Łączna liczba wyświetleń

środa, 9 maja 2012

Lewe prawo (12)



   Z mojego bloga - dziś o języku prawników, czyli jak polszczyznę przerabiać na bełkot.

BREDZENIE W IMIENIU RP

   Co tam niekorzystne i wstydliwe dla Polski orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka! W naszym dzikim kraju siła argumentu połączonego ze zdrowym rozsądkiem przegrywa z argumentem siły władzy ustawodawczej i sądowniczej. Zarazem, chociaż ostatnimi czasy złagodzony - nadal obowiązuje osławiony artykuł 212 Kodeksu karnego, ustanawiający odpowiedzialność za zniesławienie. Na jego podstawie wciąż można oskarżyć dziennikarza o pomówienie i skazać go nawet na rok więzienia.

   Przypominając o tym kompromitującym demokratyczne państwo przepisie, miesięcznik „Press” z lipca 2010 zaprezentował, w publikacji pt. "Ślepa jak Temida", fragmenty czterech uzasadnień wyroków przeciwko redakcjom i ich pracownikom. Lektura owych dokumentów - jak podkreślono w omówieniu tematu - "budzi zdumienie, a pewne sformułowania są kuriozalne".

   Sprawa pierwsza: kamerzysta lokalnej telewizji Kanał 6 ze Słupska Marek Sikora kontra komenda policji w Lęborku. Operator ten (nie on jeden) wykonywał swoje obowiązki służbowe, filmując przebieg sesji rady powiatu. Nie spodobało się to jej przewodniczącemu. Wezwał policjantów i nakazał im wyprowadzenie Sikory.

   Na wieńczącym incydent procesie w Sądzie Rejonowym w Lęborku orzekała sędzia Małgorzata Frąckowiak-Mitura. W uzasadnieniu wyroku z 24.09.2009 napisała (cytuję wiernie, bez retuszu): "Sąd uznaje obwinionego za winnego popełnienia zarzucanego mu czynu czyli tego że wszedł na salę obrad czym zakłócił porządek obrad i doprowadził do przerwania obrad oraz w czasie prowadzonych obrad podczas kręcenia kamerą poruszał się po sali obrad zakłócając porządek obrad".

   Uff, ten bezprzecinkowy bełkot mógłby zdyskwalifikować przeciętnego gimnazjalistę. Jakim cudem Frąckowiak-Mitura zdała maturę z języka polskiego, pozostaje jej tajemnicą.

   Sprawa druga: Justyna Steczkowska kontra dziennik "Super Express". Piosenkarka wygrała - pewnie słusznie - proces o naruszenie dóbr osobistych: prawa do prywatności i ochrony wizerunku. Za zamieszczenie fotografii artystki w stroju topless na plaży w Turcji tabloid musiał przeprosić na pierwszej stronie i zapłacić 80 tys. (poszkodowana żądała 400 tys.) zł zadośćuczynienia. W orzeczeniu zaznaczono, że redakcja nie zwróciła się do Steczkowskiej o zgodę na opublikowanie zdjęć z gołymi piersiami, zaś ona sama "nie przyczyniła się do zainteresowania mediów jej prywatnym wyjazdem na wypoczynek".

   Sędzia Hanna Muranowska-Suchocka z Sądu Okręgowego w Warszawie w ustnym uzasadnieniu wyroku z 14.05.2009 dodała też: "Nawet jeśli powódka nieostrożnie korzystała z plaży bez kostiumu, to nie upoważniało to pozwanych do wykorzystania takich zdjęć (…). Pozytywne oceny jej nagiego ciała, czy nawet zachwyt, jak może wyglądać w wieku 36 lat po urodzeniu dwóch synów, w porównaniu z naruszeniem jej intymności, upublicznienia jej nagiego ciała, narażeniem na wstyd i upokorzenie, nie stanowi dla powódki żadnej porównywalnej wartości".

   Znów masakra polszczyzny, z gramatyką włącznie. I ta argumentacja...

   Sprawa trzecia: dziennikarka "Super Expressu" Katarzyna Brudnias kontra Marian J. Reporterka tabloidu napisała w nim o skłonnościach pedofilskich braci Marcina i Mariana J. Powoływała się na informacje z policji, która podejrzewała obu o seksualne wykorzystywanie dzieci. Miała dowody: znalezione w mieszkaniu braci kasety wideo z nagraniami drastycznych scen pornograficznych z udziałem nieletnich. Marcina J. sąd ukarał, jego brata - uniewinnił. Wówczas Marian J. wytoczył Brudnias proces o zniesławienie. Dziennikarka została skazana na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata oraz na 15 tys. zł grzywny.

   Po czym sędzia Alina Sobczak-Barańska z Sądu Rejonowego dla miasta stołecznego Warszawy w uzasadnieniu wyroku z 17.04.2007 napisała: "Fakt, iż w mieszkaniu oskarżyciela znaleziono szereg materiałów o charakterze pornograficznym, z udziałem małoletnich dzieci nie świadczy jeszcze o tym, że oskarżyciel takie cechy, jakie się mu przypisuje, przejawia". "Z faktu posiadania nagrań o charakterze pornograficznym nie można jeszcze wyprowadzać wniosku, że ich posiadacz jest pedofilem, zboczeńcem". "Nie ustalono żadnej osoby pokrzywdzonej".

   A te dzieci na kasetach wideo to ufoludki? Żenujący wywód.

   I sprawa czwarta: Anna Mucha kontra dziennik "Fakt". Aktorka wystąpiła do sądu przeciwko wydawcy (Axel Springer Polska) i redaktorowi naczelnemu (Grzegorzowi Jankowskiemu) o ochronę dóbr osobistych i zadośćuczynienie. Sąd Okręgowy, jako pierwsza instancja, przyznał artystce 25 tys. zł. Sąd Apelacyjny, po rozpatrzeniu odwołań obu stron, podwyższył tę kwotę do 75 tys. zł, a dodatkowo orzekł zakaz publikacji zdjęć Muchy oraz informacji o jej życiu osobistym i intymnym bez zgody zainteresowanej. Sąd Najwyższy podtrzymał ten surowszy wyrok, oddalając skargę kasacyjną pozwanych.

   Być może tu nie byłoby się specjalnie czego czepiać. Miłosiernie nie chcę porównywać 75 tys. czy 80 tys. zł rekompensaty dla celebrytek za prasowe niedyskrecje, do 3 tys. zł dla mnie za - trwające ponad 9 miesięcy i wyniszczające finansowo - bezprawie ZUS. Nie sposób jednak przemilczeć osobliwego fragmentu uzasadnienia decyzji SN, autorstwa sędziego Zbigniewa Strusa. Zmagając się - podobnie jak poprzedniczki opisane w tym tekście - z językiem ojczystym, stwierdził m.in.:

   "[Sąd] wskazał, aby można publikować bez zgody osoby zainteresowanej dane dotyczące prywatnej sfery jej życia, należy ustalić, czy dana osoba wykonuje działalność publiczną, czy określone dane z tej sfery życia wiążą się bezpośrednio z tą działalnością. Wyraził przy tym wątpliwość co do tego, czy wykonywanie zawodu aktora stanowi działalność publiczną opowiadając się jednocześnie za uznaniem jej za działalność zawodową".

   Intelektualne cudo. Strus zadekretował, że aktorstwo nie jest działalnością publiczną! Ten geniusz nadaje się do Sądu Ostatecznego. Na wiceboga do spraw prawd objawionych.

   Któż potrafi naruszać "dobre imię" sędziów skuteczniej od nich samych? Nikomu innemu to się raczej nie uda…

WYŻEJ GŁOWY (WŁASNEJ)

NIE PODSKOCZYSZ

   W wersji prostego ludu zamiast "głowy" jest "dupa", ale Kłykow (znaczy ja) tym razem postanowił być kulturalny jak noworodek i się nie wyrażać, co najwyżej - drzeć japę i robić pod siebie. Ale do rzeczy…

   Przekładając czasem z języka prawniczego na polski - dumam, czemu ten ich bełkot, jakże często niezrozumiały dla normalnych ludzi, ma służyć? Sprawianiu wrażenia, że są posiadaczami, a może nawet właścicielami wiedzy tajemnej, która nie mieści się w głowie maluczkim (czytaj: idiotom zwanym eufemistycznie zwykłymi obywatelami)?

   Jako jeden z tych głupków, jakimś cudem jeszcze bez żółtych papierów w życiowym dorobku, mniemam z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że prawnicy, w szczególności sędziowie, nawiązując kontakt ze światem tak a nie inaczej, bohatersko zmagają się z własnymi ograniczeniami intelektualnymi. Niepełnosprawni umysłowo aparatczycy tzw. wymiaru sprawiedliwości - potrafiący np. orzec w mojej sprawie przeciwko ZUS, że dostałbym odszkodowanie, gdybym… nie przestrzegał prawa - w pełni zasługują na okazywanie im powagi, z inwalidów bowiem nie należy sobie robić podśmiechujek.

   I co tu z tym Kłykowem (telepatycznie czuję tę troskę bezprawników o mnie) począć? Do pierdla go - byłby jeszcze większy smród. A może do psychuszki? Tam, zdaje się, też wszystkie miejsca zajęte - jak przystało na kraj będący dzięki jego funkcjonariuszom publicznym (urzędnikom ZUS, sędziom, prokuratorom, politykom od prawa do lewa etc.) jednym wielkim wariatkowem, nad którym przestali już panować nawet Bóg i Maryja.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz