Łączna liczba wyświetleń

piątek, 28 września 2012

Lewe prawo (183)


POD JURYSDYKCJĄ CYBORGÓW

   Z mojego - faceta o szczątkowej, ale zawsze jakiejś tam inteligencji - punktu obserwacyjnego, wrocławska sędzia Anna Sobczak stanowi niemal modelowy przykład prawniczego cyborga o ograniczonych zdolnościach i niekontrolowanej władzy. Jest okazem człowieka-maszyny, wyprodukowanego przez uczelnię i ukształtowanego przez korporację, wyalienowanego z gardzonego przez siebie społeczeństwa, choć żywiącego się z jego podatków.

   Sobczak potrafi klepać, niczym zdrowaśki, paragrafy Kodeksu cywilnego i Kodeksu postępowania cywilnego, bo - jak mniemam - akurat z formalizmami i różnymi kruczkami uprzykrzającymi życie stron procesu jest obkuta na blachę. Intelektualne schody zaczynają się dla niej, gdy próbuje rozpoznać meritum konkretnej sprawy. Każda bowiem wymaga rzetelnego wczytania się w jeszcze jakieś (poza Kc i Kpc) ustawy oraz sensownego zastosowania właściwych artykułów, ze zrozumieniem ich litery i - co z pewnością nie zaszkodziłoby autorytetowi funkcjonariuszki publicznej, tudzież powadze sprawowanego przez nią urzędu - ducha.

   A tu masz babo placek! Toga i łańcuch z orłem w koronie nie wystarczają, aby orzekać w imieniu państwa rozsądnie, obiektywnie i sprawiedliwie. Damskiemu cyborgowi najzwyczajniej nie staje implantów wiedzy i doświadczenia. Te podstawowe braki próbuje więc nadrabiać ostentacyjną pewnością siebie graniczącą z arogancją. Charakteryzuje się to zwłaszcza demonstrowaniem, z marsową miną i czasem sadystyczną satysfakcją, swej wyższości nad pokrzywdzonym. Widzimisię wybranki Temidy (czytaj: namaszczonej przez samych swoich z sądowej mafii) góruje nawet nad barierami konstytucyjnymi. Dożywotni immunitet ma przecież gwarantować bezkarność w nadużywaniu "swobodnej oceny dowodów" i uprawianiu inszej samowolki. No i mamy jak na dłoni ilustrację znanej skądinąd sentencji, że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie.

   Ja jednak nie dopuszczę do zamiecenia skandalicznego wyroku Sobczak z 10.06.2008 (na mocy tego orzeczenia dostałem od ZUS-u tylko symboliczne zadośćuczynienie, bez należnego odszkodowania) pod dywan. Wszak żyjemy - na moje szczęście - w czasach demokracji internetowej i żadnego przekrętu nie uda się już ukryć gdzieś pod archiwalnym kurzem, a tym bardziej pozostawić bez żadnego śladu.

   Nie dam sobie wmówić, że czarne jest białe (ewentualnie na odwyrtkę, abym miał z czego wybierać). Swej krzywdzicielce, która do dziś, ponad cztery lata "po", wciąż idzie w zaparte i nie przyznaje się, przynajmniej oficjalnie, do popełnienia oczywistego błędu, nie daruję upokorzeń, doznanych na skutek jej nieudolności i buty.

   Zaszantażować mnie - emeryta bez nałogów, długów i jakichkolwiek innych poważnych grzechów czy zobowiązań wobec kogokolwiek - nie sposób. Zastraszyć zresztą też. Trzeba byłoby najsampierw udowodnić, że pisząc o faktach rozpowszechniam nieprawdę. A na emocjonalną (taki mam charakterek!) krytykę sędziowskiego bezprawia pozwala mi - jak każdemu obywatelowi III RP i na dodatek dziennikarzowi - wolność słowa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz