POD
JURYSDYKCJĄ CYBORGÓW
Z mojego - faceta o szczątkowej, ale zawsze
jakiejś tam inteligencji - punktu obserwacyjnego, wrocławska sędzia Anna
Sobczak stanowi niemal modelowy przykład prawniczego cyborga o ograniczonych
zdolnościach i niekontrolowanej władzy. Jest okazem człowieka-maszyny,
wyprodukowanego przez uczelnię i ukształtowanego przez korporację,
wyalienowanego z gardzonego przez siebie społeczeństwa, choć żywiącego się z
jego podatków.
Sobczak potrafi klepać, niczym zdrowaśki,
paragrafy Kodeksu cywilnego i Kodeksu postępowania cywilnego, bo - jak mniemam
- akurat z formalizmami i różnymi kruczkami uprzykrzającymi życie stron procesu
jest obkuta na blachę. Intelektualne schody zaczynają się dla niej, gdy próbuje
rozpoznać meritum konkretnej sprawy. Każda bowiem wymaga rzetelnego wczytania
się w jeszcze jakieś (poza Kc i Kpc) ustawy oraz sensownego zastosowania
właściwych artykułów, ze zrozumieniem ich litery i - co z pewnością nie
zaszkodziłoby autorytetowi funkcjonariuszki publicznej, tudzież powadze
sprawowanego przez nią urzędu - ducha.
A tu masz babo placek! Toga i łańcuch z
orłem w koronie nie wystarczają, aby orzekać w imieniu państwa rozsądnie,
obiektywnie i sprawiedliwie. Damskiemu cyborgowi najzwyczajniej nie staje
implantów wiedzy i doświadczenia. Te podstawowe braki próbuje więc nadrabiać
ostentacyjną pewnością siebie graniczącą z arogancją. Charakteryzuje się to
zwłaszcza demonstrowaniem, z marsową miną i czasem sadystyczną satysfakcją,
swej wyższości nad pokrzywdzonym. Widzimisię wybranki Temidy (czytaj: namaszczonej przez samych
swoich z sądowej mafii) góruje nawet nad barierami konstytucyjnymi. Dożywotni
immunitet ma przecież gwarantować bezkarność w nadużywaniu "swobodnej oceny
dowodów" i uprawianiu inszej samowolki. No i mamy jak na dłoni ilustrację
znanej skądinąd sentencji, że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje
absolutnie.
Ja jednak nie dopuszczę do zamiecenia
skandalicznego wyroku Sobczak z 10.06.2008 (na mocy tego orzeczenia dostałem od
ZUS-u tylko symboliczne zadośćuczynienie, bez należnego odszkodowania) pod
dywan. Wszak żyjemy - na moje szczęście - w czasach demokracji internetowej i
żadnego przekrętu nie uda się już ukryć gdzieś pod archiwalnym kurzem, a tym
bardziej pozostawić bez żadnego śladu.
Nie dam sobie wmówić, że czarne jest białe
(ewentualnie na odwyrtkę, abym miał z czego wybierać). Swej krzywdzicielce,
która do dziś, ponad cztery lata "po", wciąż idzie w zaparte i nie
przyznaje się, przynajmniej oficjalnie, do popełnienia oczywistego błędu, nie
daruję upokorzeń, doznanych na skutek jej nieudolności i buty.
Zaszantażować mnie - emeryta bez nałogów,
długów i jakichkolwiek innych poważnych grzechów czy zobowiązań wobec
kogokolwiek - nie sposób. Zastraszyć zresztą też. Trzeba byłoby najsampierw
udowodnić, że pisząc o faktach rozpowszechniam nieprawdę. A na emocjonalną
(taki mam charakterek!) krytykę sędziowskiego bezprawia pozwala mi - jak
każdemu obywatelowi III RP i na dodatek dziennikarzowi - wolność słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz