SĄD
SIĘ NUDZI
Pewnego razu - w 2004 - Małgorzata J.
dowiedziała się od samej kochanki swego męża Witolda, że nie jest jedyną
kobietą w jego małżeńskim życiu. Nie rozwiodła się ze ślubnym, ale z nim
rozstała i wywalczyła od niego alimenty.

Poszło o cesję telefonu służbowego z ich
wspólnego, upadającego biznesu. Oboje uzgodnili, że aparat zostanie przepisany
na męża, ale na dokumencie to potwierdzającym podpisała się żona, bo tylko ona
była akurat w domu podczas wizyty przedstawiciela Polkomtela (który, nawiasem
pisząc, musiał rozróżniać kobietę od mężczyzny i zgodzić się na poświadczenie w
zastępstwie).
Proces sądowy trwa od 2006. Tylko w 2009 [pisane
w grudniu tegoż roku] było sześć posiedzeń i końca nadal nie widać. Sędzia (nie
wiedzieć czemu, dziennikarka Joanna Skibniewska z tygodnika "Nie" przemilcza
personalia tego prawniczego geniusza) np. powołuje kolejnych biegłych i zleca
nowe ekspertyzy grafologiczne. Zamiast pójść po rozum do głowy i czym prędzej
umorzyć postępowanie, dając sobie i wszystkim zaangażowanym stronom święty
spokój.
Jest bowiem oczywiste, że obecnie w tej
sprawie nie ma ani świadka oskarżenia (Witold J. wkrótce po doniesieniu na żonę
zmarł na raka trzustki), ani poszkodowanego (Polkomtel nie zgłasza żadnych
roszczeń wobec Małgorzaty J.), ani szkody (rachunek na sumę 326,74 zł oskarżona
niezwłocznie zapłaciła), ani nawet rzeczowego dowodu rzekomego przestępstwa
(czyli oryginału umowy cesji).
W naszym wzorcowym "państwie
prawa" bodaj nikt nie potrafi naruszać powagi "wymiaru
sprawiedliwości" bardziej niż niektórzy jego sędziowscy funkcjonariusze
orzekający w "imieniu RP".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz