Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 8 października 2012

Lewe prawo (193)

 
CZARNA OWCA
 
W TAKIEJŻ TODZE
 
  W Gazecie Wyborczej z 8.09.2010 - felieton Bogdana Wróblewskiego pt. "Fabryka śrubek, czyli imponderabilia". Cytuję tekst z nieznacznymi skrótami:
 
   "Sąd to nie jest fabryka śrubek - takie zdanie miał rzucić przewodniczącej wydziału sędzia Jacek Ignaczewski, gdy poleciła mu rozpatrzenie sprawy za chorego kolegę. Odmówił. Spór szedł potem o to, czy trzasnął o biurko aktami.
 
  Gdy dwa lata temu, jak teraz, sędziowie protestowali przeciwko - ich zdaniem - niskim zarobkom, Ignaczewski, sędzia z Olsztyna, mówił Gazecie Wyborczej: „Nawet najwyższe zarobki sędziów nie sprawią, że sądy zaczną być sprawne. Nasz system jest źle zorganizowany i zarządzany. Liczbę sędziów trzeba zmniejszyć do 6 tys.” (z ok. 10 tys.). Krytykował model awansu „oparty na znajomościach i osobistych sympatiach”. Był przeciwny „załatwianiu spraw” pod presją statystyki, kosztem wymierzania sprawiedliwości.

   Dlatego w czerwcu 2009 r. Ignaczewski odmówił osądzenia przydzielonej mu z nagła sprawy. Chciał się przygotować. Przełożeni odpowiedzieli dyscyplinarką. Sąd w Białymstoku ukarał go upomnieniem.
 

  Wczoraj Sąd Najwyższy rozpatrywał odwołanie obwinionego i jego obrońców. Znamienitych: Teresy Romer, sędziego SN w stanie spoczynku, wieloletniej prezes Stowarzyszenia Sędziów „Iustitia”, oraz znanego nie tylko w Sądzie Okręgowym w Płocku Dariusza Wysockiego.
 

  Przekonywali, że odmowa Ignaczewskiego była wyrazem jego przekonań. - Instrumentalne traktowanie sędziego uprawnia go do zachowania asertywnego, sędzia nie jest cyborgiem - mówił Wysocki. I zestawił postawę Ignaczewskiego ze środowiskową normą: sędzia mógł spuścić głowę, odroczyć dołożoną mu sprawę albo orzec bez przygotowania, naruszając prawo podsądnego do rzetelnego procesu.

   Romer dodała, iż „odnosi wrażenie, że sędziego za wszelką cenę w Sądzie Rejonowym w Olsztynie chciano ukarać”. Nie za jedno zachowanie, ale za jego wizję kondycji sądów i sędziów.
 
  Ignaczewski opisał swoją sytuację tak: - Nie zrobiłem dobrze, ale nie czuję się winny. Od lat proszę, by w moim sądzie cokolwiek usprawnić, ale okazuje się, że pisma zbierane są jako materiał dowodowy przeciwko mnie. Chciałem kogoś zmusić do myślenia. To był test. Jeśli jestem zobowiązany do wykonywania wszystkich poleceń prezesa i przewodniczącego wydziału, to znaczy, że jestem urzędnikiem w sądzie, a nie sędzią.
 

  Chciał uniewinnienia, a jego obrońcy uniewinnienia lub potraktowania sprawy jako przypadek mniejszej wagi, co pozwoliłoby uznać winę, ale odstąpić od kary. Sędziowie SN utrzymali jednak białostockie upomnienie, uznając, że przepisy o ustroju sądów nie pozwalają uchylić się od wykonania polecenia przełożonego. - Stwierdzenia, że sędzia nie wyjdzie na salę, nie możemy zaakceptować - uzasadnił sędzia Dariusz Zawistowski.

   Godzinę wcześniej sędziowie SN za „przypadek mniejszej wagi” uznali sytuację, w której sędzia w wyroku popełniła sześć kardynalnych błędów, m.in. orzekając karę niemożliwą do wykonania (tłumaczyła się zmęczeniem).
 
  Test Ignaczewskiego przegraliśmy wszyscy".
 
  Nie zgadzam się tylko z ostatnim zdaniem redaktora Wróblewskiego. Test Ignaczewskiego ma swojego zwycięzcę. Jest nim mafia zdeprawowanych sędziów. Przedkładających własne korzyści nad interes państwa prawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz