Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 19 sierpnia 2012

Lewe prawo (126)


  Ten tekst archiwalny z mojego bloga  powinien być puentą 92. odcinka "Lewego prawa" pt. „Jak sędzia sędziego w sądzie samosądził" i "Antylekcja mataczenia" (patrz http://trybunalobywatelski.blogspot.com/2012/07/lewe-prawo-92.html), alem przypomniał sobie o tym satyrycznym kawałku dopiero teraz. Lepiej późno niż wcale - więc nadrabiam zaległość.

POT I ZELÓWKA - SĄDOWA WYMÓWKA

   Miałem sen, bynajmniej nie erotyczny. Śniło mi się, że zostałem sędzią i jako taki w pijanym widzie pozakodeksowo naruszyłem komuś za coś jego nietykalność cielesną, czyli - wyrażając się bardziej swojsko i bezpretensjonalnie - dałem skurwielowi wpierdol.

   W obliczu nieuchronnego sądu dyscyplinarnego kombinowałem nad linią obrony. Przypomniałem sobie dość powszechne przekonanie prostego ludu, że sędziowie to nieroby nie lubiące się przemęczać. Wartałoby więc - skojarzyłem w ramach swobodnej oceny faktów i dowodów - wykorzystać morał ze znanego dowcipu. Tego, w którym mamuśka strofuje niegrzecznego synusia: "Jasiu, nie bij Małgosi, bo się spocisz!". A może jeszcze wiarogodniej byłoby zastosować wymówkę menelską? Znaczy zapewnić mniej więcej: "Ja, wysoki swądzie, to nawet flaszek po denaturacie nie kopię, coby mnie się zelówki nie wygły".

   Po obudzeniu doszedłem do wniosku, że tej nocy intelektualnie i psychicznie byłem w pełni gotów do nominacji na sędziego w pewnym środkowoeuropejskim państwie prawa. Na co dzień, na jawie, mam jednak świadomość jednej wady, dyskwalifikującej mnie w każdym typowo polskim towarzystwie: zawsze jestem trzeźwy jak świnia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz