Z mojego bloga - dziś o języku prawników,
czyli jak polszczyznę przerabiać na bełkot.
BREDZENIE
W IMIENIU RP
Co tam niekorzystne i wstydliwe dla Polski
orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka! W naszym dzikim kraju siła
argumentu połączonego ze zdrowym rozsądkiem przegrywa z argumentem siły władzy
ustawodawczej i sądowniczej. Zarazem, chociaż ostatnimi czasy złagodzony - nadal
obowiązuje osławiony artykuł 212 Kodeksu karnego, ustanawiający
odpowiedzialność za zniesławienie. Na jego podstawie wciąż można
oskarżyć dziennikarza o pomówienie i skazać go nawet na rok więzienia.
Przypominając o tym kompromitującym
demokratyczne państwo przepisie, miesięcznik „Press” z lipca 2010
zaprezentował, w publikacji pt. "Ślepa jak Temida", fragmenty
czterech uzasadnień wyroków przeciwko redakcjom i ich pracownikom. Lektura
owych dokumentów - jak podkreślono w omówieniu tematu - "budzi zdumienie,
a pewne sformułowania są kuriozalne".
Sprawa pierwsza: kamerzysta lokalnej
telewizji Kanał 6 ze Słupska Marek Sikora kontra komenda policji w Lęborku.
Operator ten (nie on jeden) wykonywał swoje obowiązki służbowe, filmując przebieg
sesji rady powiatu. Nie spodobało się to jej przewodniczącemu.
Wezwał policjantów i nakazał im wyprowadzenie Sikory.
Na wieńczącym incydent procesie w Sądzie
Rejonowym w Lęborku orzekała sędzia Małgorzata Frąckowiak-Mitura. W
uzasadnieniu wyroku z 24.09.2009 napisała (cytuję wiernie, bez retuszu):
"Sąd uznaje obwinionego za winnego popełnienia zarzucanego mu czynu czyli
tego że wszedł na salę obrad czym zakłócił porządek obrad i doprowadził do
przerwania obrad oraz w czasie prowadzonych obrad podczas kręcenia
kamerą poruszał się po sali obrad zakłócając porządek obrad".
Uff, ten bezprzecinkowy bełkot mógłby
zdyskwalifikować przeciętnego gimnazjalistę. Jakim cudem Frąckowiak-Mitura
zdała maturę z języka polskiego, pozostaje jej tajemnicą.
Sprawa druga: Justyna Steczkowska kontra
dziennik "Super Express". Piosenkarka wygrała - pewnie słusznie - proces o
naruszenie dóbr osobistych: prawa do prywatności i ochrony wizerunku. Za
zamieszczenie fotografii artystki w stroju topless na plaży w Turcji tabloid musiał
przeprosić na pierwszej stronie i zapłacić 80 tys. (poszkodowana żądała 400
tys.) zł zadośćuczynienia. W orzeczeniu zaznaczono, że redakcja nie zwróciła
się do Steczkowskiej o zgodę na opublikowanie zdjęć z gołymi piersiami, zaś ona
sama "nie przyczyniła się do zainteresowania mediów jej prywatnym wyjazdem
na wypoczynek".
Sędzia Hanna Muranowska-Suchocka z Sądu
Okręgowego w Warszawie w ustnym uzasadnieniu wyroku z 14.05.2009 dodała też:
"Nawet jeśli powódka nieostrożnie korzystała z plaży bez kostiumu, to nie
upoważniało to pozwanych do wykorzystania takich zdjęć (…). Pozytywne oceny jej
nagiego ciała, czy nawet zachwyt, jak może wyglądać w wieku 36 lat po urodzeniu
dwóch synów, w porównaniu z naruszeniem jej intymności, upublicznienia jej
nagiego ciała, narażeniem na wstyd i upokorzenie, nie stanowi dla powódki żadnej
porównywalnej wartości".
Znów masakra polszczyzny, z
gramatyką włącznie. I ta argumentacja...
Sprawa trzecia: dziennikarka "Super
Expressu" Katarzyna Brudnias kontra Marian J. Reporterka tabloidu napisała w nim
o skłonnościach pedofilskich braci Marcina i Mariana J. Powoływała się na
informacje z policji, która podejrzewała obu o seksualne wykorzystywanie
dzieci. Miała dowody: znalezione w mieszkaniu braci kasety wideo z nagraniami
drastycznych scen pornograficznych z udziałem nieletnich. Marcina J. sąd
ukarał, jego brata - uniewinnił. Wówczas Marian J. wytoczył Brudnias proces o
zniesławienie. Dziennikarka została skazana na rok więzienia w zawieszeniu na
dwa lata oraz na 15 tys. zł grzywny.
Po czym sędzia Alina Sobczak-Barańska z Sądu
Rejonowego dla miasta stołecznego Warszawy w uzasadnieniu wyroku z 17.04.2007
napisała: "Fakt, iż w mieszkaniu oskarżyciela znaleziono szereg materiałów
o charakterze pornograficznym, z udziałem małoletnich dzieci nie świadczy
jeszcze o tym, że oskarżyciel takie cechy, jakie się mu przypisuje,
przejawia". "Z faktu posiadania nagrań o charakterze pornograficznym
nie można jeszcze wyprowadzać wniosku, że ich posiadacz jest pedofilem,
zboczeńcem". "Nie ustalono żadnej osoby pokrzywdzonej".
A te dzieci na kasetach wideo to
ufoludki? Żenujący wywód.
I sprawa czwarta: Anna Mucha kontra
dziennik "Fakt". Aktorka wystąpiła do sądu przeciwko wydawcy (Axel Springer
Polska) i redaktorowi naczelnemu (Grzegorzowi Jankowskiemu) o ochronę dóbr
osobistych i zadośćuczynienie. Sąd Okręgowy, jako pierwsza instancja, przyznał
artystce 25 tys. zł. Sąd Apelacyjny, po rozpatrzeniu odwołań obu stron,
podwyższył tę kwotę do 75 tys. zł, a dodatkowo orzekł zakaz publikacji zdjęć
Muchy oraz informacji o jej życiu osobistym i intymnym bez zgody
zainteresowanej. Sąd Najwyższy podtrzymał ten surowszy wyrok, oddalając skargę
kasacyjną pozwanych.
Być może tu nie byłoby się specjalnie czego
czepiać. Miłosiernie nie chcę porównywać 75 tys. czy 80 tys. zł rekompensaty dla
celebrytek za prasowe niedyskrecje, do 3 tys. zł dla mnie za - trwające ponad 9
miesięcy i wyniszczające finansowo - bezprawie ZUS. Nie sposób jednak
przemilczeć osobliwego fragmentu uzasadnienia decyzji SN, autorstwa sędziego Zbigniewa
Strusa. Zmagając się - podobnie jak poprzedniczki opisane w tym tekście - z
językiem ojczystym, stwierdził m.in.:
"[Sąd] wskazał, aby można publikować bez
zgody osoby zainteresowanej dane dotyczące prywatnej sfery jej życia, należy
ustalić, czy dana osoba wykonuje działalność publiczną, czy określone dane z
tej sfery życia wiążą się bezpośrednio z tą działalnością. Wyraził przy tym
wątpliwość co do tego, czy wykonywanie zawodu aktora stanowi
działalność publiczną opowiadając się jednocześnie za uznaniem jej za
działalność zawodową".
Intelektualne cudo. Strus zadekretował, że
aktorstwo nie jest działalnością publiczną! Ten geniusz nadaje się do Sądu
Ostatecznego. Na wiceboga do spraw prawd objawionych.
Któż potrafi naruszać "dobre imię"
sędziów skuteczniej od nich samych? Nikomu innemu to się raczej nie uda…
WYŻEJ
GŁOWY (WŁASNEJ)
NIE
PODSKOCZYSZ
W wersji prostego ludu zamiast
"głowy" jest "dupa", ale Kłykow (znaczy ja) tym razem
postanowił być kulturalny jak noworodek i się nie wyrażać, co najwyżej - drzeć japę
i robić pod siebie. Ale do rzeczy…
Przekładając czasem z języka prawniczego na
polski - dumam, czemu ten ich bełkot, jakże często niezrozumiały dla normalnych
ludzi, ma służyć? Sprawianiu wrażenia, że są posiadaczami, a może nawet
właścicielami wiedzy tajemnej, która nie mieści się w głowie maluczkim (czytaj:
idiotom zwanym eufemistycznie zwykłymi obywatelami)?
Jako jeden z tych głupków, jakimś cudem
jeszcze bez żółtych papierów w życiowym dorobku, mniemam z prawdopodobieństwem
graniczącym z pewnością, że prawnicy, w szczególności sędziowie, nawiązując
kontakt ze światem tak a nie inaczej, bohatersko zmagają się z własnymi
ograniczeniami intelektualnymi. Niepełnosprawni umysłowo aparatczycy tzw.
wymiaru sprawiedliwości - potrafiący np. orzec w mojej sprawie przeciwko ZUS,
że dostałbym odszkodowanie, gdybym… nie przestrzegał prawa - w pełni zasługują
na okazywanie im powagi, z inwalidów bowiem nie należy sobie robić
podśmiechujek.
I co tu z tym Kłykowem (telepatycznie
czuję tę troskę bezprawników o mnie) począć? Do pierdla go - byłby jeszcze
większy smród. A może do psychuszki? Tam, zdaje się, też wszystkie miejsca
zajęte - jak przystało na kraj będący dzięki jego funkcjonariuszom publicznym
(urzędnikom ZUS, sędziom, prokuratorom, politykom od prawa do lewa etc.) jednym
wielkim wariatkowem, nad którym przestali już panować nawet Bóg i Maryja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz