DUCH
I LITERA
O ducha prawa (czyli poniekąd o sprawiedliwość)
można się spierać - jak powiada prosty lud - do usranej śmierci, a nawet -
dodałbym bardziej filozoficzno-metafizycznie - do Sądu Ostatecznego. Natomiast
co do litery prawa, w inteligentnym towarzystwie, potrafiącym rozumować logicznie,
nie powinno być aż tak różniście.
Chyba że trafimy na kolektyw bystrych jak
woda w klozecie sędziów z Wrocławia. Wtedy pokrzywdzony przez Zakład
Ubezpieczeń Społecznych - jak ja w sprawie moich roszczeń odszkodowawczych
wobec tej państwowej piramidy finansowej - musi udowodnić, że próbował podjąć
pracę w czasie, w którym na dorobienie choćby złotówki jednoznacznie nie
pozwalały mu przepisy ustawowe. Co nastąpiłoby, gdybym jakimś cudem spełnił tę aberracyjną
zachciankę aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości? Wtedy byłaby - jak w znanym
skeczu o majstrze, uczniu i ich kliencie - "inna rozmowa": z pokrzywdzonego stałbym
się oskarżonym o postępowanie niezgodne z literą prawa! A zatem cokolwiek
zrobiłbym, miałbym u nich przechlapane. Po kafkowsku perfekcyjne, nieprawdaż?
Z tą literą prawa w III RP bywa równie
debilnie jak z orzecznictwem cór i synów Temidy, mających obowiązek ją stosować.
Dla mnie symbolem legislacyjnego bubla jest artykuł 178 ustęp 1 obowiązującej konstytucji.
Stoi tam czarno na białym, że konstytucja nie zalicza się do ustaw! A wrocławscy
sędziowie w ramach przysługującej im swobodnej oceny faktów uważają nawet, że przy
rozstrzyganiu sporów jest ona zbędna.
Ignorując ustawę zasadniczą popełniają
oczywiste przestępstwo przekroczenia uprawnień? No i co z tego, przecież dożywotni immunitet i
wyłączenie orzeczniczej samowolki spod jakiejkolwiek kontroli zewnętrznej gwarantuje
im całkowitą bezkarność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz