Ten tekst archiwalny z mojego bloga powinien być puentą 92. odcinka "Lewego prawa" pt. „Jak sędzia sędziego w sądzie samosądził" i "Antylekcja mataczenia" (patrz
http://trybunalobywatelski.blogspot.com/2012/07/lewe-prawo-92.html), alem
przypomniał sobie o tym satyrycznym kawałku dopiero teraz. Lepiej późno niż
wcale - więc nadrabiam zaległość.
POT I ZELÓWKA - SĄDOWA WYMÓWKA
Miałem sen, bynajmniej nie erotyczny. Śniło
mi się, że zostałem sędzią i jako taki w pijanym widzie pozakodeksowo
naruszyłem komuś za coś jego nietykalność cielesną, czyli - wyrażając się
bardziej swojsko i bezpretensjonalnie - dałem skurwielowi wpierdol.
W obliczu nieuchronnego sądu dyscyplinarnego
kombinowałem nad linią obrony. Przypomniałem sobie dość powszechne przekonanie
prostego ludu, że sędziowie to nieroby nie lubiące się przemęczać. Wartałoby
więc - skojarzyłem w ramach swobodnej oceny faktów i dowodów - wykorzystać
morał ze znanego dowcipu. Tego, w którym mamuśka strofuje niegrzecznego
synusia: "Jasiu, nie bij Małgosi, bo się spocisz!". A może jeszcze
wiarogodniej byłoby zastosować wymówkę menelską? Znaczy zapewnić mniej więcej:
"Ja, wysoki swądzie, to nawet flaszek po denaturacie nie kopię, coby mnie
się zelówki nie wygły".
Po obudzeniu doszedłem do wniosku, że tej
nocy intelektualnie i psychicznie byłem w pełni gotów do nominacji na sędziego
w pewnym środkowoeuropejskim państwie prawa. Na co dzień, na jawie, mam jednak
świadomość jednej wady, dyskwalifikującej mnie w każdym typowo polskim
towarzystwie: zawsze jestem trzeźwy jak świnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz