SĘDZIOWIE
MIĘDZY
LITERĄ A DUCHEM PRAWA
W przypadku moich roszczeń finansowych wobec
Zakładu Ubezpieczeń Społecznych najbardziej zdumiewa fakt orzekania przez
wrocławskich sędziów niezawiśle od ustaw dotyczących meritum sprawy. A więc na
odwrót niż oni to robią zazwyczaj, przedkładając literę przepisów (nawet
absurdalnych) nad ich ducha (nadającego im sens).
Pisze o tym m.in. profesor prawa z
Uniwersytetu Gdańskiego - Tomasz Tadeusz Koncewicz w tygodniku "Polityka" z 12-18.12.2012,
w artykule pt. "Sądzie, sądź". Cytuję obszerne fragmenty publikacji, bez
zaznaczania skrótów i bez (choć ręka mnie świerzbi) adiustacji:
"Bolesne rozczarowania polskimi sądami są
powszechnym doświadczeniem. Nasze sądy krytykuje nawet podręcznik dla
gimnazjalistów.
Coraz wyraźniej pojawia się dylemat, czy
sędziowie są tylko bezrefleksyjnymi wykonawcami sztywnej litery prawa, czy
prawdziwymi szafarzami sprawiedliwości? Czy nie za gorliwie dbają tylko o to,
aby nigdy nie można im było nic formalnie zarzucić, zamiast brać na siebie trud
konfrontowania kodeksów z codziennym życiem ludzi, którzy dostają się w tryby
prawnej machiny?
Kilka przykładów. Czy córki prześladowanego
bezwzględnie przez reżim komunistyczny poety mogą domagać się od państwa zwrotu
bezprawnie zatrzymanej przez PRL jego spuścizny literackiej? Czy schorowana
emerytka z emeryturą 1200 zł ma prawo do świadczeń alimentacyjnych (w wysokości
po 50 zł!) od swoich pełnoletnich i dobrze sytuowanych dzieci? Czy sąd musi
dochodzić egzekucji nieuiszczonej raty grzywny w wysokości 100 zł?
W pierwszym przypadku dopiero po dwóch
latach bezmyślnego odsyłania córek poety wszędzie, byle dalej od siebie, sąd w
końcu uznał roszczenie. W drugim autorytatywnie stwierdził, że 1200 zł na życie
wystarcza i tyle. W trzecim moment refleksji przyszedł, niestety, za późno i
doszło do tragedii: roztrzęsiony mężczyzna, przekonany o wyrządzanej mu
niesprawiedliwości, wiesza się w areszcie, twierdząc do końca, że cała sytuacja
jest pomyłką, a grzywna została przez niego w całości uiszczona (dowód, że tak
było, zostaje potem odnaleziony w dokumentach sądowych!).
Te trzy rzeczywiste sprawy - różnej wagi i o
różnym charakterze - łączy niebezpieczna „błędologia”, która przenika
rozumowanie polskiego sądu, ukazuje ubóstwo warsztatowe i przywiązanie do przepisu
graniczące z bezdusznością. Czy te przykłady są tylko wypadkiem przy pracy?
Absolutnie nie. Wynikają z mocno utrwalonych przyzwyczajeń i nawyków
metodologicznych, hermetyczności i podejrzliwości polskiego sądu wobec każdej
próby wyjścia poza przepis prawa. Na dziesięciu sędziów dziewięciu przyjęłoby
identyczny sposób procedowania.
Co zrobić, by sędziowie przestali być
automatami zaprogramowanymi na rozstrzyganie spraw według jednego standardu? By
byli gotowi do spojrzenia na sprawę nie tylko z „perspektywy na nie” (jak
zwrócić, odrzucić pozew etc.), ale także do zaproponowania konstruktywnego
rozstrzygnięcia trudnych problemów, które w ogóle nie były brane pod uwagę
przez ustawodawcę. Dzisiejszy kryzys polskiego wymiaru sprawiedliwości polega
na tym, że nie dostrzega on w ogóle, iż na prawo możemy patrzeć z dwóch
perspektyw: „miecza” (gdy państwo egzekwuje obowiązki obywatela) i „tarczy”
(gdy obywatel widzi w prawie źródło ochrony przed państwem).
Po 1989 r. obywatel coraz częściej w prawie
chce widzieć tarczę, dzięki której może rzucać państwu wyzwanie, a w sądzie -
swojego sojusznika. Sąd polski nie rozumie tej zmiany i nie dostrzega, że
aspektem państwa prawa jest także prawo z ludzką twarzą, a nie tylko prawo
zawsze i absolutnie egzekwowane wobec obywatela, który nie jest z kolei w
stanie z równą intensywnością wyegzekwować swojego prawa. Często stawia mu się
warunki niemożliwe do spełnienia, mnoży absurdalne formalności, odsyła.
W końcu człowiek i jego problem giną w tej
sądowej poprawności urzędniczej, a ludzkie oczekiwania i nadzieje wobec sądu
pozostają niespełnione. Sąd jest zadowolony, bo formalnie wszystko jest w
porządku, a czy sprawiedliwie, to pytanie nie mieści się w obowiązkowym
słowniku naszego sędziego.
Sędziowie często bronią się, że stosują
tylko przepisy i nie można im z tego powodu czynić zarzutu (tak było choćby w
sprawie Amber Gold, w której podnoszono na obronę sędziów argument o braku
stosownej rubryki we wniosku rejestracyjnym). Zdaniem sędziów, jedynym
winowajcą jest ustawodawca, który w sposób nieracjonalny buduje regulację
prawną, pewnych kwestii nie przewiduje czy nie dookreśla etc. Wobec ułomności
polskiego ustawodawcy (proszę przez moment posłuchać obrad Sejmu) i procesu
legislacyjnego (słynne „lub czasopisma” jako niechlubny symbol) ten argument
nie może zwalniać sędziego z wszelkiej odpowiedzialności za rozstrzygnięcie
sprawy. W naszej kulturze prawnej nie doceniamy zmian innych niż poza tekstem.
Wystarczy zaobserwować, jak prowadzona jest debata publiczna, gdy tylko pojawia
się jakikolwiek problem.
Wniosek jest automatyczny - trzeba zmienić
prawo (rozumiane jako suma przepisów) i wprowadzić nową regulację, która ma
rozstrzygać problemy niczym magiczna różdżka.
W polskim sądzie nie tylko brak, ale już
sama niejasność przepisu prawa stanowi wygodną okoliczność zwalniającą sędziego
z obowiązku orzekania - skoro ustawodawca zawiódł, bo czegoś nie przewidział
lub nie dookreślił. W ten sposób sędziowie tylko pozorują wymierzanie
sprawiedliwości, a w rzeczywistości maskują swoją bezradność i banalizują swoje
powołanie. Sąd ma ludziom dawać nadwyżkę ponad przepis, bo tylko w ten sposób
może uzasadnić swoje trwanie i roszczenie do olbrzymiej władzy, jaką ma nad
nami.
Słyszę od razu głosy sprzeciwu sędziów, że
byłby to pierwszy krok do dowolności. Jest akurat na odwrót. To byłby właśnie
krok w kierunku indywidualnej sprawiedliwości, refleksyjności i ważenia.
Przepis to prawo pisane (lex), podczas gdy prawo (ius) oznacza kombinację
ideałów sprawiedliwości, słuszności i racjonalności. Sędzia musi być gotowy do
wyjścia z zaklętego świata lex i odkrywania sfery poza przepisem. Fundamentalny
problem polskiego wymiaru sprawiedliwości polega na tym, że polski sąd jest
dzisiaj, niestety, w przytłaczającej większości sądem przepisu prawa, a nie
sądem prawa.
Sędzia polski jest uczony, jak postępować
„na nie” i jak z pompą, z całym rygoryzmem prawa, tłumaczyć ludziom, dlaczego
nie może się sprawą zająć. W tym nasi sędziowie są, niestety, mistrzami. A
ponieważ okresowe oceny są formalnością i nikomu krzywdy nie robią, sędziowie
nie czują żadnej presji, że powinni jak najsprawniej doprowadzić do wymierzenia
sprawiedliwości.
W modelu sprawiedliwości rutynowej,
zautomatyzowanej, prawie zupełnie nie funkcjonuje konstytucja, która na stole
sędziowskim powinna leżeć zawsze obok kodeksu. Nasi sędziowie na ogół nie
umieją uzasadniać wyroków tak, aby wytłumaczyć się faktycznie przed stronami i
opinią publiczną (w sposób zrozumiały) z motywów rozstrzygnięcia i upewnić nas,
że istotnie zasługują na swoje przymioty bezstronności i niezależności.
Gdyby sądy częściej chciały odwoływać się do
konstytucji i/lub międzynarodowych konwencji, w wielu sprawach można byłoby
orzec zupełnie inaczej, bardziej różnorodnie i subtelnie.
Jeżeli w sędziach czytających te słowa
odżywa schemat myślenia dwubiegunowego („przepis albo nic”) i bezpieczny
komfort niezawisłości („każda krytyka to atak na sąd”), oznacza to, że
kompletnie nie rozumieją swojego powołania. Konieczne dzisiaj przewartościowanie
nie dotyczy potrzeby stanowienia nowego prawa (tak byłoby dla sędziów
najwygodniej), ale przede wszystkim stanu umysłu, kwestii kultury prawnej i
prawidłowo rozumianego etosu sądzenia w dzisiejszym skomplikowanym świecie,
zdominowanym przez konflikt, ważenie argumentów i niepewność. Nasza dyskusja o
tym powinna wyjść poza zmitologizowaną niezawisłość i niezależność sądów.
Co z odpowiedzialnością sędziów (państwa) za
błędne i złe orzeczenia sądowe? Co z kadencyjnością i merytoryczną oceną
sędziów? Sędzia, który się nie sprawdził, nie powinien dalej orzekać. Powinien
podlegać rzeczywistej, fachowej i okresowej ocenie przez innych sędziów z
perspektywy budowania linii orzecznictwa, jej różnorodności, poziomu
argumentów, a nie tylko przez pryzmat liczby uchyleń i/lub utrzymań w mocy
przez drugą instancję. Sędzia musi stale się dokształcać, wzbogacać swój
warsztat, zachowywać pokorę, wiedząc, że w pewnym momencie ze swojego orzekania
przyjdzie mu zdać rachunek przed równymi sobie.
Sędzia, który poważnie traktuje zarówno
siebie, jak i ludzi, powinien rozumieć, że sędzią staje się każdego dnia, gdy
orzeka, gdy widzi nieporadność ludzi, gdy poszukuje rozwiązań, które można
nazwać sprawiedliwymi i słusznymi, gdy z każdym indywidualnym orzeczeniem chce
odnawiać swój mandat i kredyt zaufania, jakim ludzie go obdarzają, przychodząc
do sądu w gotowości do zaakceptowania również rozstrzygnięć dla siebie
niekorzystnych.
Gdy myślę więc o największym wyzwaniu przed
polskim sądem, przypominam sobie talmudyczną mądrość zaadresowaną do sędziów: „Czy
myślisz, że sądzenie to władza? W momencie, gdy zostajesz sędzią, stajesz się w
rzeczywistości niewolnikiem”. Sędziowie muszą zrozumieć, że tak wysokich
wymagań nie stawiamy każdemu, ale wiążemy je tylko z sędziami właśnie dlatego,
że aspirują do miana „sędziów”".
Tekst prof. Koncewicza utwierdza mnie w
przekonaniu, że sędziowie, orzekający w mojej sprawie przeciwko ZUS o
odszkodowanie, popełnili (w szczególności Urszula Kubowska-Pieniążek, Grażyna
Josiak, Elżbieta Sobolewska-Hajbert i Anna Sobczak-Kolek) oczywiste przestępstwo
przekroczenia uprawnień. W ich wyrokach i postanowieniach nie tylko ducha, nawet
litery prawa brak!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz