karę porządkową w postaci grzywny w wysokości tysiąca złotych za naruszenie powagi tego organu wymiaru sprawiedliwości.

   Jednak prawomocnym orzeczeniem z 24.10.2008, sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego Stefan Babiarz uchylił postanowienie WSA zaskarżone przez J. W., czyli - przekładając z języka prawniczego na bardziej zrozumiały - anulował nałożoną grzywnę.

   A zaczęło się od odrzucenia przez WSA, postanowieniem z 6.05.2008, skargi J. W. o wznowienie postępowania w sprawie ze skargi J. W. (przepraszam Czytelników mojego bloga za ten bełkot, ale inaczej się raczej nie da…) na decyzję Samorządowego Kolegium Odwoławczego w przedmiocie ustalenia wymiaru podatku od nieruchomości za rok 2003.

   13.06.2008 J. W. złożył w WSA pismo procesowe, uznane za skargę kasacyjną. W dokumencie tym jego autor, kwestionując postanowienie z 6.05.2008, użył "słów i zwrotów obraźliwych pod adresem władz państwowych". Jakich? Cytuję jak leci, z wersalikami jak w oryginale (zarazem przepraszając Czytelników również za ten bełkot): "Zarzucam tej PRUCY [dziwce - wyjaśnienie moje] ŻYDOWSKEJ aj waj z kehili [chyba kehilli - gminy] jehudi a polskojęzycznej żydówce-syjonistce i typowej RASISTCE NAZISTOWSKIEJ"; "Idioci, debile, kretyni, tępaki, tłumoki, prostacy, jełopy"; "Polskojęzyczni żydowscy NAZIŚCI totalitarni"; "PARCHY NAZISTOWSKO-SYJONISTYCZNE jako to nierozumne bydło żydowskie"; "Tylko DEBILNI NAZIŚCI ŻYDOWSCY ABSOLUTNIE NIE KOJARZĄ USTAWY"; "Nie kojarzą IDIOCI USTAWY"; "Do TŁUMOKÓW ŻYDOWSKICH NIE DOCIERAJĄ TREŚCI PRAWA"; "TOTALITARNI NAZIŚCI ŻYDOWSCY"; "NAZISTOWSKO SYJONISTYCZNE DECYZJE"; "PARCHY NAZISTOWSKIE"; "NAZIŚCI ŻYDOWSCY"; "Ćwoki żydowskie"; "Rasowa szowinistka, rasistka i nazistka z kehili jehudi"; "Pieniacze żydowskie postanowienie"; "WEDŁUG SCHIZOFRENII NAZISTÓW ŻYDOWSKICH PARCHY TĘPE ŻĄDAJĄ"; "BEZMYSLNY KOT SYJONISTA"; „Pruca NAZISTOWSKO-SYJONISTYCZNA a polskojęzyczna żydówka"; "POLSKOJĘZYCZNI ŻYDZI SZOWINIŚCI - SYJONIŚCI I NAZIŚCI"; "DEBILE z Samorządowego Kolegium Odwoławczego, a polskojęzyczni żydzi naziści"; "PARCHY ŻYDOWSKIE"; "NAZIŚCI ŻYDOWSCY"; "KRETYNISTYCZNE DZIAŁANIE POLSKOJĘZYCZNYCH ŻYDOWSKICH SYJONISTÓW- NAZISTÓW", "DEBILISTYCZNA JAŹŃ SCHIZOFRENICZNA ŻYDÓW POLSKOJĘZYCZNYCH".

   Po lekturze i zebraniu powyższych inwektyw do kupy, sędzia Babiarz z NSA wyraził zdanie odmienne od swych kolegów z WSA. Uznał zażalenie J. W. za zasługujące na uwzględnienie i - jak już wspomniałem - grzywnę za te obelgi anulował.

   Pod blogiem Quake swoje dodał internauta o nicku Falkenstein:

   "Odnoszę wrażenie, iż autora owego zażalenia mam aktualnie na tapecie. Taki jeden do mnie też pisze o żydowskich nazistach, prucach żydowskich, Golemach z Piguri [?], kehili yehudi i Krajowej Radzie Syjonistycznej, dla niepoznaki zwanej Sądownictwa. Niestety, Sąd Najwyższy w swej nieskończonej mądrości orzekł pewnego razu, że nie ma podstaw do karania za obrazę sądu poczynioną w piśmie, choćby podlegało ono doręczeniu drugiej stronie. I tak doręczam pozwanym kolejne pisma, w których Pan Walczący Z Żydowskim Spiskiem Powód nazywa mnie niedouczonym praktykantem, żydowskim pachołkiem i bandytą w todze. Pozwanych nazywa złodziejami, kryminalistami, syjonistycznymi sługusami i pejsatymi parchami. A pozwani tak określające ich pismo otrzymują w kopercie z pieczęcią sądu. I gdzie tu powaga?".

   Wolność słowa to - moim dziennikarskim zdaniem - bodaj największa obywatelska zdobycz polskiej transformacji ustrojowej. Niemniej nawet ja uważam, że swoboda wypowiedzi też powinna mieć jakieś granice. J. W. z pewnością je przekroczył. Niech żyje anarchia?!

09.2010

BLOGUJĄCY SĘDZIA

CENZURUJE CZYTELNIKA

   Falkenstein (po naszemu: Sokoli Kamień) to pseudonim pewnego sędziego, bodaj pierwszego w Polsce reprezentanta Temidy w blogosferze. Redaguje on bloga "Sub iudice" (dosłownie: "Pod sędzią"; w przenośni: o sprawie, której nie można upubliczniać przed zakończeniem).

   Jak na prawnika, Falkenstein pisze całkiem zgrabnie, z poczuciem humoru i - co paradoksalnie też uważam za plus - stronniczo, przedstawiając własny punkt widzenia. Pokazuje pracę sędziego z drugiej, niewidocznej dla stron strony. Ujawnia tyle, na ile pozwala mu urzędowy obowiązek przestrzegania tajemnicy zawodowej. Ze zrozumiałych dla mnie względów, nie ocenia wyroków i nie udziela porad prawnych.

   Jedną z podstawowych zalet tego bloga jest demaskowanie absurdalnych przepisów, z którymi także sędziowie muszą sobie jakoś radzić. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to w pierwszej kolejności - do sprawiania przez autora wrażenia nieszczęśnika zawalonego robotą, którą często nie on powinien wykonywać.

   14.09.2010, do bloga "Sub iudice", pod kawałkiem pt. "Sądoobsługa", wpisałem się i ja (odtwarzam z pamięci, bo naiwnie wierząc w uczciwość Falkensteina nie zadbałem o kopię): "Dobrze prawicie, Obywatelu Wysoki Sądzie, ale co powiecie, gdy sędzia dostaje dowody, wymienia je w części uzasadnienia wyroku dotyczącej ustalonego stanu faktycznego, po czym robi swoje, orzekając niezawiśle od litery dwóch ustaw. To się chyba nazywa przestępstwem przekroczenia uprawnień? Polecam lekturę adam-klykow.blog.onet.pl. Zwłaszcza jeśli Pan szuka odpowiedzi na pytanie, dlaczego funkcjonariusze tzw. wymiaru sprawiedliwości są, delikatnie pisząc, tak nielubiani również przez pokrzywdzonych w sprawie… Pozdrawiam i życzę coraz lepszego samopoczucia - Adam Kłykow".

   Zamiast tych - ciut złośliwych, ale jak najbardziej parlamentarnych - słów, na ekranie komputera zobaczyłem komunikat: "Twój komentarz będzie widoczny po zatwierdzeniu". Minęły dwa dzionki, w blogu Falkensteina pojawiły się nowe ślady aktywności blogera, a mojego wpisu brak.

   "Gratuluję skutecznej cenzury!" - dałem o sobie znać powtórnie. "Twój komentarz będzie widoczny po zatwierdzeniu" - zabisował automacik.

   No comments.

09.2010

SĘDZIA BLOGER ZGADZA SIĘ

ZE SOBĄ… ANONIMOWO

   Chwaliłem niedawno bodaj pierwszego w Polsce sędziego blogera o pseudonimie Falkenstein za jego szczerą stronniczość, prezentowaną udatnie w blogu "Sub iudice". Przekonać się podczas lektury o ponadprzeciętnej arogancji reprezentanta tzw. wymiaru sprawiedliwości, połączonej z brakiem empatii wobec krzywdzonych przez jego psiapsiółki i kolesiów w czarnych (jak ich charaktery) togach z fioletowymi żabocikami - bezcenne.

   Zauważyłem, że Falkenstein nie tylko cenzuruje komentarze czytelników, lecz również dopisuje swoje. Nie miałbym absolutnie nic przeciwko, gdyby sędzia bloger zgadzał się ze sobą pod własną ksywą. Sęk w tym, że występuje jako "Anonimowy". Czyli udziela sobie poparcia jako osoba trzecia.

   Wygląda to tak, jakby dziennikarz pod swoim tekstem jednoczył się z myślami jego autora. W moim, też skądinąd nie bezgrzesznym, środowisku zawodowym, ktoś taki, proszę Falkensteina, naraziłby się na ośmieszenie i pogardę.

   Skąd moja pewność, że sędzia redaktor nieetycznie manipuluje komentarzami? Otóż Falkenstein ma zwyczaj ujawniać po parę bądź po kilka wpisów internautów naraz. W takim dołączanym bloczku natychmiast po komentarzu krytycznym, ale łaskawie zatwierdzonym do publikacji, niejednokrotnie pojawia się polemika "Anonimowego", którego racje zawsze - ma się rozumieć - muszą być na wierzchu. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, aby stwierdzić: autorem nie może być nikt inny, tylko właściciel bloga!

   I jeszcze jedno pod adresem Falkensteina: wie Pan, czym przede wszystkim różnią się nasze blogowe felietony? Ja nie uzurpuję sobie nieomylności i - śmiem mniemać - jestem ciut obiektywniejszy.

   PS. Niebawem po przesłaniu powyższego kawałka Falkensteinowi, bloger ten zaczął podpisywać swoje komentarze własnym pseudonimem. I tak trzymać!

10.2010

A TO SĘDZIA WŁAŚNIE!

   Jeszcze raz - nie chcę, ale muszę - o blogerze ukrywającym się pod ksywą Falkenstein.

   12.10.2010 przepuścił przez cenzurę i opublikował na swoim blogu mój wpis nawiązujący do jego pouczenia.

   Falkenstein: "Normalny człowiek po prawomocnym - czyli ostatecznym - zakończeniu postępowania albo godzi się z wyrokiem, albo podejmuje w granicach prawa próby jego podważenia. Wnosi o wznowienie postępowania, o stwierdzenie niezgodności z prawem orzeczenia sądowego itp.".

   Ja: "Ładnie napisane. Jak to się ma do rzeczywistości - polecam lekturę mojej skargi do KRS [Krajowej Rady Sądownictwa] i odpowiedzi na nią. Serdeczności - Adam Kłykow". Łyknął komplement? Raczej chciał mieć pretekst do dowalenia mi z grubej rury.

   "Zadaniem KRS nie jest wyjaśnianie osobom, które przegrały proces, dlaczego przegrały, ani tłumaczenie motywów wyroku" - warknąć raczył.

   Nic nie pojął, czy tylko rżnie głupa?

   Ja w skardze - o udokumentowanych zarzutach popełnienia przez wrocławskie sędzie przestępstwa przekroczenia uprawnień i naruszenia zasad etyki zawodowej, a on - o jakoby przegranym procesie, który tak naprawdę wygrałem, tyle że nie w takim wymiarze finansowym, w jakim na podstawie obowiązujących przepisów ustawowych powinienem.

   Falkensteina nie było już stać na ujawnienie innego mojego, o kilka minut późniejszego komentarzyka do jego słów: "My [sędziowie] nie jesteśmy od wysłuchiwania żalów skrzywdzonych przez los i złe sądy, tylko od rozstrzygania sporów".

   Donoszę więc na swoim blogu, że ocenzurował taką refleksję: "Zastanawiał się Pan nad logiką tego zdanka? Zachęcam do procesu (myślowego oczywiście)”.

   Natomiast chyba przez pomyłkę (sędziowska specjalność?) Falkenstein opublikował w swoim blogu czyjś wpis o treści: "Kłykow do Pana kulturalnie, a Pan - szkoda gadać. Sędziowie, merytoryczniej trochę!".

   Poza tym daje się zauważyć, że ja do niego piszę "Pan", a on do mnie - "pan". Ot, prawnicza elegancja.

10.2010

SEDNO BŁĘDU

   Jeden z nowych Czytelników - prawnik, jak się przedstawił (przy okazji dziękuję sędziemu o ksywie Falkenstein za dodatkową reklamę mego bloga w jego blogu "Sub iudice") - zapytał mnie, czy mógłbym sprecyzować w jednym zdaniu, na czym polegał podstawowy błąd wrocławskich sędzi orzekających w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS.

   Odpowiedziałem jak fachowcowi, że błąd polegał na nieuwzględnieniu faktu, iż sprawa ta wcale nie wymagała przeprowadzenia dowodu zasadności roszczeń, albowiem wystarczyło zastosować normę domniemania prawnego niewzruszalnego.

   Przekładając na język zrozumiały dla laików: moje roszczenia (zaspokojone tylko symbolicznie, bo przyznane zadośćuczynienie nie wyrównało nawet kosztów procesu) wynikały z samych przepisów ustawowych, które zabraniały mi podjęcia jakiejkolwiek pracy zarobkowej podczas trwania sporu z ZUS-em i tym samym naraziły mnie na konkretne - wyliczalne nawet co do grosza! - straty finansowe.

   Nie biorąc tego pod uwagę, sędzie postąpiły bezprawnie. W przypadku Urszuli Kubowskiej-Pieniążek, Beaty Stachowiak i Ewy Gorczycy z Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu śmiem twierdzić, że przyłapałem je wręcz na gorącym uczynku popełnienia przestępstwa nadużycia władzy. One przecież zignorowały przepisy ustawowe, zacytowane im przeze mnie w odrzuconej skardze o wznowienie postępowania, w pełni świadomie. W normalnym państwie prawa musiałyby za to zostać rozliczone na podstawie art. 231 Kodeksu karnego, ale - trawestując znane porzekadło - musi to w cywilizowanym świecie, w Polsce jak kto, posiadający togę i immunitet, chce.

   Prawnicy z reguły potrafią wytknąć innym najdrobniejsze nieścisłości w rozumowaniu. Tymczasem ten pytający o istotę błędu sędzi zareagował na moją odpowiedź podobnie jak jego co inteligentniejsi poprzednicy po fachu - wymownie milcząc. Rozumiem to zakłopotanie. Tylko dlaczego ja - pokrzywdzony nie tylko przez ZUS, lecz i przez sąd - mam płacić rachunek za skandaliczny, niesprawiedliwy wyrok z zerowym odszkodowaniem?

10.2010

SZKODNICZKI SĘDZIOWSKIE

   Jedyny polski sędzia bloger, piszący pod pseudonimem Falkenstein, od dłuższego czasu wyżywa się na ludziach pokrzywdzonych i (lub) zdezorientowanych przez jego kolesiów po fachu, definiując biedaków, często poniżanych przez togowców z fioletowymi żabocikami, jako - cytuję dosłownie - "szkodników sądowych".

   Rewanżując się pięknym za nadobne, prezentuję moją - znacznie krótszą, za to obiektywniejszą - klasyfikację wrocławskich funkcjonariuszek tzw. wymiaru sprawiedliwości, z którymi miałem osobistą (nie)przyjemność.

   1. Sędzie prawe i sprawiedliwe, reprezentujące w mojej sprawie wyraźną mniejszość. Myślę o Bożenie Rejment-Ponikowskiej i Jolancie Styczyńskiej-Szczotce. Pierwsza zakwestionowała debilne decyzje aparatczyków Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i przyznała mi należne jak psu buda świadczenie przedemerytalne. Druga natomiast zmusiła tenże ZUS do naliczenia mi należnych odsetek za zwłokę w wypłacie samowolnie blokowanych pieniędzy.

   2. Sędzie prawe, ale niesprawiedliwe. Trafiła mi się jedna taka: Anna Cieślińska. Trzymała się ściśle litery przepisów, bo to zwalnia od intelektualnego wysiłku i nie pozwala pokrzywdzonemu na oprotestowanie zgodnego z nimi wyroku. Zarazem uskuteczniła pokazową demolkę rozsądku - uznając, że winnym wprowadzenia poszkodowanego w błąd przez urzędniczkę publiczną jest tylko i wyłącznie on sam, zatem nikt poza ofiarą cudzej pomyłki nie może ponosić jej negatywnych konsekwencji.

   3. Sędzie nieprawe i niesprawiedliwe, których ci w mojej sprawie prawdziwy urodzaj. Wyliczając kolejno: Anna Sobczak, Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Anna Kuczyńska, Izabela Bamburowicz, Urszula Kubowska-Pieniążek, Beata Stachowiak, Ewa Gorczyca, Ewa Barnaszewska. W poczuciu swojej bezkarności, pozwalają sobie na przestępcze nadużywanie władzy, postępując niezawiśle nawet od litery konstytucji i innych ustaw, którym skądinąd obowiązkowo podlegają. I dziwią się wielce, że pokrzywdzony protestuje przeciwko uszczęśliwieniu go zadośćuczynieniem (cóż z tego, że nierekompensującym mu choćby kosztów procesu)...

   Kończ waść, wstydu waćpaniom (z wyjątkiem Rejment-Ponikowskiej i Styczyńskiej-Szczotki) oszczędź!

   PS. W podsumowaniu swego serialu o "szkodnikach sądowych", Falkenstein, zmagając się z polszczyzną, napisał m.in., że "ilość komentarzy [internautów], które nie nadawały się do publikacji i zostały odrzucone była większa niż nigdy dotąd". Pogratulować temu sędziemu braku poczucia obciachu!

11.2010

SĘDZIOWIE DEPRAWUJĄ SIĘ SAMI

   Falkenstein, wciąż bodaj jedyny bloger spośród polskich sędziów, wspomina z właściwą jego profesji precyzją, jak "pewna sędzia dała pewnemu aplikantowi akta sprawy, by ten napisał projekt orzeczenia z uzasadnieniem". Dodam z dziennikarską niedyskrecją, że tą sędzią była Leonarda G. z Wydziału Gospodarczego Sądu Rejonowego w Lublinie, a aplikantem (radcowskim) - Sebastian N.

   Za zgodą Leonardy G., Sebastian N. wziął akta jednej ze spraw do domu. Jednak zamiast napisać projekt wyroku samodzielnie, skorzystał z usług kobiety, która ogłaszała się w internecie, że za wynagrodzeniem sporządza pisma procesowe. Zlecił jej swoją robotę, przekazując obcej osobie akta sprawy. Po czterech dniach odebrał je wraz z gotowym projektem wyroku, płacąc za wyręczenie 200 zł.

   Kobieta, którą Sebastian N. poznał za pośrednictwem internetu, okazała się byłą pracownicą wymiaru sprawiedliwości. Zwolnioną stamtąd dyscyplinarnie. Po wykonaniu zlecenia, doniosła ona na Leonardę G. Do prezesa sądu i rzecznika dyscyplinarnego sędziów.

   Teraz Leonardzie G. grozi nawet wydalenie z zawodu. Za doprowadzenie do bezprawnego wyniesienia akt sprawy poza siedzibę sądu bez zgody przewodniczącego wydziału.

   Sebastian N. też będzie miał za swoje. On z kolei musi się liczyć z wykluczeniem z aplikacji radcowskiej.

   Jak tę historyjkę kwituje Falkenstein? Pisze on m.in.:

   "Jest przepis, który zabrania wynoszenia akt z sądu bez zgody przewodniczącego wydziału i odnotowania tego faktu w repertorium. Przepis ten jest jednakże tak powszechnie ignorowany, że w jego przypadku możemy chyba mówić o tym, co nauka prawa określa jako desuetudo - o utracie przez przepis mocy wskutek długotrwałego niestosowania.

   Już na aplikacji nauczono mnie, że podstawowym wyposażeniem sędziego jest reklamówka na akta. Później zrozumiałem, że to nieprawda, bo podstawowym wyposażeniem sędziego jest walizka na kółkach - więcej się do niej mieści i łatwiej się nosi".

   Piątka dla Falkensteina - za zadziwiającą szczerość w upublicznianiu sądowych obyczajów, niedostateczny - za pisanie o niestosowaniu przez sędziów prawa ich dotyczącego jak o czymś najzupełniej normalnym.

12.2010

AUTORYTET

SĘDZIEGO FALKENSTEINA

   "Autorytet" - tak zatytułował swój najnowszy wpis w blogu "Sub iudice" jego gospodarz, konspirujący w internecie pod ksywą Falkenstein. Przypomnę, bo robię mu lans nie po raz pierwszy, że jest on jeśli nie jedynym, to z pewnością najbardziej znanym polskim sędzią - blogerem.

   Tym razem zainteresował mnie nie tyle sam tekst Falkensteina, ile jeden z komentarzy anonimowego internauty: "Szacunek dla orzeczeń sądowych i sędziów? Panie sędzio, bez żartów. Dwa przykłady z życia wzięte. Za uczestnictwo w anty-Putinowskim happeningu i trzymanie żartobliwego napisu „Nie bój się Putina - pij gruzińskie wina” skazano człowieka z paragrafu zakazującego propagowania alkoholizmu. Za spalenie unijnej flagi w proteście przeciw ratyfikowaniu Traktatu Lizbońskiego i jego wejściu w życie innego delikwenta skazano z paragrafu mówiącego o nieostrożnym obchodzeniu się z ogniem. Nie wiem, ile ma Pan lat i czy pamięta Pan te czasy, ale jako żywo, PRL-bis (albo jak ktoś trafnie to opisał - świeży powiew białoruskiego powietrza). I proszę mi nie mówić, że dura lex sed lex. Prawo prawem, ale istnieje chyba coś takiego, jak zdrowy rozsądek oraz instrumenty prawne, które pozwalają sędziom w ramach sędziowskiego uznania na ukrócanie tego typu absurdalnych spraw (znikoma społeczna szkodliwość czynu etc.)".

   Wiedziony impulsem, wtrąciłem swoje trzy grosze: "A co myśleć o wrocławskich paniach sędziach, wymagających od powoda udowodnienia (był to warunek przyznania odszkodowania) prób podjęcia pracy, na podjęcie której jednoznacznie nie zezwalały przepisy ustawowe (ich prawidłową interpretację przez powoda potwierdził Sąd Najwyższy - sprawa I UK 82/10)?!".

   Na co zareagował Falkenstein, pisząc m.in.: "Panie Kłykow. Osoba, która domaga się odszkodowania za niemożność podjęcia pracy, musi wykazać, że byłaby w stanie podjąć pracę mając na uwadze jej [osoby, nie pracy - przypisek mój] kwalifikacje i sytuację na rynku pracy".

   Zakładam, że Falkenstein, zanim dał głos, doczytał się, jaka jest istota mojego sporu z sądem, czyli o co mi "biega". Jakimż trzeba być arogantem, aby uważać za sprawiedliwe, że ktoś, kto ma status pokrzywdzonego przez ZUS, dostaje rekompensatę pieniężną w wysokości niższej nawet od poniesionych przez niego kosztów procesu. Jakimż trzeba być ignorantem, aby nic nie wiedzieć o specyfice pracy zarobkowej dziennikarzy, utrzymujących się bez redakcyjnego etatu, z samych honorariów (wierszówek). Ja właśnie takiej możliwości, z winy ZUS i ze względu na obowiązujące prawo, zostałem na długie 9 miesięcy z okładem pozbawiony - stąd te roszczenia finansowe.

   Nie mogłem sobie odmówić kolejnej wrzutki do bloga Falkensteina: "Oto głos „autorytetu”. Kolejny togowy spec od udowodniania czegoś, czego udowodnić się nie da bez naruszania prawa. Nie kompromituj się Pan. Pozdrawiam - Adam Kłykow".

   Pomijam tu poboczny wątek usuwania przez Falkensteina niektórych krytycznych komentarzy pod jego tekstami. Uczciwie dodam, że dwa powyższe moje wpisy pojawiły się bez czekania w zamrażarce na cenzorską ocenę, czy się nadają do opublikowania, i choć minęło już kilkanaście godzin, wciąż - mimo wyrażonej przez autora bloga groźby - nie zostały wycięte.

   Resocjalizacja sędziego Falkensteina, przynajmniej na tym odcinku działań wychowawczych, owocuje?

07.2011

SZLABAN

   Dość zaskakujący finał miała moja polemika z prawnikami (sędziami?) na blogu "Sub iudice". Jego autor, Falkenstein, w pewnym momencie zablokował możliwość dodawania czyichkolwiek komentarzy do swojego tekstu pt. "Autorytet", ponieważ ich jakość - jak uzasadnił - "spadła poniżej akceptowanego przeze mnie poziomu". Jednocześnie nie wykasował jednak wcześniejszych wpisów. Za takie rozwiązanie zadymy należy się mu uznanie.

   Dzięki temu można sobie poczytać m.in. niejakiego Gugula (tyka Falkensteina per Falky, zapewne jakiś jego koleś). Najpierw poucza on, że aby dostać odszkodowanie, trzeba szkodę udowodnić. Poinformowałem więc go, że w moim blogu może zapoznać się z pewnym dokumentem ZUS. To na podstawie tego oficjalnego kwitu o limitach dorabiania do bezprawnie mi zablokowanego świadczenia przedemerytalnego wyliczyłem - z rzadko spotykaną dokładnością do jednego grosza - straty finansowe, poniesione w czasie ponad 9-miesięcznego sporu z tą instytucją (przepisy ustawowe nie pozwalały mi na podjęcie w tym okresie jakiejkolwiek pracy zarobkowej, choćby za symboliczną złotówkę). "Co jeszcze miałem zrobić, aby przekonać sąd o zasadności swoich roszczeń?" - zapytałem. A Gugul odpowiedział beztrosko, że "dokument z ZUS to jest psińco nie dowód". Tenże orzeł intelektu obwieścił też, że skoro wyrok w mojej sprawie (przyznanie 3 tys. zł zadośćuczynienia, bez odszkodowania) jest prawomocny, to jest on a priori zgodny z przepisami. Ot, bystrzacha! Jeśli takie indywiduum sądzi w imieniu RP, to obywatelom "państwa prawa", pokrzywdzonym przez funkcjonariuszy publicznych, pozostaje brać wymierzanie sprawiedliwości we własne ręce.
 

   Zareagowałem ponadto na stygmatyzowanie mnie przez jakiegoś anonima epitetem pieniacza. Ja na to: "Jeśli ofiarę skandalicznego bezprawia sądowego, polegającego na orzekaniu niezawiśle od konstytucji i innych ustaw, uważa Pan (Pani) za pieniacza, to niech tak będzie. Amen".

   Jeszcze tylko życzliwie podpowiem Falkensteinowi, że jeśli chce zobaczyć, jak denny poziom osiągają komentarze internautów, niech zajrzy na... "Forum dyskusyjne sędziów RP" (sedziowie.net), na którym udzielają się jego koleżanki i koledzy po fachu.

07.2011

ĆWIERĆGŁÓWEK

Z MŁOTKIEM (SĘDZIOWSKIM)

   Mijają dni, a ja nadal jestem pod wrażeniem wywodów Gugula (vide felietonik pt. "Szlaban"). Zostałem przez niego uświadomiony, że wyrok prawomocny, choćby był bezprawny, jest zgodny z prawem z założenia. I że oficjalny dokument ZUS, świadczący o poniesionych przez mnie, na skutek nielegalnych decyzji urzędników tej instytucji, stratach finansowych, to nic ("psińco"), żaden dowód.

   Zdaje się, że ten ćwierćgłówek (nazwanie Gugula półgłówkiem byłoby niezasłużonym komplementem) jest rzeczywiście sędzią. Biedne "państwo prawa", w którym wyrokują tacy młotkowaci osobnicy!

   Obawiam się, że Gugul, korzystając z orzeczniczej niezawisłości (od wiedzy, rozumu i rozsądku również) oraz ze swobodnej (będącej dla niego synonimem dowolności) oceny faktów, może pewnego pięknego dnia prawomocnie wstrzymać Ziemię i ruszyć Słońce. Z uzasadnieniem, że wykazywanie przez niejakiego Kopernika Mikołaja, iż jest akurat na odwrót, to psińco, nie dowód - każdy przecież widzi na własne oczy, jak jest naprawdę.

   Ratunku!!!

   PS. Jeszcze prosty komunikat dla Gugula, coby pojął: Ja procesu nie przegrałem, jak Pan piszesz. Ja go wygrałem w rozmiarach (więcej straciłem niż zyskałem) będących jawną kpiną z elementarnej sprawiedliwości - i to z tym nie mogę się pogodzić.

07.2011

NUREK (NIE ŚMIETNIKOWY)

   Tzw. wiewiórki doniosły mi, że Falkensteina wcale nie trzeba na internetowe "Forum dyskusyjne sędziów RP" zapraszać. On tam jest zadomowiony, o czym świadczy 2.625 jego postów i przebywanie na nim przez niego ponad 4.146 godzin (statystyka na 22.07.2011).

   Przeczytałem kilkadziesiąt wpisów Falkensteina, zaczynając od końca. Czyli - posługując się językiem prostego ludu i używając ulubionego pleonazmu - od dupy strony, cofając się do tyłu.

   Przede wszystkim dowiedziałem się, kiedy Falkenstein, najbardziej znany polski sędzia - bloger, się urodził (24.05.1977), w jakim mieście pracuje i prawdopodobnie mieszka (Warszawa), co jest jego hobby (nurkowanie) i że czyta nie tylko kodeksy: "Czytałem „Mein kampf” [Adolfa Hitlera - przypisek mój]. Straszne grafomaństwo. Nudne po prostu"; "Jest ciekawa książka autorstwa Weddiga Fricke „Ukrzyżowany w majestacie prawa”. Autor dokonuje analizy procesu Jezusa z punktu widzenia prawnego. I dochodzi do wniosku, że cała historia nie trzyma się kupy".

   Moje pierwsze wrażenie na podstawie lektury najświeższych postów Falkensteina? To facet niewątpliwie inteligentny, zarazem arogancki (jak typowy aparatczyk tzw. wymiaru sprawiedliwości) i dowcipny (co akurat w tym bufoniastym środowisku zawodowym normą nie jest).

   Poczucie humoru wyraża m.in. bawieniem się ortografią, pisząc np. "Jezdem za", "Ćfartek", "Piontek", "Znaczy nie będę mógł przywieść słonia?", "Przywouje cie do porzondku! Jazda mnie stym do wontku o samochodach i nie zaśmiecać poważnej dyskusji o rzeczach nad i podwodnych", "Przypominam, że jesieniom jedziemy do Egipta! No!", "Mam gotową Gigantycznom Nagrodem Potrujnego Koszmarnie Cięszkiego Manometra. Postanowiłem przyznać ją sobie za idiotyzm polegający w pierszej kolejności na poświęceniu całego dnia na jej stworzenie". Żaden dobry felietonista nie powstydziłby się grepsów: "Czy ktoś może mi wytłumaczyć, dlaczego mapa na stronie GDDKiA każe jechać z Wawy do Wrocławia przez Łódź? Asfalt na ósemce zwinęli czy co?", albo "Na narodowym [stadionie budowanym w Warszawie] jest pomieszczenie, które w zależności od ustawienia krzeseł i detali można przerobić na kościół, meczet albo synagogę. Wydaje mi się, że nie byłoby dużego problemu z przerobieniem go też na salę sądową. Ale jak dla sędziego et consortes przewidziana będzie loża, to ja się zgłaszam na ochotnika" (ten wpis dotyczy projektu sądzenia na miejscu kiboli - chuliganów podczas Euro 2012).

   Natomiast zbytnią pewność siebie połączoną z lekceważeniem innych ujawnia choćby takimi tekstami: "Ja to bym się chciał dowiedzieć, jaka jest podstawa prawna żądania od sędziego pisania jakichkolwiek sprawozdań. Tak naprawdę chętnie bym się też dowiedział, jaka jest podstawa prawna żądania od sędziego wyjaśnień, dlaczego podjął jakąś decyzję albo jej nie podjął", "Czy minister sprawiedliwości uświadomi pani posłance, że on sam nie ma prawa „ustalać”, dlaczego zapadł taki a nie inny wyrok?", "Co KRS zamierza zrobić w sprawie publicznego nawoływania przez niektórych posłów do zignorowania orzeczenia sądu?", "Nawet jak są nieprawomocne, to skazany powinien się ograniczyć tylko do stwierdzenia, że zamierza się odwołać. A za publiczne zapowiadanie, że nie ma zamiaru się zastosować do wyroku, powinna być oddzielna kara", "Dziennikarze uważali za stosowne porozmawiać z sędzią i próbowali się z nią skontaktować. Ciekawy jestem, ile jeszcze czasu musi upłynąć, żeby do tych pustych pismackich łbów dotarło, że tego robić nie należy?". Wyłazi z niego frustrat także wtedy, gdy pisze w związku z zamrożeniem podwyżek płac w budżetówce: "Taaa, sędziowie mają grzecznie prosić i pokornie czekać. A to, że sądy nie mają należytej pozycji to wina sędziów, którzy ośmielili się upomnieć o należytą pozycję".

   Ryzykowne bywa łączenie przez Falkensteina dowcipu z domieszką arogancji wobec uzależnionych nie tylko od paragrafów własnych kolegów po fachu. Czego świadectwem zdanko: "Znowu przepiją jacht w pierwszym porcie, a potem będą opowiadać gdzie to nie żeglowali".

   "I pamiętaj, że wszystko, co tu napiszesz ewentualnie może w pewnych przypadkach potencjalnie być czasem w miarę możliwości użyte przeciwko tobie" - uprzedza Falkenstein pół żartem, pół serio jakiegoś znajomka z "Forum dyskusyjnego sędziów RP". To swoje ostrzeżenie może z powodzeniem skierować również do siebie.

07.2011

"FALKENSTEINY"

TERRORYZUJĄ OBYWATELI

   Sędzia - bloger Falkenstein swą pisaniną mimowolnie daje świadectwo, jak deprawuje władza niemal absolutna i prawie bezkarna. Zwłaszcza gdy ma ją zaledwie 34-latek z już znacznym stażem w jednoosobowym (i niekontrolowanym przez kogokolwiek spoza własnego środowiska zawodowego) orzekaniu o cudzych losach.

   Falkenstein irytuje się (vide mój poprzedni felietonik), że ktoś ma czelność żądać od niego jakichkolwiek sprawozdań z pracy sędziowskiej. Jakim prawem?! Komuś nie podoba się niedorzeczny wyrok i demonstruje w obecności nieudolnego sędziego obywatelskie nieposłuszeństwo? Karać za to dodatkowo! Dziennikarze proszą sędziego o wyjaśnienie, dlaczego jego wyrok nie trzyma się kupy? We łbach - pustych - się pismakom poprzewracało! Wara też ministrowi sprawiedliwości od ustalania, dlaczego sędzia wykombinował taki a nie inny wyrok. Niech lepiej zadba o kolejną podwyżkę płacy dla wybrańców Temidy!

   To nie głos obłąkańca. To punkt widzenia chronionego immunitetem funkcjonariusza państwa, w którego imieniu on orzeka!

   Falkenstein na internetowym "Forum dyskusyjnym sędziów RP" i również w swoim blogu "Sub iudice" niechcąco uzewnętrznia prawną i etyczną degrengoladę aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości. Obnaża ich butę oraz niezawisłość od wszystkich i wszystkiego, od pokory i przyzwoitości też.

   Przed 79 laty Tadeusz Boy-Żeleński nazwał biskupów "naszymi okupantami". Gdyby żył dziś, być może ochrzciłby sędziów "naszymi terrorystami".

   Uważam, że "Falkensteiny" są coraz poważniejszym zagrożeniem dla demokratycznego państwa prawa i jego obywateli. I jako tacy podpadają pod zainteresowanie się nimi przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

07.2011

SOFIZMATYK

   Blogowa twórczość sędziego Falkensteina stanowi niewyczerpalne, wylewne źródło zadziwiającej stronniczości. Typowej dla reprezentowanego przez niego - rzekomo wzorcowo obiektywnego - środowiska zawodowego. Wygarniają to co i rusz czytelnicy "Sub iudice". Wnioskując po wpisach - nie tylko jacyś tam dyletanci, lecz również prawnicy.

   Pod ostatnim postem Falkensteina z 22.07.2011, zatytułowanym "Stawiennictwo nieobowiązkowe", anonimowy internauta najpierw cytuje autora bloga: "No to nie rozumiemy się. Żądanie to strona ma do drugiej strony. A sąd to ona prosi, by on co do tego żądania wydał rozstrzygnięcie" - po czym punktuje:

   "Pan sędzia wnosi twórczy wkład w naukę prawa o postępowaniu cywilnym. Zawsze wydawało mi się, że wobec drugiej strony powód ma roszczenie, a powództwo jest skierowanym do sądu ż ą d a n i e m udzielenia ochrony prawnej, a tu się dowiaduję, że jest jednak tylko „prośbą”. Z całym szacunkiem, ale jak się coś palnęło, to czasami warto schować honor głęboko w kieszeń i się przyznać do błędu, a nie brnąć w sofizmaty".

   Autorze komentarza, niedoczekanie twoje! Bo sędzia (każdy) ma zawsze rację, a jeśli nawet jej nie ma… - patrz "paragraf 22".

   Bezpośrednio pod tym anonimem, ktoś o nicku Zarobiony rozprawia się z nieprzyzwoicie subiektywnymi poglądami Falkensteina tak (cytuję ze skrótami):

   "Zwalniam się z pracy, czekam w sądzie 2 godziny. Żadnego najzwyklejszego „przepraszam za opóźnienie”. Na sali dowiaduję się, że wydział, w którym rozstrzygana jest moja sprawa, w ciągu miesiąca nie był w stanie przesłać sobie (sic!) akt innej sprawy z tego samego wydziału (sprawa mająca być przesłana, leży na tej samej półce co sprawa, do której była żądana, i nawet tego samego dnia przeglądałem jej akta). Odroczono na miesiąc.

   Proszę więc nie wydziwiać, że tylko strony robią problemy i zawracają głowę wysokiemu sądowi. I nie przemawia do mnie argument, że coś tam jest winą sekretariatu, bo nie ma to żadnego znaczenia dla żadnej ze stron.

   Potknięcia stron są najczęściej niewybaczalne i rodzą nieodwracalne negatywne skutki. Ja się nie stawię (bo według kpc nie muszę) - obraza wysokiego sądu. Złożę wniosek o uzasadnienie - no jak śmiałem! Ale jak sąd nie może sam sobie przesłać akt, to już wszystko OK - a moje żale to tylko zawracanie głowy przez namolnego petenta?".

   Tuż po tych słowach swoje dokłada Paweł Krawczyk (też cytuję go w skrócie):

   "Jechałem 250 km na wezwanie jako świadek po to, by po 15 minutach rozprawy (spóźnionej o godzinę) usłyszeć od pani sędzi, że odracza na miesiąc, bo dwa tygodnie wcześniej oskarżony przysłał zwolnienie lekarskie. I taki sam cyrk miałem potem w sądzie apelacyjnym.

   Przykro mi, ale takiego bałaganu (delikatnie mówiąc) nie tłumaczą żadne przepisy, żaden legalizm ani formalizm. Tłumaczy Pan to niskimi kwalifikacjami sekretariatu, ale to chyba sędzia, a nie sekretarka odracza rozprawę po tym, jak dostanie 2 tygodnie wcześniej zwolnienie od oskarżonego?".

   Co na to Falkenstein? Jak zwykle przy takich komentarzach, kuli ogon pod siebie i wymownie milczy.

07.2011

UZASOWY BIZNES

   W "Samych swoich" jest taka scenka, w której babcia Pawlakowa, po przeprowadzce na ziemie odzyskane, starym kresowym zwyczajem kładzie się spać do wyrka na piecu. Nie jest jednak w pełni zadowolona, co demonstruje odzywką: "Jeszcze tylko żeby tej elektryki nie było…".

   Podobnie z sędziami. Nie ukrywają oni na internetowych forach, że żyłoby się im jak u Pana Boga za piecem, gdyby nie konieczność pisania uzasów, jak w zawodowym slangu nazywają uzasadnienia do orzeczeń. To mus, jeśli tego zażąda (o, przepraszam: poprosi uniżenie) przynajmniej jedna ze stron. Owo czasochłonne zajęcie wydaje się być przez czarno-fioletowych szczególnie nielubiane.

   Sędzia Falkenstein (cholera, znów o nim!) w swoim blogu "Sub iudice" z właściwą sobie hucpą, zapewne w imieniu większości szwarckieckowych orłów, wyraża pogląd, że za uzasadnienia na piśmie zainteresowani powinni płacić dodatkowo. Facet najwyraźniej pomylił się z powołaniem. Z taką kiepełą powinien robić karierę w biznesie. Nie pasożytowałby wówczas na podatnikach i nie narzekał na niegodne (znacznie przewyższające średnią płacę krajową) wynagrodzenie z kasy państwa.

07.2011

TAM GDZIE NIKCZEMNOŚĆ

GÓRUJE NAD SPRAWIEDLIWOŚCIĄ

   Dawnom nie miał jazdy bez trzymanki po blogu "Sub iudice", autorstwa młodego sędziego o pisarskiej ksywie Falkenstein. Tym razem zbulwersował mnie nie tyle on, co jakiś jego koleś z orzeczniczej branży.

   Pod felietonem Falkensteina z 21.01.2012, zatytułowanym prowokacyjnie "Bezmózgi dureń", wywiązał się dialog między duetem anonimowych internautów, z których jeden jest zapewne zwyczajnym obywatelem, a drugi - z pewnością sędzią. Cytuję obu z minimalnymi poprawkami redakcyjnymi.

   Obywatel: "Czytam ten jakże pouczający blog i tak się zastanawiam, ile potrzeba lat studiów i praktyki sędziowskiej, by zatracić ludzkie, naturalne, elementarne poczucie sprawiedliwości?

   Bo oto na naszych oczach różnego rodzaju "windykatornie" masowo, za pomocą odpowiednich aplikacji internetowych, uzyskują w pseudosądzie, zwanym e-sądem, nakazy zapłaty na roszczenia wyssane z palca, a następnie wykorzystując niewiedzę drugiej strony, przepisy o doręczeniu i terminie sprzeciwu, ściągają przez komorników już nie wirtualne, ogromne pieniądze.

   To jest współudział w kradzieży, panie i panowie sędziowie. Wasz współudział. A złodziej nie może liczyć ani na szacunek, ani na autorytet. Raczej na pogardę.

   "Nie pytam, jakie są prawa, ale jacy są sędziowie" - Charles Louis de Secondat de Montesquieu (Monteskiusz)".

   Sędzia: "Pudło - nakazów w epu [elektronicznym postępowaniu upominawczym - przypisek mój] nie klepią sędziowie. Podziękuj za to swojemu posłowi. Od sędziów się odstosunkuj".

   Obywatel: "Mnie właśnie o to chodzi: zrobiono z sędziów takich kolejnych urzędników, których nie interesuje, co gdzieś w epu się klepie, co robią inni i jak to się ma do sprawiedliwości.
 

   A sędzia, to nie ma swojego posła?! Bo kiedy chodzi o płace sędziów, to jakoś potrafią jednak zorganizować protest, i na swoich posłów, i swojego ministra wpłynąć.

   Z każdym wyssanym z palca nakazem zawód sędziego staje się coraz bardziej wstydliwą profesją".

   Sędzia: "Odstosunkuj się, Przyjacielu. Z partyjnym pozdrowieniem :-). Bez odbioru".

   Obywatel: "OK. Mam 50 lat, nigdy nie byłem karany i bardzo chciałbym mieć poczucie szacunku i autorytetu dla polskich sędziów. Ale widać, to nie jest miejsce, gdzie mógłbym je znaleźć. Więc grzecznie odstosunkowuję się, z jeszcze gorszą opinią. Pozdrawiam, życząc uzdrowienia :)".

   Elegancka wymiana myśli, nieprawdaż? Obrazowy przykład dominacji sędziowskiej nikczemności (wrodzonej w przypadku pochodzenia z rodziny prawniczej lub nabytej od nauczycieli niezweryfikowanych m.in. za orzekanie w stanie wojennym) nad elementarną sprawiedliwością.

02.2012


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz