TAM GDZIE NIKT
NIC NIE WIE
Od dłuższego czasu tygodnik "Nie" publikuje
serię tekstów, których negatywnym bohaterem jest sędzia Maciej Jedliński z Sądu
Okręgowego w Świdnicy. W redakcyjnym sejfie dziennikarze Jerzego Urbana
trzymają kwity - konkretnie: pisemne oświadczenia dających łapówki - dowodzące,
że ten funkcjonariusz publiczny brał pieniądze od przestępców za ich
uniewinnienie lub zwolnienie z aresztu tymczasowego.
W normalnym kraju takim sędzią natychmiast
zainteresowałyby się odpowiednie służby antykorupcyjne. Tymczasem - pisze red.
Joanna Skibniewska w artykule pt. "Nietykalny sędzia" w najnowszym numerze "Nie"
z 12-18.10.2012 - "ścigani przez wymiar sprawiedliwości jesteśmy my".
"Krajowa Rada Sądownictwa - dowiadują się
czytelnicy - nic nie wie o naszych
publikacjach. A powinna. Nie prowadzi więc postępowania dyscyplinarnego wobec
sędziego. Właściwy rzecznik dyscyplinarny też nic nie wie o tej sprawie".
Tu wtrącę, że członkiem Prezydium KRS jest
prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu - Ewa Barnaszewska. Stąd do Świdnicy zaledwie
55 km. A owym właściwym rzecznikiem dyscyplinarnym jest sędzia Sądu
Apelacyjnego we Wrocławiu - Marcin Cieślikowski. Rezyduje zatem równie blisko
miejsca pracy domniemanego łapówkarza. Oboje naprawdę nic nie wiedzą, co się
dzieje po sąsiedzku? Fakt, że nikt nie ma obowiązku czytać prasy. Ale udawać
ślepych i głuchych na sygnały wysokonakładowego czasopisma ogólnopolskiego o bezprawnym
postępowaniu ich kolegi po fachu po prostu nie przystoi.
"W takiej sytuacji - wyjaśnia dziennikarce
"Nie" wspomniany Cieślikowski - sprawę powinien wszcząć prokurator. Jeśli
prokurator zgłosiłby taką sprawę, wówczas wiedziałbym, że coś się dzieje, ja
tymczasem nie mam żadnej wiedzy na temat łapówek sędziego Jedlińskiego".
Skibniewska informuje, że zaraz po
publikacji poprzedniego artykułu o Jedlińskim, pt. "Sędzia bierze w łapę", z
redakcją skontaktowała się Krystyna Zarzecka, prokurator Prokuratury
Apelacyjnej we Wrocławiu. Śledcza ta wydała najpierw postanowienie "o
zwolnieniu z tajemnicy dziennikarskiej i żądaniu wydania rzeczy". Chciała, aby
przesłać jej oryginały oświadczeń osób wręczających łapówki. Jakby nie
wiedziała, że żaden prokurator nie może zwolnić dziennikarza z tajemnicy
zawodowej. Może to zrobić tylko sąd, w wyjątkowych i ściśle określonych
przypadkach.
Zarzecka szybko się zreflektowała, bo już
nazajutrz wydała nowe postanowienie "o sprostowaniu oczywistej pomyłki
pisarskiej". Podtrzymała żądanie wydania oryginałów oświadczeń, odwołała
natomiast "zwolnienie z tajemnicy dziennikarskiej". Zarazem poinformowała "o
zwolnieniu z tajemnicy zawodowej wydawniczej". Tyle że czegoś takiego zwyczajnie
nie ma!
W swoim trzecim piśmie Zarzecka uchyliła i
tę kuriozalną decyzję. A dziennikarze zastraszyć się nie dali i oryginałów
oświadczeń jej nie przesłali.
Skibniewska pisze również, że kierownictwo
Sądu Okręgowego w Świdnicy bardziej niż dowodami brania łapówek przez
Jedlińskiego zaniepokoiło się przeciekiem szczegółów z rozprawy niejawnej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz