Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 26 listopada 2012

Lewe prawo (246)


CO PRZEGAPILI SĘDZIOWIE,
 
TEGO NIE MA
 
   Po lekturze twórczości wrocławskich sędziów w związku ze sporem z ZUS-em, zaczynam już niemal wierzyć, że świadczące o moim prawie do odszkodowania przepisy ustawowe, którym funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości konstytucyjnie podlegają, w ogóle nie istnieją. Fatamorgana po prostu.

   Marcin Cieślikowski, zastępca rzecznika dyscyplinarnego dla Okręgu Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu (oficjalna nazwa funkcji "prokuratora" dolnośląskich i opolskich sędziów), poinformował mnie w piśmie z 20.11.2009, że mój wniosek z 5.10.2009 o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec Urszuli Kubowskiej-Pieniążek, Beaty Stachowiak i Ewy Gorczycy z Sądu Okręgowego we Wrocławiu jest "oczywiście bezzasadny". Sąd dyscyplinarny bowiem "nie może być kolejną instancją oceniającą orzeczenia sądowe".

   Cieślikowski zdaje się nie pojmować, że sedno mojego wniosku dotyczy łatwego do ustalenia (wystarczy przeczytać ze zrozumieniem dwa króciutkie fragmenty ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy oraz ustawy o świadczeniach przedemerytalnych) faktu świadomego przekroczenia przez Kubowską-Pieniążek, Stachowiak i Gorczycę swoich uprawnień, czyli popełnienia przestępstwa z art. 231 par. 1 Kodeksu karnego. Oskarżenie ich o takie przewinienie służbowe jest - małpując zacytowane zaklęcie rzecznika dyscyplinarnego - oczywiście zasadne.

   Cieślikowski doradza w piśmie, że pozostała mi "możliwość kontroli prawomocnego wyroku zapadłego w Pana sprawie w drodze skargi o stwierdzenie niezgodności z prawem (…) Skargę taką może złożyć Pan osobiście - jako strona".

   Tyle że ja już to wcześniej przerabiałem i… Zarządzeniem z 9.07.2009, Kubowska-Pieniążek zwróciła mi moją skargę z 8.06. 2009 o stwierdzenie niezgodności z prawem prawomocnego wyroku z 29.04.2009, ponieważ "nie została ona sporządzona przez adwokata lub radcę prawnego" (przypomnę, że kwestionowane przeze mnie orzeczenie przyklepało przyznanie mi jedynie 3 tys. zł zadośćuczynienia, nie rekompensującego choćby tylko poniesionych kosztów procesu).

   Z obu sprzecznymi w swej treści dokumentami wybrałem się 27.11.2009 do wrocławskiego Sądu Apelacyjnego, do Cieślikowskiego. Niestety, nie było go w pracy (nieobecność usprawiedliwiona - przebywał w szpitalu).

   Zostałem za to przyjęty przez prezesa SA Andrzeja Niedużaka. Na moje pytanie: kto - Cieślikowski czy Kubowska-Pieniążek - kłamie, odpowiedział, że… nikt, oboje piszą prawdę. Gdy zbulwersowany zaprotestowałem, sędzia Niedużak raczył skorygować, że rzecznik dyscyplinarny chyba wyraził się troszkę "nieprecyzyjnie". Eufemistycznie powiedziane!

   Poinformowałem prezesa SA o "błędnym kole", jakim jest odmawianie sporządzenia skargi o stwierdzenie niezgodności z prawem prawomocnego orzeczenia przez kilku dotychczas o to przeze mnie proszonych adwokatów. Na co Niedużak oświadczył, że przecież we Wrocławiu jest ich znacznie więcej i powinienem nadal próbować znaleźć chętnego.

   Poczułem się jak nieomal osaczany przez togową mafię. Jak ktoś zmuszany do poszukiwania w tym towarzystwie, bynajmniej nie za darmo, jakiegoś uczciwego mecenasa, który miałby odwagę wystąpić przeciwko łamiącym prawo sędziom.

   - Róbcie tak dalej, a opinie o polskim wymiarze sprawiedliwości będą takie, jakie są, a może jeszcze gorsze - wygarnąłem Niedużakowi na pożegnanie. Bo też zdenerwował mnie przeogromnie…

[tekst z mojego "Bloga weredyka" z listopada 2009]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz