Tym razem - dwa uzupełniające się teksty archiwalne z listopada 2009. Aby były wciąż w pełni aktualne, wystarczy poprawić funkcję Ewy Barnaszewskiej (obecnie jest prezesem Sądu Okręgowego we Wrocławiu), miejsce pracy i nazwisko Anny Sobczak (teraz orzeka w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Pragi Północ jako Anna Sobczak-Kolek) oraz dopisać Grażynę Josiak i Czesława Chorzępę (w przedostatnim akapicie pierwszego felietonu).
JAK
KROWIE NA ROWIE
W
nieświętej pamięci Konstytucji PRL ogrom możliwości - także za komuny - tzw.
trzeciej władzy regulował artykuł 62: "Sędziowie są niezawiśli i podlegają
tylko ustawom".
W
obowiązującej Konstytucji RP został on zastąpiony niemal identycznym, lecz
bardziej rozwiniętym artykułem 178: "Sędziowie w sprawowaniu swojego
urzędu są niezawiśli i podlegają tylko Konstytucji oraz ustawom".
Z
mojego dziennikarskiego punktu widzenia, w nowej wersji razi "masło
maślane", wszak konstytucja to też ustawa - zasadnicza, ale jednak. Niemniej
rozumiem, że chciano dać szansę prawnikom inteligentnym inaczej (a takich ci
wśród nich dostatek) i sformułowano przepis łopatologicznie, aby zawodowi
interpretatorzy pojęli, co jest prawem nadrzędnym.
Tak
czy siak, i w PRL-u, i w RP podkreślono w konstytucji ścisłą współzależność
orzeczniczej niezawisłości sędziów z ich podległością ustawom. A to oznacza ni
mniej, ni więcej, że wyrokujący w imieniu państwa nie mają władzy absolutnej,
że muszą swoje widzimisię ograniczać.
Tymczasem
w moim procesie cywilnym o odszkodowanie za bezprawie ZUS perły wrocławskiej
Temidy: Anna Sobczak, Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Anna Kuczyńska, Izabela
Bamburowicz, Urszula Kubowska-Pieniążek, Beata Stachowiak i Ewa Gorczyca oraz
ich "matka chrzestna" Ewa Barnaszewska (nadzorująca je wiceprezes
miejscowego Sądu Okręgowego i zarazem członek Krajowej Rady Sądownictwa)
demonstrują wciąż (mamy 15.11.2009) skandaliczną wybiórczość. Bronią swej
niezawisłości jako bezkarnej samowolki, bezczelnie zbywając milczeniem
(pierwsza czwórka z ósemki wymienionych być może z niewiedzy, pozostałe - już w
pełni świadomie) treść art. 2 ust. 1 pkt 2 ustawy o promocji zatrudnienia i
instytucjach rynku pracy oraz art. 2 ust. 3 pkt 1 ustawy o świadczeniach
przedemerytalnych.
Wygląda
to tak, że ja im tłumaczę jak krowie na rowie, a one na ten temat ani me, ani
be, ani kukuryku. Jakby nie kumały, w czym sęk (przypominając nieco Kubę
Goldberga dialogującego z Benkiem Rapaportem w pamiętnym skeczu z kabaretu
Dudek).
MYŚLENIE
BOLI (SĘDZIÓW)
W
czym sęk? Sęk w tym, że Anna Sobczak z Sądu Rejonowego dla
Wrocławia-Śródmieścia i jej ochroniarki z "okręgówki", przekraczając
konstytucyjne ograniczenia swojej władzy, ubzdurały sobie, abym udowodnił coś,
co wynika samo przez się z art. 2 ust. 1 pkt 2 ustawy o promocji zatrudnienia i
instytucjach rynku pracy oraz art. 2 ust. 3 pkt 1 ustawy o świadczeniach
przedemerytalnych.
Przepisy
są jednoznaczne. Po ich przeczytaniu ze zrozumieniem, miałem pełną świadomość,
że gdybym podczas trwania sporu z ZUS-em, między 26.09.2006 a 12.07.2007,
podjął jakąkolwiek pracę zarobkową, to utraciłbym nie tylko zasiłek dla
bezrobotnych, także świadczenie przedemerytalne. O które przecież wtedy
walczyłem. I które już wtedy mi się należało jak psu buda.
Dowodem
na to, że na skutek ZUS-owskiego bezprawia poniosłem straty finansowe, miałoby
być oświadczenie jakiegoś szefa redakcji, że między 26.09.2006 a 12.07.2007
mogłem dorobić u niego pisaniem tekstów dziennikarskich za wierszówkę. Sędzie,
zamiast same zapytać o taką możliwość któregokolwiek redaktora naczelnego i
otrzymać od niego odpowiedź twierdzącą (nieetatowa współpraca wynagradzana
honorariami to w prasie i innych mediach normalka) - domagały się tego ode
mnie. Spełniając tę zachciankę funkcjonariuszek tzw. wymiaru sprawiedliwości,
zrobiłbym z siebie głupka. Albo kombinatora.
Jeśli
bowiem odwiedziłbym dowolną redakcję między 26.09.2006 a 12.07.2007 i
zaproponował swoje teksty, po czym zachęcony do roboty odmówił pisania,
tłumacząc się, że przepisy mi nie pozwalają - wyszedłbym na pojeba, który nie
wiadomo po co przylazł i czego w ogóle chce. Może ja też wyglądam na debila
(kto z kim przystaje...), ale aż takim nie jestem.
Jeżeli
natomiast nawiedziłbym redakcję w terminie późniejszym, by poniewczasie
załatwić zaświadczenie, że mogłem dostawać wierszówkę, gdybym między 26.09.2006
a 12.07.2007 zaoferował swoje teksty do druku - wyszedłbym z kolei na
cwaniaczka, który próbuje załatwić lewy kwit w niejasnych intencjach. Taka
wizyta "po prośbie" byłaby i dwuznaczna, i upokarzająca.
www.adam-klykow.blog.onet.pl
pro1@onet.eu
www.adam-klykow.blog.onet.pl
pro1@onet.eu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz