BLOGER
FALKENSTEIN,
CZYLI
WIZERUNEK SĘDZIEGO III RP
Jednym z bohaterów (?) mojego pismaczenia na
www.adam-klykow.blog.onet.pl
jest inny bloger - Falkenstein, skądinąd sędzia. Poniżej zestaw felietoników z
jego udziałem.
SŁOWNA
ANARCHIA
Śmieszno-straszną ciekawostkę znalazłem w
blogu "Konkrety ogólne", pisanym przez prawnika o ksywie Quake.
W tekście pt. "Sędzia to ma klawe
życie…", datowanym 25.08.2010, bloger ten napisał o niejakim J. W., który
postanowieniem Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie z 30.06.2008
otrzymał karę porządkową w postaci grzywny w wysokości tysiąca złotych za
naruszenie powagi tego organu wymiaru sprawiedliwości.
Jednak prawomocnym orzeczeniem z 24.10.2008,
sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego Stefan Babiarz uchylił postanowienie
WSA zaskarżone przez J. W., czyli - przekładając z języka prawniczego na
bardziej zrozumiały - anulował nałożoną grzywnę.
A zaczęło się od odrzucenia przez WSA,
postanowieniem z 6.05.2008, skargi J. W. o wznowienie postępowania w sprawie ze
skargi J. W. (przepraszam Czytelników mojego bloga za ten bełkot, ale inaczej
się raczej nie da…) na decyzję Samorządowego Kolegium Odwoławczego w
przedmiocie ustalenia wymiaru podatku od nieruchomości za rok 2003.
13.06.2008 J. W. złożył w WSA pismo
procesowe, uznane za skargę kasacyjną. W
dokumencie tym jego autor, kwestionując postanowienie z 6.05.2008, użył
"słów i zwrotów obraźliwych pod adresem władz państwowych". Jakich?
Cytuję jak leci, z wersalikami jak w oryginale (zarazem przepraszając
Czytelników również za ten bełkot): "Zarzucam tej PRUCY [dziwce -
wyjaśnienie moje] ŻYDOWSKEJ aj waj z kehili [chyba kehilli - gminy] jehudi a
polskojęzycznej żydówce-syjonistce i typowej RASISTCE NAZISTOWSKIEJ";
"Idioci, debile, kretyni, tępaki, tłumoki, prostacy, jełopy";
"Polskojęzyczni żydowscy NAZIŚCI totalitarni"; "PARCHY
NAZISTOWSKO-SYJONISTYCZNE jako to nierozumne bydło żydowskie"; "Tylko
DEBILNI NAZIŚCI ŻYDOWSCY ABSOLUTNIE NIE KOJARZĄ USTAWY"; "Nie kojarzą
IDIOCI USTAWY"; "Do TŁUMOKÓW ŻYDOWSKICH NIE DOCIERAJĄ TREŚCI
PRAWA"; "TOTALITARNI NAZIŚCI ŻYDOWSCY"; "NAZISTOWSKO
SYJONISTYCZNE DECYZJE"; "PARCHY NAZISTOWSKIE"; "NAZIŚCI
ŻYDOWSCY"; "Ćwoki żydowskie"; "Rasowa szowinistka, rasistka
i nazistka z kehili jehudi"; "Pieniacze żydowskie postanowienie";
"WEDŁUG SCHIZOFRENII NAZISTÓW ŻYDOWSKICH PARCHY TĘPE ŻĄDAJĄ";
"BEZMYSLNY KOT SYJONISTA"; „Pruca NAZISTOWSKO-SYJONISTYCZNA a
polskojęzyczna żydówka"; "POLSKOJĘZYCZNI ŻYDZI SZOWINIŚCI - SYJONIŚCI
I NAZIŚCI"; "DEBILE z Samorządowego Kolegium Odwoławczego, a
polskojęzyczni żydzi naziści"; "PARCHY ŻYDOWSKIE"; "NAZIŚCI
ŻYDOWSCY"; "KRETYNISTYCZNE DZIAŁANIE POLSKOJĘZYCZNYCH ŻYDOWSKICH
SYJONISTÓW- NAZISTÓW", "DEBILISTYCZNA JAŹŃ SCHIZOFRENICZNA ŻYDÓW
POLSKOJĘZYCZNYCH".
Po lekturze i zebraniu powyższych inwektyw
do kupy, sędzia Babiarz z NSA wyraził zdanie odmienne od swych kolegów z WSA.
Uznał zażalenie J. W. za zasługujące na uwzględnienie i - jak już wspomniałem -
grzywnę za te obelgi anulował.
Pod blogiem Quake swoje dodał internauta o
nicku Falkenstein:
"Odnoszę wrażenie, iż autora owego
zażalenia mam aktualnie na tapecie. Taki jeden do mnie też pisze o żydowskich
nazistach, prucach żydowskich, Golemach z Piguri [?], kehili yehudi i Krajowej
Radzie Syjonistycznej, dla niepoznaki zwanej Sądownictwa. Niestety, Sąd
Najwyższy w swej nieskończonej mądrości orzekł pewnego razu, że nie ma podstaw
do karania za obrazę sądu poczynioną w piśmie, choćby podlegało ono doręczeniu
drugiej stronie. I tak doręczam pozwanym kolejne pisma, w których Pan Walczący
Z Żydowskim Spiskiem Powód nazywa mnie niedouczonym praktykantem, żydowskim
pachołkiem i bandytą w todze. Pozwanych nazywa złodziejami, kryminalistami,
syjonistycznymi sługusami i pejsatymi parchami. A pozwani tak określające ich
pismo otrzymują w kopercie z pieczęcią sądu. I gdzie tu powaga?".
Wolność słowa to - moim dziennikarskim
zdaniem - bodaj największa obywatelska zdobycz polskiej transformacji
ustrojowej. Niemniej nawet ja uważam, że swoboda wypowiedzi też powinna mieć
jakieś granice. J. W. z pewnością je przekroczył. Niech żyje anarchia?!
09.2010
BLOGUJĄCY
SĘDZIA
CENZURUJE
CZYTELNIKA
Falkenstein (po naszemu: Sokoli Kamień) to
pseudonim pewnego sędziego, bodaj pierwszego w Polsce reprezentanta Temidy w
blogosferze. Redaguje on bloga "Sub iudice" (dosłownie: "Pod
sędzią"; w przenośni: o sprawie, której nie można upubliczniać przed
zakończeniem).
Jak na prawnika, Falkenstein pisze całkiem
zgrabnie, z poczuciem humoru i - co paradoksalnie też uważam za plus -
stronniczo, przedstawiając własny punkt widzenia. Pokazuje pracę sędziego z
drugiej, niewidocznej dla stron strony. Ujawnia tyle, na ile pozwala mu
urzędowy obowiązek przestrzegania tajemnicy zawodowej. Ze zrozumiałych dla mnie
względów, nie ocenia wyroków i nie udziela porad prawnych.
Jedną z podstawowych zalet tego bloga jest
demaskowanie absurdalnych przepisów, z którymi także sędziowie muszą sobie
jakoś radzić. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to w pierwszej kolejności
- do sprawiania przez autora wrażenia nieszczęśnika zawalonego robotą, którą
często nie on powinien wykonywać.
14.09.2010, do bloga "Sub iudice",
pod kawałkiem pt. "Sądoobsługa", wpisałem się i ja (odtwarzam z
pamięci, bo naiwnie wierząc w uczciwość Falkensteina nie zadbałem o kopię):
"Dobrze prawicie, Obywatelu Wysoki Sądzie, ale co powiecie, gdy sędzia
dostaje dowody, wymienia je w części uzasadnienia wyroku dotyczącej ustalonego
stanu faktycznego, po czym robi swoje, orzekając niezawiśle od litery dwóch
ustaw. To się chyba nazywa przestępstwem przekroczenia uprawnień? Polecam
lekturę adam-klykow.blog.onet.pl. Zwłaszcza jeśli Pan szuka odpowiedzi na
pytanie, dlaczego funkcjonariusze tzw. wymiaru sprawiedliwości są, delikatnie
pisząc, tak nielubiani również przez pokrzywdzonych w sprawie… Pozdrawiam i
życzę coraz lepszego samopoczucia - Adam Kłykow".
Zamiast tych - ciut złośliwych, ale jak
najbardziej parlamentarnych - słów, na ekranie komputera zobaczyłem komunikat:
"Twój komentarz będzie widoczny po zatwierdzeniu". Minęły dwa
dzionki, w blogu Falkensteina pojawiły się nowe ślady aktywności blogera, a
mojego wpisu brak.
"Gratuluję skutecznej cenzury!" -
dałem o sobie znać powtórnie. "Twój komentarz będzie widoczny po
zatwierdzeniu" - zabisował automacik.
No comments.
09.2010
SĘDZIA
BLOGER ZGADZA SIĘ
ZE SOBĄ…
ANONIMOWO
Chwaliłem niedawno bodaj pierwszego w Polsce
sędziego blogera o pseudonimie Falkenstein za jego szczerą stronniczość,
prezentowaną udatnie w blogu "Sub iudice". Przekonać się podczas
lektury o ponadprzeciętnej arogancji reprezentanta tzw. wymiaru
sprawiedliwości, połączonej z brakiem empatii wobec krzywdzonych przez jego
psiapsiółki i kolesiów w czarnych (jak ich charaktery) togach z fioletowymi
żabocikami - bezcenne.
Zauważyłem, że Falkenstein nie tylko
cenzuruje komentarze czytelników, lecz również dopisuje swoje. Nie miałbym
absolutnie nic przeciwko, gdyby sędzia bloger zgadzał się ze sobą pod własną
ksywą. Sęk w tym, że występuje jako "Anonimowy". Czyli udziela sobie
poparcia jako osoba trzecia.
Wygląda to tak, jakby dziennikarz pod swoim
tekstem jednoczył się z myślami jego autora. W moim, też skądinąd nie
bezgrzesznym, środowisku zawodowym, ktoś taki, proszę Falkensteina, naraziłby
się na ośmieszenie i pogardę.
Skąd moja pewność, że sędzia redaktor
nieetycznie manipuluje komentarzami? Otóż Falkenstein ma zwyczaj ujawniać po
parę bądź po kilka wpisów internautów naraz. W takim dołączanym bloczku
natychmiast po komentarzu krytycznym, ale łaskawie zatwierdzonym do publikacji,
niejednokrotnie pojawia się polemika "Anonimowego", którego racje
zawsze - ma się rozumieć - muszą być na wierzchu. Nie trzeba być Sherlockiem
Holmesem, aby stwierdzić: autorem nie może być nikt inny, tylko właściciel
bloga!
I jeszcze jedno pod adresem Falkensteina:
wie Pan, czym przede wszystkim różnią się nasze blogowe felietony? Ja nie
uzurpuję sobie nieomylności i - śmiem mniemać - jestem ciut obiektywniejszy.
PS. Niebawem po przesłaniu powyższego
kawałka Falkensteinowi, bloger ten zaczął podpisywać swoje komentarze własnym
pseudonimem. I tak trzymać!
10.2010
A TO
SĘDZIA WŁAŚNIE!
Jeszcze raz - nie chcę, ale muszę - o
blogerze ukrywającym się pod ksywą Falkenstein.
12.10.2010 przepuścił przez cenzurę i
opublikował na swoim blogu mój wpis nawiązujący do jego pouczenia.
Falkenstein: "Normalny człowiek po
prawomocnym - czyli ostatecznym - zakończeniu postępowania albo godzi się z
wyrokiem, albo podejmuje w granicach prawa próby jego podważenia. Wnosi o
wznowienie postępowania, o stwierdzenie niezgodności z prawem orzeczenia
sądowego itp.".
Ja: "Ładnie napisane. Jak to się ma do
rzeczywistości - polecam lekturę mojej skargi do KRS [Krajowej Rady
Sądownictwa] i odpowiedzi na nią. Serdeczności - Adam Kłykow". Łyknął komplement? Raczej chciał mieć
pretekst do dowalenia mi z grubej rury.
"Zadaniem KRS nie jest wyjaśnianie
osobom, które przegrały proces, dlaczego przegrały, ani tłumaczenie motywów
wyroku" - warknąć raczył.
Nic nie pojął, czy tylko rżnie głupa?
Ja w skardze - o udokumentowanych zarzutach
popełnienia przez wrocławskie sędzie przestępstwa przekroczenia uprawnień i
naruszenia zasad etyki zawodowej, a on - o jakoby przegranym procesie, który
tak naprawdę wygrałem, tyle że nie w takim wymiarze finansowym, w jakim na
podstawie obowiązujących przepisów ustawowych powinienem.
Falkensteina
nie było już stać na ujawnienie innego mojego, o kilka minut późniejszego
komentarzyka do jego słów: "My [sędziowie] nie jesteśmy od wysłuchiwania
żalów skrzywdzonych przez los i złe sądy, tylko od rozstrzygania sporów".
Donoszę więc na swoim blogu, że ocenzurował
taką refleksję: "Zastanawiał się Pan nad logiką tego zdanka? Zachęcam do
procesu (myślowego oczywiście)”.
Natomiast chyba przez pomyłkę (sędziowska
specjalność?) Falkenstein opublikował w swoim
blogu czyjś wpis o treści: "Kłykow do Pana kulturalnie, a Pan - szkoda
gadać. Sędziowie, merytoryczniej trochę!".
Poza tym daje się zauważyć, że ja do niego
piszę "Pan", a on do mnie - "pan". Ot, prawnicza elegancja.
10.2010
SEDNO
BŁĘDU
Jeden z nowych Czytelników - prawnik, jak
się przedstawił (przy okazji dziękuję sędziemu o ksywie Falkenstein za
dodatkową reklamę mego bloga w jego blogu "Sub iudice") - zapytał
mnie, czy mógłbym sprecyzować w jednym zdaniu, na czym polegał podstawowy błąd
wrocławskich sędzi orzekających w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS.
Odpowiedziałem jak fachowcowi, że błąd
polegał na nieuwzględnieniu faktu, iż sprawa ta wcale nie wymagała
przeprowadzenia dowodu zasadności roszczeń, albowiem wystarczyło zastosować
normę domniemania prawnego niewzruszalnego.
Przekładając
na język zrozumiały dla laików: moje roszczenia (zaspokojone tylko
symbolicznie, bo przyznane zadośćuczynienie nie wyrównało nawet kosztów
procesu) wynikały z samych przepisów ustawowych, które zabraniały mi podjęcia
jakiejkolwiek pracy zarobkowej podczas trwania sporu z ZUS-em i tym samym
naraziły mnie na konkretne - wyliczalne nawet co do grosza! - straty finansowe.
Nie
biorąc tego pod uwagę, sędzie postąpiły bezprawnie. W przypadku Urszuli
Kubowskiej-Pieniążek, Beaty Stachowiak i Ewy Gorczycy z Wydziału Cywilnego
Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu śmiem twierdzić, że przyłapałem je
wręcz na gorącym uczynku popełnienia przestępstwa nadużycia władzy. One
przecież zignorowały przepisy ustawowe, zacytowane im przeze mnie w odrzuconej skardze
o wznowienie postępowania, w pełni świadomie. W normalnym państwie prawa
musiałyby za to zostać rozliczone na podstawie art. 231 Kodeksu karnego, ale -
trawestując znane porzekadło - musi to w cywilizowanym świecie, w Polsce jak
kto, posiadający togę i immunitet, chce.
Prawnicy z reguły potrafią wytknąć innym
najdrobniejsze nieścisłości w rozumowaniu. Tymczasem ten pytający o istotę
błędu sędzi zareagował na moją odpowiedź podobnie jak jego co inteligentniejsi
poprzednicy po fachu - wymownie milcząc. Rozumiem to zakłopotanie. Tylko
dlaczego ja - pokrzywdzony nie tylko przez ZUS, lecz i przez sąd - mam płacić
rachunek za skandaliczny, niesprawiedliwy wyrok z zerowym odszkodowaniem?
10.2010
SZKODNICZKI
SĘDZIOWSKIE
Jedyny polski sędzia bloger, piszący pod
pseudonimem Falkenstein, od dłuższego czasu wyżywa się na ludziach
pokrzywdzonych i (lub) zdezorientowanych przez jego kolesiów po fachu,
definiując biedaków, często poniżanych przez togowców z fioletowymi żabocikami,
jako - cytuję dosłownie - "szkodników sądowych".
Rewanżując się pięknym za nadobne,
prezentuję moją - znacznie krótszą, za to obiektywniejszą - klasyfikację
wrocławskich funkcjonariuszek tzw. wymiaru sprawiedliwości, z którymi miałem
osobistą (nie)przyjemność.
1. Sędzie prawe i sprawiedliwe,
reprezentujące w mojej sprawie wyraźną mniejszość. Myślę o Bożenie
Rejment-Ponikowskiej i Jolancie Styczyńskiej-Szczotce. Pierwsza zakwestionowała
debilne decyzje aparatczyków Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i przyznała mi
należne jak psu buda świadczenie przedemerytalne. Druga natomiast zmusiła tenże
ZUS do naliczenia mi należnych odsetek za zwłokę w wypłacie samowolnie
blokowanych pieniędzy.
2. Sędzie prawe, ale niesprawiedliwe.
Trafiła mi się jedna taka: Anna Cieślińska. Trzymała się ściśle litery
przepisów, bo to zwalnia od intelektualnego wysiłku i nie pozwala
pokrzywdzonemu na oprotestowanie zgodnego z nimi wyroku. Zarazem uskuteczniła
pokazową demolkę rozsądku - uznając, że winnym wprowadzenia poszkodowanego w
błąd przez urzędniczkę publiczną jest tylko i wyłącznie on sam, zatem nikt poza
ofiarą cudzej pomyłki nie może ponosić jej negatywnych konsekwencji.
3. Sędzie nieprawe i niesprawiedliwe,
których ci w mojej sprawie prawdziwy urodzaj. Wyliczając kolejno: Anna Sobczak,
Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Anna Kuczyńska, Izabela Bamburowicz, Urszula
Kubowska-Pieniążek, Beata Stachowiak, Ewa Gorczyca, Ewa Barnaszewska. W
poczuciu swojej bezkarności, pozwalają sobie na przestępcze nadużywanie władzy,
postępując niezawiśle nawet od litery konstytucji i innych ustaw, którym
skądinąd obowiązkowo podlegają. I dziwią się wielce, że pokrzywdzony protestuje
przeciwko uszczęśliwieniu go zadośćuczynieniem (cóż z tego, że
nierekompensującym mu choćby kosztów procesu)...
Kończ waść, wstydu waćpaniom (z wyjątkiem
Rejment-Ponikowskiej i Styczyńskiej-Szczotki) oszczędź!
PS. W podsumowaniu swego serialu o
"szkodnikach sądowych", Falkenstein, zmagając się z polszczyzną,
napisał m.in., że "ilość komentarzy [internautów], które nie nadawały się
do publikacji i zostały odrzucone była większa niż nigdy dotąd".
Pogratulować temu sędziemu braku poczucia obciachu!
11.2010
SĘDZIOWIE
DEPRAWUJĄ SIĘ SAMI
Falkenstein, wciąż bodaj jedyny bloger
spośród polskich sędziów, wspomina z właściwą jego profesji precyzją, jak
"pewna sędzia dała pewnemu aplikantowi akta sprawy, by ten napisał projekt
orzeczenia z uzasadnieniem". Dodam z dziennikarską niedyskrecją, że tą
sędzią była Leonarda G. z Wydziału Gospodarczego Sądu Rejonowego w Lublinie, a
aplikantem (radcowskim) - Sebastian N.
Za zgodą Leonardy G., Sebastian N. wziął
akta jednej ze spraw do domu. Jednak zamiast napisać projekt wyroku
samodzielnie, skorzystał z usług kobiety, która ogłaszała się w internecie, że
za wynagrodzeniem sporządza pisma procesowe. Zlecił jej swoją robotę,
przekazując obcej osobie akta sprawy. Po czterech dniach odebrał je wraz z
gotowym projektem wyroku, płacąc za wyręczenie 200 zł.
Kobieta, którą Sebastian N. poznał za pośrednictwem
internetu, okazała się byłą pracownicą wymiaru sprawiedliwości. Zwolnioną
stamtąd dyscyplinarnie. Po wykonaniu zlecenia, doniosła ona na Leonardę G. Do
prezesa sądu i rzecznika dyscyplinarnego sędziów.
Teraz Leonardzie G. grozi nawet wydalenie z
zawodu. Za doprowadzenie do bezprawnego wyniesienia akt sprawy poza siedzibę
sądu bez zgody przewodniczącego wydziału.
Sebastian N. też będzie miał za swoje. On z
kolei musi się liczyć z wykluczeniem z aplikacji radcowskiej.
Jak tę historyjkę kwituje Falkenstein? Pisze
on m.in.:
"Jest przepis, który zabrania
wynoszenia akt z sądu bez zgody przewodniczącego wydziału i odnotowania tego
faktu w repertorium. Przepis ten jest jednakże tak powszechnie ignorowany, że w
jego przypadku możemy chyba mówić o tym, co nauka prawa określa jako desuetudo
- o utracie przez przepis mocy wskutek długotrwałego niestosowania.
Już na aplikacji nauczono mnie, że
podstawowym wyposażeniem sędziego jest reklamówka na akta. Później zrozumiałem,
że to nieprawda, bo podstawowym wyposażeniem sędziego jest walizka na kółkach -
więcej się do niej mieści i łatwiej się nosi".
Piątka dla Falkensteina - za zadziwiającą
szczerość w upublicznianiu sądowych obyczajów, niedostateczny - za pisanie o
niestosowaniu przez sędziów prawa ich dotyczącego jak o czymś najzupełniej
normalnym.
12.2010
AUTORYTET
SĘDZIEGO
FALKENSTEINA
"Autorytet" - tak zatytułował swój
najnowszy wpis w blogu "Sub iudice" jego gospodarz, konspirujący w
internecie pod ksywą Falkenstein. Przypomnę, bo robię mu lans nie po raz
pierwszy, że jest on jeśli nie jedynym, to z pewnością najbardziej znanym
polskim sędzią - blogerem.
Tym razem zainteresował mnie nie tyle sam
tekst Falkensteina, ile jeden z komentarzy anonimowego internauty:
"Szacunek dla orzeczeń sądowych i sędziów? Panie sędzio, bez żartów. Dwa
przykłady z życia wzięte. Za uczestnictwo w anty-Putinowskim happeningu i
trzymanie żartobliwego napisu „Nie bój się Putina - pij gruzińskie wina”
skazano człowieka z paragrafu zakazującego propagowania alkoholizmu. Za
spalenie unijnej flagi w proteście przeciw ratyfikowaniu Traktatu Lizbońskiego
i jego wejściu w życie innego delikwenta skazano z paragrafu mówiącego o
nieostrożnym obchodzeniu się z ogniem. Nie wiem, ile ma Pan lat i czy pamięta
Pan te czasy, ale jako żywo, PRL-bis (albo jak ktoś trafnie to opisał - świeży
powiew białoruskiego powietrza). I proszę mi nie mówić, że dura lex sed lex.
Prawo prawem, ale istnieje chyba coś takiego, jak zdrowy rozsądek oraz
instrumenty prawne, które pozwalają sędziom w ramach sędziowskiego uznania na
ukrócanie tego typu absurdalnych spraw (znikoma społeczna szkodliwość czynu
etc.)".
Wiedziony impulsem, wtrąciłem swoje trzy
grosze:
"A co myśleć o wrocławskich paniach sędziach, wymagających od powoda
udowodnienia (był to warunek przyznania odszkodowania) prób podjęcia pracy, na
podjęcie której jednoznacznie nie zezwalały przepisy ustawowe (ich prawidłową
interpretację przez powoda potwierdził Sąd Najwyższy - sprawa I UK
82/10)?!".
Na co zareagował Falkenstein, pisząc m.in.: "Panie Kłykow. Osoba, która domaga się
odszkodowania za niemożność podjęcia pracy, musi wykazać, że byłaby w stanie
podjąć pracę mając na uwadze jej [osoby, nie pracy - przypisek mój]
kwalifikacje i sytuację na rynku pracy".
Zakładam,
że Falkenstein, zanim dał głos, doczytał się, jaka jest istota mojego sporu z
sądem, czyli o co mi "biega". Jakimż trzeba być arogantem, aby uważać
za sprawiedliwe, że ktoś, kto ma status pokrzywdzonego przez ZUS, dostaje
rekompensatę pieniężną w wysokości niższej nawet od poniesionych przez niego
kosztów procesu. Jakimż trzeba być ignorantem, aby nic nie wiedzieć o specyfice
pracy zarobkowej dziennikarzy, utrzymujących się bez redakcyjnego etatu, z
samych honorariów (wierszówek). Ja właśnie takiej możliwości, z winy ZUS i ze
względu na obowiązujące prawo, zostałem na długie 9 miesięcy z okładem
pozbawiony - stąd te roszczenia finansowe.
Nie mogłem sobie odmówić kolejnej wrzutki do
bloga Falkensteina: "Oto głos „autorytetu”. Kolejny togowy spec od
udowodniania czegoś, czego udowodnić się nie da bez naruszania prawa. Nie
kompromituj się Pan. Pozdrawiam - Adam Kłykow".
Pomijam tu poboczny wątek usuwania przez
Falkensteina niektórych krytycznych komentarzy pod jego tekstami. Uczciwie
dodam, że dwa powyższe moje wpisy pojawiły się bez czekania w zamrażarce na
cenzorską ocenę, czy się nadają do opublikowania, i choć minęło już kilkanaście
godzin, wciąż - mimo wyrażonej przez autora bloga groźby - nie zostały wycięte.
Resocjalizacja sędziego Falkensteina,
przynajmniej na tym odcinku działań wychowawczych, owocuje?
07.2011
SZLABAN
Dość zaskakujący finał miała moja polemika z
prawnikami (sędziami?) na blogu "Sub iudice". Jego autor,
Falkenstein, w pewnym momencie zablokował możliwość dodawania czyichkolwiek
komentarzy do swojego tekstu pt. "Autorytet", ponieważ ich jakość -
jak uzasadnił - "spadła poniżej akceptowanego przeze mnie poziomu".
Jednocześnie nie wykasował jednak wcześniejszych wpisów. Za takie rozwiązanie zadymy
należy się mu uznanie.
Dzięki temu można sobie poczytać m.in.
niejakiego Gugula (tyka Falkensteina per Falky, zapewne jakiś jego koleś).
Najpierw poucza on, że aby dostać odszkodowanie, trzeba szkodę udowodnić.
Poinformowałem więc go, że w moim blogu może zapoznać się z pewnym dokumentem
ZUS. To na podstawie tego oficjalnego kwitu o limitach dorabiania do bezprawnie
mi zablokowanego świadczenia przedemerytalnego wyliczyłem - z rzadko spotykaną
dokładnością do jednego grosza - straty finansowe, poniesione w czasie ponad 9-miesięcznego
sporu z tą instytucją (przepisy ustawowe nie pozwalały mi na podjęcie w tym
okresie jakiejkolwiek pracy zarobkowej, choćby za symboliczną złotówkę).
"Co jeszcze miałem zrobić, aby przekonać sąd o zasadności swoich
roszczeń?" - zapytałem. A Gugul odpowiedział beztrosko, że "dokument
z ZUS to jest psińco nie dowód". Tenże orzeł intelektu obwieścił też, że
skoro wyrok w mojej sprawie (przyznanie 3 tys. zł zadośćuczynienia, bez
odszkodowania) jest prawomocny, to jest on a priori zgodny z przepisami. Ot,
bystrzacha! Jeśli takie indywiduum sądzi w imieniu RP, to obywatelom
"państwa prawa", pokrzywdzonym przez funkcjonariuszy publicznych,
pozostaje brać wymierzanie sprawiedliwości we własne ręce.
Zareagowałem ponadto na stygmatyzowanie mnie przez jakiegoś anonima epitetem pieniacza. Ja na to: "Jeśli ofiarę skandalicznego bezprawia sądowego, polegającego na orzekaniu niezawiśle od konstytucji i innych ustaw, uważa Pan (Pani) za pieniacza, to niech tak będzie. Amen".
Zareagowałem ponadto na stygmatyzowanie mnie przez jakiegoś anonima epitetem pieniacza. Ja na to: "Jeśli ofiarę skandalicznego bezprawia sądowego, polegającego na orzekaniu niezawiśle od konstytucji i innych ustaw, uważa Pan (Pani) za pieniacza, to niech tak będzie. Amen".
Jeszcze tylko życzliwie podpowiem
Falkensteinowi, że jeśli chce zobaczyć, jak denny poziom osiągają komentarze
internautów, niech zajrzy na... "Forum dyskusyjne sędziów RP" (sedziowie.net),
na którym udzielają się jego koleżanki i koledzy po fachu.
07.2011
ĆWIERĆGŁÓWEK
Z
MŁOTKIEM (SĘDZIOWSKIM)
Mijają dni, a ja nadal jestem pod wrażeniem
wywodów Gugula (vide felietonik pt. "Szlaban"). Zostałem przez niego
uświadomiony, że wyrok prawomocny, choćby był bezprawny, jest zgodny z prawem z
założenia. I że oficjalny dokument ZUS, świadczący o poniesionych przez mnie,
na skutek nielegalnych decyzji urzędników tej instytucji, stratach finansowych,
to nic ("psińco"), żaden dowód.
Zdaje się, że ten ćwierćgłówek (nazwanie
Gugula półgłówkiem byłoby niezasłużonym komplementem) jest rzeczywiście sędzią.
Biedne "państwo prawa", w którym wyrokują tacy młotkowaci osobnicy!
Obawiam się, że Gugul, korzystając z
orzeczniczej niezawisłości (od wiedzy, rozumu i rozsądku również) oraz ze
swobodnej (będącej dla niego synonimem dowolności) oceny faktów, może pewnego
pięknego dnia prawomocnie wstrzymać Ziemię i ruszyć Słońce. Z uzasadnieniem, że
wykazywanie przez niejakiego Kopernika Mikołaja, iż jest akurat na odwrót, to
psińco, nie dowód - każdy przecież widzi na własne oczy, jak jest naprawdę.
Ratunku!!!
PS. Jeszcze prosty komunikat dla Gugula,
coby pojął: Ja procesu nie przegrałem, jak Pan piszesz. Ja go wygrałem w
rozmiarach (więcej straciłem niż zyskałem) będących jawną kpiną z elementarnej
sprawiedliwości - i to z tym nie mogę się pogodzić.
07.2011
NUREK
(NIE ŚMIETNIKOWY)
Tzw. wiewiórki doniosły mi, że Falkensteina
wcale nie trzeba na internetowe "Forum dyskusyjne sędziów RP"
zapraszać. On tam jest zadomowiony, o czym świadczy 2.625 jego postów i
przebywanie na nim przez niego ponad 4.146 godzin (statystyka na 22.07.2011).
Przeczytałem kilkadziesiąt wpisów
Falkensteina, zaczynając od końca. Czyli - posługując się językiem prostego
ludu i używając ulubionego pleonazmu - od dupy strony, cofając się do tyłu.
Przede wszystkim dowiedziałem się, kiedy
Falkenstein, najbardziej znany polski sędzia - bloger, się urodził
(24.05.1977), w jakim mieście pracuje i prawdopodobnie mieszka (Warszawa), co
jest jego hobby (nurkowanie) i że czyta nie tylko kodeksy: "Czytałem „Mein
kampf” [Adolfa Hitlera - przypisek mój]. Straszne grafomaństwo. Nudne po
prostu"; "Jest ciekawa książka autorstwa Weddiga Fricke „Ukrzyżowany
w majestacie prawa”. Autor dokonuje analizy procesu Jezusa z punktu widzenia
prawnego. I dochodzi do wniosku, że cała historia nie trzyma się kupy".
Moje pierwsze wrażenie na podstawie lektury
najświeższych postów Falkensteina? To facet niewątpliwie inteligentny, zarazem
arogancki (jak typowy aparatczyk tzw. wymiaru sprawiedliwości) i dowcipny (co
akurat w tym bufoniastym środowisku zawodowym normą nie jest).
Poczucie humoru wyraża m.in. bawieniem się
ortografią, pisząc np. "Jezdem za", "Ćfartek",
"Piontek", "Znaczy nie będę mógł przywieść słonia?",
"Przywouje cie do porzondku! Jazda mnie stym do wontku o samochodach i nie
zaśmiecać poważnej dyskusji o rzeczach nad i podwodnych",
"Przypominam, że jesieniom jedziemy do Egipta! No!", "Mam gotową
Gigantycznom Nagrodem Potrujnego Koszmarnie Cięszkiego Manometra. Postanowiłem
przyznać ją sobie za idiotyzm polegający w pierszej kolejności na poświęceniu
całego dnia na jej stworzenie". Żaden dobry felietonista nie powstydziłby
się grepsów: "Czy ktoś może mi wytłumaczyć, dlaczego mapa na stronie
GDDKiA każe jechać z Wawy do Wrocławia przez Łódź? Asfalt na ósemce zwinęli czy
co?", albo "Na narodowym [stadionie budowanym w Warszawie] jest
pomieszczenie, które w zależności od ustawienia krzeseł i detali można
przerobić na kościół, meczet albo synagogę. Wydaje mi się, że nie byłoby dużego
problemu z przerobieniem go też na salę sądową. Ale jak dla sędziego et
consortes przewidziana będzie loża, to ja się zgłaszam na ochotnika" (ten
wpis dotyczy projektu sądzenia na miejscu kiboli - chuliganów podczas Euro
2012).
Natomiast zbytnią pewność siebie połączoną z
lekceważeniem innych ujawnia choćby takimi tekstami: "Ja to bym się chciał
dowiedzieć, jaka jest podstawa prawna żądania od sędziego pisania jakichkolwiek
sprawozdań. Tak naprawdę chętnie bym się też dowiedział, jaka jest podstawa
prawna żądania od sędziego wyjaśnień, dlaczego podjął jakąś decyzję albo jej
nie podjął", "Czy minister sprawiedliwości uświadomi pani posłance,
że on sam nie ma prawa „ustalać”, dlaczego zapadł taki a nie inny wyrok?",
"Co KRS zamierza zrobić w sprawie publicznego nawoływania przez niektórych
posłów do zignorowania orzeczenia sądu?", "Nawet jak są
nieprawomocne, to skazany powinien się ograniczyć tylko do stwierdzenia, że
zamierza się odwołać. A za publiczne zapowiadanie, że nie ma zamiaru się
zastosować do wyroku, powinna być oddzielna kara", "Dziennikarze
uważali za stosowne porozmawiać z sędzią i próbowali się z nią skontaktować.
Ciekawy jestem, ile jeszcze czasu musi upłynąć, żeby do tych pustych pismackich
łbów dotarło, że tego robić nie należy?". Wyłazi z niego frustrat także
wtedy, gdy pisze w związku z zamrożeniem podwyżek płac w budżetówce:
"Taaa, sędziowie mają grzecznie prosić i pokornie czekać. A to, że sądy
nie mają należytej pozycji to wina sędziów, którzy ośmielili się upomnieć o
należytą pozycję".
Ryzykowne bywa łączenie przez Falkensteina
dowcipu z domieszką arogancji wobec uzależnionych nie tylko od paragrafów
własnych kolegów po fachu. Czego świadectwem zdanko: "Znowu przepiją jacht
w pierwszym porcie, a potem będą opowiadać gdzie to nie żeglowali".
"I pamiętaj, że wszystko, co tu
napiszesz ewentualnie może w pewnych przypadkach potencjalnie być czasem w
miarę możliwości użyte przeciwko tobie" - uprzedza Falkenstein pół żartem,
pół serio jakiegoś znajomka z "Forum dyskusyjnego sędziów RP". To
swoje ostrzeżenie może z powodzeniem skierować również do siebie.
07.2011
"FALKENSTEINY"
TERRORYZUJĄ
OBYWATELI
Sędzia - bloger Falkenstein swą pisaniną
mimowolnie daje świadectwo, jak deprawuje władza niemal absolutna i prawie
bezkarna. Zwłaszcza gdy ma ją zaledwie 34-latek z już znacznym stażem w
jednoosobowym (i niekontrolowanym przez kogokolwiek spoza własnego środowiska
zawodowego) orzekaniu o cudzych losach.
Falkenstein irytuje się (vide mój poprzedni
felietonik), że ktoś ma czelność żądać od niego jakichkolwiek sprawozdań z
pracy sędziowskiej. Jakim prawem?! Komuś nie podoba się niedorzeczny wyrok i
demonstruje w obecności nieudolnego sędziego obywatelskie nieposłuszeństwo?
Karać za to dodatkowo! Dziennikarze proszą sędziego o wyjaśnienie, dlaczego
jego wyrok nie trzyma się kupy? We łbach - pustych - się pismakom
poprzewracało! Wara też ministrowi sprawiedliwości od ustalania, dlaczego
sędzia wykombinował taki a nie inny wyrok. Niech lepiej zadba o kolejną
podwyżkę płacy dla wybrańców Temidy!
To nie głos obłąkańca. To punkt widzenia
chronionego immunitetem funkcjonariusza państwa, w którego imieniu on orzeka!
Falkenstein na internetowym "Forum
dyskusyjnym sędziów RP" i również w swoim blogu "Sub iudice"
niechcąco uzewnętrznia prawną i etyczną degrengoladę aparatczyków tzw. wymiaru
sprawiedliwości. Obnaża ich butę oraz niezawisłość od wszystkich i wszystkiego,
od pokory i przyzwoitości też.
Przed 79 laty Tadeusz Boy-Żeleński nazwał
biskupów "naszymi okupantami". Gdyby żył dziś, być może ochrzciłby
sędziów "naszymi terrorystami".
Uważam, że "Falkensteiny" są coraz
poważniejszym zagrożeniem dla demokratycznego państwa prawa i jego obywateli. I
jako tacy podpadają pod zainteresowanie się nimi przez Agencję Bezpieczeństwa
Wewnętrznego.
07.2011
SOFIZMATYK
Blogowa twórczość sędziego Falkensteina
stanowi niewyczerpalne, wylewne źródło zadziwiającej stronniczości. Typowej dla
reprezentowanego przez niego - rzekomo wzorcowo obiektywnego - środowiska
zawodowego. Wygarniają to co i rusz czytelnicy "Sub iudice".
Wnioskując po wpisach - nie tylko jacyś tam dyletanci, lecz również prawnicy.
Pod ostatnim postem Falkensteina z
22.07.2011, zatytułowanym "Stawiennictwo nieobowiązkowe", anonimowy
internauta najpierw cytuje autora bloga: "No to nie rozumiemy się. Żądanie
to strona ma do drugiej strony. A sąd to ona prosi, by on co do tego żądania
wydał rozstrzygnięcie" - po czym punktuje:
"Pan sędzia wnosi twórczy wkład w naukę prawa o postępowaniu cywilnym. Zawsze wydawało mi się, że wobec drugiej strony powód ma roszczenie, a powództwo jest skierowanym do sądu ż ą d a n i e m udzielenia ochrony prawnej, a tu się dowiaduję, że jest jednak tylko „prośbą”. Z całym szacunkiem, ale jak się coś palnęło, to czasami warto schować honor głęboko w kieszeń i się przyznać do błędu, a nie brnąć w sofizmaty".
"Pan sędzia wnosi twórczy wkład w naukę prawa o postępowaniu cywilnym. Zawsze wydawało mi się, że wobec drugiej strony powód ma roszczenie, a powództwo jest skierowanym do sądu ż ą d a n i e m udzielenia ochrony prawnej, a tu się dowiaduję, że jest jednak tylko „prośbą”. Z całym szacunkiem, ale jak się coś palnęło, to czasami warto schować honor głęboko w kieszeń i się przyznać do błędu, a nie brnąć w sofizmaty".
Autorze komentarza, niedoczekanie twoje! Bo
sędzia (każdy) ma zawsze rację, a jeśli nawet jej nie ma… - patrz
"paragraf 22".
Bezpośrednio pod tym anonimem, ktoś o nicku
Zarobiony rozprawia się z nieprzyzwoicie subiektywnymi poglądami Falkensteina
tak (cytuję ze skrótami):
"Zwalniam
się z pracy, czekam w sądzie 2 godziny. Żadnego najzwyklejszego „przepraszam za
opóźnienie”. Na sali dowiaduję się, że wydział, w którym rozstrzygana jest moja
sprawa, w ciągu miesiąca nie był w stanie przesłać sobie (sic!) akt innej
sprawy z tego samego wydziału (sprawa mająca być przesłana, leży na tej samej
półce co sprawa, do której była żądana, i nawet tego samego dnia przeglądałem
jej akta). Odroczono na miesiąc.
Proszę więc nie wydziwiać, że tylko strony
robią problemy i zawracają głowę wysokiemu sądowi. I nie przemawia do mnie
argument, że coś tam jest winą sekretariatu, bo nie ma to żadnego znaczenia dla
żadnej ze stron.
Potknięcia stron są najczęściej
niewybaczalne i rodzą nieodwracalne negatywne skutki. Ja się nie stawię (bo
według kpc nie muszę) - obraza wysokiego sądu. Złożę wniosek o uzasadnienie -
no jak śmiałem! Ale jak sąd nie może sam sobie przesłać akt, to już wszystko OK
- a moje żale to tylko zawracanie głowy przez namolnego petenta?".
Tuż po tych słowach swoje dokłada Paweł
Krawczyk (też cytuję go w skrócie):
"Jechałem 250 km na wezwanie jako
świadek po to, by po 15 minutach rozprawy (spóźnionej o godzinę) usłyszeć od
pani sędzi, że odracza na miesiąc, bo dwa tygodnie wcześniej oskarżony przysłał
zwolnienie lekarskie. I taki sam cyrk miałem potem w sądzie apelacyjnym.
Przykro mi, ale takiego bałaganu (delikatnie
mówiąc) nie tłumaczą żadne przepisy, żaden legalizm ani formalizm. Tłumaczy Pan
to niskimi kwalifikacjami sekretariatu, ale to chyba sędzia, a nie sekretarka
odracza rozprawę po tym, jak dostanie 2 tygodnie wcześniej zwolnienie od
oskarżonego?".
Co na to Falkenstein? Jak zwykle przy takich
komentarzach, kuli ogon pod siebie i wymownie milczy.
07.2011
UZASOWY
BIZNES
W "Samych swoich" jest taka
scenka, w której babcia Pawlakowa, po przeprowadzce na ziemie odzyskane, starym
kresowym zwyczajem kładzie się spać do wyrka na piecu. Nie jest jednak w pełni
zadowolona, co demonstruje odzywką: "Jeszcze tylko żeby tej elektryki nie
było…".
Podobnie z sędziami. Nie ukrywają oni na
internetowych forach, że żyłoby się im jak u Pana Boga za piecem, gdyby nie
konieczność pisania uzasów, jak w zawodowym slangu nazywają uzasadnienia do
orzeczeń. To mus, jeśli tego zażąda (o, przepraszam: poprosi uniżenie)
przynajmniej jedna ze stron. Owo czasochłonne zajęcie wydaje się być przez
czarno-fioletowych szczególnie nielubiane.
Sędzia Falkenstein (cholera, znów o nim!) w
swoim blogu "Sub iudice" z właściwą sobie hucpą, zapewne w imieniu
większości szwarckieckowych orłów, wyraża pogląd, że za uzasadnienia na piśmie
zainteresowani powinni płacić dodatkowo. Facet najwyraźniej pomylił się z
powołaniem. Z taką kiepełą powinien robić karierę w biznesie. Nie pasożytowałby
wówczas na podatnikach i nie narzekał na niegodne (znacznie przewyższające
średnią płacę krajową) wynagrodzenie z kasy państwa.
07.2011
TAM
GDZIE NIKCZEMNOŚĆ
GÓRUJE
NAD SPRAWIEDLIWOŚCIĄ
Dawnom nie miał jazdy bez trzymanki po blogu
"Sub iudice", autorstwa młodego sędziego o pisarskiej ksywie
Falkenstein. Tym razem zbulwersował mnie nie tyle on, co jakiś jego koleś z orzeczniczej
branży.
Pod felietonem Falkensteina z 21.01.2012,
zatytułowanym prowokacyjnie "Bezmózgi dureń", wywiązał się dialog
między duetem anonimowych internautów, z których jeden jest zapewne zwyczajnym
obywatelem, a drugi - z pewnością sędzią. Cytuję obu z minimalnymi poprawkami
redakcyjnymi.
Obywatel: "Czytam ten jakże pouczający
blog i tak się zastanawiam, ile potrzeba lat studiów i praktyki sędziowskiej,
by zatracić ludzkie, naturalne, elementarne poczucie sprawiedliwości?
Bo oto na naszych oczach różnego rodzaju "windykatornie" masowo, za pomocą odpowiednich aplikacji internetowych, uzyskują w pseudosądzie, zwanym e-sądem, nakazy zapłaty na roszczenia wyssane z palca, a następnie wykorzystując niewiedzę drugiej strony, przepisy o doręczeniu i terminie sprzeciwu, ściągają przez komorników już nie wirtualne, ogromne pieniądze.
To jest współudział w kradzieży, panie i panowie sędziowie. Wasz współudział. A złodziej nie może liczyć ani na szacunek, ani na autorytet. Raczej na pogardę.
"Nie pytam, jakie są prawa, ale jacy są sędziowie" - Charles Louis de Secondat de Montesquieu (Monteskiusz)".
Bo oto na naszych oczach różnego rodzaju "windykatornie" masowo, za pomocą odpowiednich aplikacji internetowych, uzyskują w pseudosądzie, zwanym e-sądem, nakazy zapłaty na roszczenia wyssane z palca, a następnie wykorzystując niewiedzę drugiej strony, przepisy o doręczeniu i terminie sprzeciwu, ściągają przez komorników już nie wirtualne, ogromne pieniądze.
To jest współudział w kradzieży, panie i panowie sędziowie. Wasz współudział. A złodziej nie może liczyć ani na szacunek, ani na autorytet. Raczej na pogardę.
"Nie pytam, jakie są prawa, ale jacy są sędziowie" - Charles Louis de Secondat de Montesquieu (Monteskiusz)".
Sędzia: "Pudło - nakazów w epu
[elektronicznym postępowaniu upominawczym - przypisek mój] nie klepią
sędziowie. Podziękuj za to swojemu posłowi. Od sędziów się odstosunkuj".
Obywatel: "Mnie właśnie o to chodzi:
zrobiono z sędziów takich kolejnych urzędników, których nie interesuje, co
gdzieś w epu się klepie, co robią inni i jak to się ma do sprawiedliwości.
A sędzia, to nie ma swojego posła?! Bo kiedy chodzi o płace sędziów, to jakoś potrafią jednak zorganizować protest, i na swoich posłów, i swojego ministra wpłynąć.
Z każdym wyssanym z palca nakazem zawód sędziego staje się coraz bardziej wstydliwą profesją".
A sędzia, to nie ma swojego posła?! Bo kiedy chodzi o płace sędziów, to jakoś potrafią jednak zorganizować protest, i na swoich posłów, i swojego ministra wpłynąć.
Z każdym wyssanym z palca nakazem zawód sędziego staje się coraz bardziej wstydliwą profesją".
Sędzia: "Odstosunkuj się, Przyjacielu.
Z partyjnym pozdrowieniem :-). Bez odbioru".
Obywatel: "OK. Mam 50 lat, nigdy nie
byłem karany i bardzo chciałbym mieć poczucie szacunku i autorytetu dla
polskich sędziów. Ale widać, to nie jest miejsce, gdzie mógłbym je znaleźć.
Więc grzecznie odstosunkowuję się, z jeszcze gorszą opinią. Pozdrawiam, życząc
uzdrowienia :)".
Elegancka wymiana myśli, nieprawdaż?
Obrazowy przykład dominacji sędziowskiej nikczemności (wrodzonej w przypadku
pochodzenia z rodziny prawniczej lub nabytej od nauczycieli niezweryfikowanych
m.in. za orzekanie w stanie wojennym) nad elementarną sprawiedliwością.
02.2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz