Łączna liczba wyświetleń

piątek, 7 września 2012

Lewe prawo (155)


DUCH I LITERA

   O ducha prawa (czyli poniekąd o sprawiedliwość) można się spierać - jak powiada prosty lud - do usranej śmierci, a nawet - dodałbym bardziej filozoficzno-metafizycznie - do Sądu Ostatecznego. Natomiast co do litery prawa, w inteligentnym  towarzystwie, potrafiącym rozumować logicznie, nie powinno być aż tak różniście.

   Chyba że trafimy na kolektyw bystrych jak woda w klozecie sędziów z Wrocławia. Wtedy pokrzywdzony przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych - jak ja w sprawie moich roszczeń odszkodowawczych wobec tej państwowej piramidy finansowej - musi udowodnić, że próbował podjąć pracę w czasie, w którym na dorobienie choćby złotówki jednoznacznie nie pozwalały mu przepisy ustawowe. Co nastąpiłoby, gdybym jakimś cudem spełnił tę aberracyjną zachciankę aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości? Wtedy byłaby - jak w znanym skeczu o majstrze, uczniu i ich kliencie - "inna rozmowa": z pokrzywdzonego stałbym się oskarżonym o postępowanie niezgodne z literą prawa! A zatem cokolwiek zrobiłbym, miałbym u nich przechlapane. Po kafkowsku perfekcyjne, nieprawdaż?

   Z tą literą prawa w III RP bywa równie debilnie jak z orzecznictwem cór i synów Temidy, mających obowiązek ją stosować. Dla mnie symbolem legislacyjnego bubla jest artykuł 178 ustęp 1 obowiązującej konstytucji. Stoi tam czarno na białym, że konstytucja nie zalicza się do ustaw! A wrocławscy sędziowie w ramach przysługującej im swobodnej oceny faktów uważają nawet, że przy rozstrzyganiu sporów jest ona zbędna.

   Ignorując ustawę zasadniczą popełniają oczywiste przestępstwo przekroczenia uprawnień?  No i co z tego, przecież dożywotni immunitet i wyłączenie orzeczniczej samowolki spod jakiejkolwiek kontroli zewnętrznej gwarantuje im całkowitą bezkarność.
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz