LUDZIE
LISTY PISZĄ.
NADAREMNO
Statystycznie co dziesiąty list
do premiera Donalda Tuska zawiera żale na aparatczyków tzw. wymiaru
sprawiedliwości. W 2011 najwięcej skarg dotyczyło wyroków ferowanych w sprawach
cywilnych. Piszący wytykali uchybienia w pracy sądów i oskarżali sędziów o
stronniczość. Niejednokrotnie wskazywali, że na orzeczenia mają wpływ
powiązania i zależności zawodowe i towarzyskie.
Co się z tymi listami dzieje? Nie łudźmy
się, że czyta je adresat. Tusk nie ma czasu nawet - co sam niedawno przyznał z
rozbrajającą szczerością - na choćby pobieżną lekturę przesyłanych do niego raportów
Najwyższej Izby Kontroli, alarmujących o przestępczej działalności funkcjonariuszy
publicznych. Nie będzie przecież tego robił kosztem swojego ulubionego zajęcia -
haratania w gałę.
Z mojego rozeznania wynika, że listy do
premiera o nieprawidłowościach w "wymiarze
sprawiedliwości" trafiają do stosownego ministerstwa. Tam czytają je urzędnicy,
którymi są… rzekomo apolityczni sędziowie oddelegowani do administracji rządowej.
Nawet jeśli mogą oni z łatwością stwierdzić - np. w sprawie moich roszczeń finansowych
wobec ZUS - popełnienie przez ich kolegów po fachu przestępstwa przekroczenia
uprawnień, polegającego na ignorowaniu przepisów ustawowych, reagują szablonową
odzywką, że prawo(?!) uniemożliwia im ingerowanie w orzeczenia niezawisłych
sądów. Mam wrażenie, że gdyby mogli napisać co naprawdę myślą - zamiast "z
poważaniem", korespondencję ze skarżącym się kończyliby wyrazami "pocałuj nas w
dupę".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz