Łączna liczba wyświetleń

środa, 8 sierpnia 2012

Lewe prawo (109)


LUDZIE LISTY PISZĄ.
 
NADAREMNO

   Statystycznie co dziesiąty list do premiera Donalda Tuska zawiera żale na aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości. W 2011 najwięcej skarg dotyczyło wyroków ferowanych w sprawach cywilnych. Piszący wytykali uchybienia w pracy sądów i oskarżali sędziów o stronniczość. Niejednokrotnie wskazywali, że na orzeczenia mają wpływ powiązania i zależności zawodowe i towarzyskie.

   Co się z tymi listami dzieje? Nie łudźmy się, że czyta je adresat. Tusk nie ma czasu nawet - co sam niedawno przyznał z rozbrajającą szczerością - na choćby pobieżną lekturę przesyłanych do niego raportów Najwyższej Izby Kontroli, alarmujących o przestępczej działalności funkcjonariuszy publicznych. Nie będzie przecież tego robił kosztem swojego ulubionego zajęcia - haratania w gałę.

   Z mojego rozeznania wynika, że listy do premiera o nieprawidłowościach w  "wymiarze sprawiedliwości" trafiają do stosownego ministerstwa. Tam czytają je urzędnicy, którymi są… rzekomo apolityczni sędziowie oddelegowani do administracji rządowej. Nawet jeśli mogą oni z łatwością stwierdzić - np. w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS - popełnienie przez ich kolegów po fachu przestępstwa przekroczenia uprawnień, polegającego na ignorowaniu przepisów ustawowych, reagują szablonową odzywką, że prawo(?!) uniemożliwia im ingerowanie w orzeczenia niezawisłych sądów. Mam wrażenie, że gdyby mogli napisać co naprawdę myślą - zamiast "z poważaniem", korespondencję ze skarżącym się kończyliby wyrazami "pocałuj nas w dupę".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz