Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 9 lipca 2012

Lewe prawo (69)


NUMERKI ASESOR SOBCZAK

   Ileż sędziowskiej (onego czasu - jeszcze asesorskiej) złej woli musiała mieć Anna Sobczak z Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia, wydalając z siebie nonsensowny wyrok z 10.06.2008, w którym za stwierdzone, skutkujące stratami finansowymi, bezprawne postępowanie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych przyznała mi, pokrzywdzonemu, rekompensatę w wysokości niższej od poniesionych przeze mnie obowiązkowych kosztów procesu cywilnego o odszkodowanie i zadośćuczynienie… To bezrozumne orzeczenie nie było pierwszą skandaliczną decyzją tej perełki Temidy w mojej sprawie.

   W wezwaniu do usunięcia braków formalnych pozwu z 17.07.2007, asesor Sobczak domagała się ode mnie, abym w terminie 7 dni podał adresy zamieszkania (wskazałem tylko miejsca pracy) wszystkich 10 pozwanych z imienia i nazwiska urzędników Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu (od wprowadzenia mnie tam w błąd zaczęła się cała biurokratyczna afera) oraz ZUS w tymże mieście i Warszawie. Żądanie to było niemożliwe do wykonania. Gdybym nawet jakimś cudem (skądinąd jako dziennikarz potrafiłem np. zdobywać tzw. sposobem numery telefonów najważniejszych osób w państwie) skompletował prywatne adresy w tak krótkim czasie, musiałbym po drodze naruszyć ustawę o ochronie danych osobowych. De facto więc funkcjonariuszka trzeciej władzy bezmyślnie przymuszała mnie do łamania prawa w celu spełnienia jej proceduralnych zachcianek.

   Ostatnio uświadomiono mi, że Sobczak nie musiała wzywać do podania adresów zamieszkania pozwanych, skoro ja - powód - poinformowałem w pozwie, gdzie oni są zatrudnieni. Wystarczyłoby zastosować z głową art. 135 par. 1 Kodeksu postępowania cywilnego o brzmieniu: "Doręczenia [pism sądowych - przypisek mój] dokonywa się w mieszkaniu, w miejscu pracy lub tam, gdzie się adresata zastanie".

   Wobec otrzymanego tygodniowego ultimatum, postanowiłem poprawić pozew, eliminując z niego osoby fizyczne (owych 10 urzędników), a pozostawiając osoby prawne (czyli PUP i ZUS). Upieranie się przy swoim groziło bowiem oddaleniem moich roszczeń bez ich rozpatrzenia.

   Pozywając konkretnych biurokratów chciałem, żeby odszkodowanie i zadośćuczynienie za swoje błędy zapłacili oni ze swoich dochodów własnych, a nie z pieniędzy podatników, paradoksalnie - z moich też! Ale asesor czuwała i nie pozwoliła, aby funkcjonariusze państwowi, którym jest i ona sama, odpowiedzieli finansowo za wykazaną nieudolność.

   Po incydencie z adresami zamieszkania i moich poprawkach, 19.10.2007 Sobczak w trybie niejawnym postanowiła jednak odrzucić pozew z 17.07.2007 w stosunku do PUP (pozostawiła tylko ZUS). Nie z jakiejś przyczyny merytorycznej, lecz z powodu czysto formalnego. Wykombinowała mianowicie, że PUP nie ma zdolności sądowej, gdyż nie jest to ani osoba fizyczna, ani osoba prawna. Jakoś nie potrafiła ustalić, że nie jest to instytucja zupełnie bezpańska. Będąc samorządową jednostką organizacyjną - PUP podlega prezydentowi Wrocławia, który, pełniąc rolę organu wykonawczego w mieście na prawach powiatu, ma osobowość prawną jak najbardziej.

   Swego, świadczącego o własnej niewiedzy, postanowienia z 19.10.2007, Sobczak nie poprzedziła wezwaniem mnie do usunięcia braku formalnego. Sam więc nie miałem szansy podmienić PUP na prezydenta Wrocławia i przy okazji podszkolić niedouczoną asesor.

   Nie wnikałem wtedy, czy mogę przedłużać spór dotyczący akurat tej części sprawy. Uznawszy, że udowodnienie winy PUP byłoby trudniejsze (z nadmiaru zaufania i braku przezorności nie nagrałem brzemiennej w skutki rozmowy z niekompetentną biurwą, nie miałem więc niepodważalnego, namacalnego dowodu wprowadzenia mnie przez nią w błąd) - poprzestałem na roszczeniach wobec ZUS, którego bezprawne działanie nie pozostawiało żadnych wątpliwości.

   Domniemywam, że niedorzeczny wyrok z 10.06.2008 (na jego mocy dostałem 3 tys. zł zadośćuczynienia i ani grosza odszkodowania) mógł być konsekwencją mojej krytyki wcześniejszych poczynań Anny Sobczak. Swoistą karą za to, że miałem czelność kontestować nieomylność pani asesor. Prawdopodobnie, nie zważając na obowiązek przestrzegania przepisów, chciała ona zademonstrować, kto jest mądrzejszy od radia (jak się mawiało w mojej rodzince o zarozumialcach) i przede wszystkim - kto tu rządzi. A że przegięła i zrobiła się sromota, to już nie mój cyrk...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz