Gdy prokurator fałszuje prawdę, a sędzia jest również oskarżycielem stanowi to triumf siły, a nie sprawiedliwości.
Informuję czytelników, iż wszystkie zbieżności z prawdziwymi postaciami i wydarzeniami nie są żadnym przypadkiem. Historia jest prawdziwa i występujące postacie są prawdziwe.
Wolność wypowiedzi i swoboda wyrażania swoich poglądów jest zagwarantowana art. 54 Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. Artykuł ten gwarantuje również prawo do informowania o działalności i jakosci tej dzialalnosci - osób pełniących funkcje publiczne.
Pisząc i publikując ten tekst byłam i jestem świadoma odpowiedzialności karnej z art. 212 & 1 i 2 Kk i oświadczam, iż informacje w tej publikacji podlegają ochronie art. 213 & 2 Kk.
“Osoby wykonujące funkcje publiczne- ze względu na swą pozycję i możliwość oddziaływania zachowaniami, decyzjami, postawami, poglądami na sytuację szerszych grup społecznych – muszą zaakceptować ryzyko wystawienia się na surowszą ocenę opinii publicznej...” WyrokTrybunału Konstytucyjnego SK 43/05 12.05.2008
Z praktycznych wzgledow ograniczylam sie do opisania najistotniejszych elementow tej historii. Wszystkie nazwiska bohaterow sa zmienione.
Wszystkie fakty wzięłam z akt sprawy i można je bez trudu zweryfikować.
Rozdział I
Wakacje zbliżały się do końca. 24
sierpień – asesor Wuj ze wstrętem
patrzył na swoje biurko, zawalone teczkami spraw, które aktualnie prowadził.
Włamania, kilka kradzieży samochodów, pobicia. Wsadzanie za kratki drobnych
przestępców przestało go bawić. Miał 28 lat i marzył o szybkiej i
spektakularnej karierze w prokuraturze. Potrzebne mu było jakieś zabójstwo, porwanie, może gang narkotykowy. To były sprawy, które gwarantowały
zainteresowanie mediów krajowych i przełożonych. Z niechęcią otworzył teczkę z
aktami nastepnej sprawy.
I w tym czasie zadzwonił telefon - Wuj, zbierajcie
się, jedziecie do Pipidowki urlopowicze znaleźli tam czaszke ludzką. Zawiadomiłem już doktora Porągiewkę, za godzinę tam będzie. Miejsce zabezpieczył
miejscowy posterunkowy.
Kiedy skończył rozmowę z Szefem, asesorowi Wujowi trzęsły sie rece ze zdenerwowania i podniecenia -. Nareszcie !... to
jest sprawa.
Podróż do Pipidowki zajęła mu długie 20 minut.
Część jeziora byla odgrodzona od gapiów i ciekawskich taśmą policyjną. Na
brzegu leżała torba plastikowa. Doktor Porągiewka wlasnie podjechał swoim najnowszym
Mercedesem. Obydwaj obejrzeli czaszkę, doktor podyktował do protokołu oględzin:
- czaszka oddzielona od ciała siekierą lub toporem, jeden postrzał w
potylice, otwór wylotowy w okolicach oczodołu, czaszka częściowo
zeszkieletowana, tkanka miękka częściowo zachowana, szczególnie dobrze na
dziaslach. Na żuchwie, 6- brak zęba, utracony zażyciowo, wskazuje na to zębodół dobrze
zabliźniony…
Po powrocie do Olsztyna, Wuj wrócił
do biura. Rozsadzała go energia. Musiał przejrzeć zgłoszenia osób zaginionych i
załatwić płetwonurków, aby przeszukali jezioro. Zarzadzil Policji przegląd listy osób
zaginionych i informacje o wynikach. Policja na drugi dzien przygotowala notatki – miedzy innymi o zaginięciu Jana Kowalskiego z Suwałk.
Do notatki dolaczono informacje o J.Kowalskim i Jerzym Wojdaku. Wojdak znal Kowalskiego i mial w Pipidowce kolege, Wiktora Gamuza. Fakt, ze czaszke znaleziono w Pipidowce, byc moze ma zwiazek z Wojdakiem.
Następnego dnia Porągiewka miał
zaplanowaną autopsję czaszki. Autopsję wg przepisów przeprowadza prokurator
przy udziale medyka sądowego, ale Wuj miał ważniejsze sprawy i zadzwonił do
Porągiewki, aby zrobił autopsję sam. Wuj tymczasem wezwał podkomendanta policji
Wieczorka, aby zreferował mu co wie o Wojdaku. Wieczorek przyszedł z grubą
teczką. Wojdak, znany w Olsztynie złodziej, obecnie ma firmę handlu
nieruchomościami, przyjaźni się z Kamilem Panisiewiczem z Suwałk, często go
tam odwiedza. Panisewicz stracił nogę, kiedy wybuchla bomba podłożona w garażu jego domu. Podejrzanym
o podłożenie bomby był między innymi zaginiony Jan Kowalski.
Po spotkaniu z Wieczorkiem,
asesor Wuj nie mógł opanować podniecenia. Wszystko tak pięknie zaczyna się
układać. Czaszkę znaleziono w Pipidowce, Wojdak ma tam kolegę. W Suwałkach
zaginął Kowalski, podejrzany o podłożenie bomby przyjacielowi Wojdaka. Ta
czaszka to musi być zaginiony Kowalski – no i mam mordercow.
Kilka dni później, płetwonurkowie przeszukując jezioro znaleźli kilka plastikowych worków. Nadzorujący
pracę policjant Karbowiak sporządził stosowne protokoły i zostawił nieotwarte
worki do dyspozycji i procesowania
asesorowi Wujowi i doktorowi
Porągiewce. Protokol wydobycia worków zakonczył o godz. 10.30. Wuj z Porągiewką
zjawili się około 12.00. Otworzyli worki, przecinajac je.( video) W workach znaleźli dwa ( lub jedno) podudzia(e) i
dwie dłonie. Po wykonaniu odpowiednich
czynności, łącznie z oględzinami szczątków i sporządzeniu odpowiednich
protokołów, szczątki przewieziono do Olsztyna.
Następnego dnia doktor Porągiewka
przeprowadził autopsję szczątków, podczas której pobrał na wszelki wypadek
materiał do badań DNA. Prokurator Wuj
nie miał czasu uczestniczyć w tej czynności. Uskrzydlony wizją przyszłych
laurów, nie spoczął na tychze i zajął się
gorączkową pracą nad budowaniem teorii zabójstwa.
14 września teoria była gotowa.
Poszedł z nią do Szefa, który z uznaniem pokiwał głową.
Duża sprawa – rozpoczniemy rozpracowanie operacyjne tych bydlakow, podsluchy, inwigilacja etc. Trzeba znaleźć jakiś
kryptonim dla tej operacji – myslal glosno Szef.
Może „Czacha" - nieśmiało zaproponował Wuj.
Swietnie, zabierajcie się Wuj do roboty
i żebyście mi nic nie spieprzyli operacji
„Czacha" ha..ha..ha..- zasmial sie
Szef.
W ciągu następnych 2 miesięcy
asesor Wuj, ciężko pracował nad swoją teorią i dopasowywaniem dowodów, aby
wszystko trzymało się kupy. Założył, że mordercą był Jerzy Wojdak, jego przyjaciel bez
nogi Kamil Panisiewicz, a także kolega Wojdaka z Plusk, Wiktor Gamus. Motyw był
jasny, Panisiewicz zemścił się za podłożenie bomby, Wojdak się podłączył, bo
miał swoje porachunki z Kowalskim - jego byla żona miała krótki romans z tymże,
a Gamus, tak dla sportu, ale musiał maczać w tym ręce, bo znał Wojdaka, no i
szczątki znaleziono w okolicy Pipidowki, gdzie przeciez mieszkal.
Po 2 miesiącach Wuj mógł się pochwalić następującymi
osiągnięciami:
Ø Badanie DNA wykazało, że poszczególne szczątki nalezą do
tej samej osoby.
Ø Nie przeprowadzono badania porównawczego uzębienia NN
szczątków z uzębieniem Kowalskiego, ponieważ asesor Wuj utrzymywal, iz nie moze znaleźć więziennej
książki zdrowia Kowalskiego. (znalazl ja w aktach sprawy Sad Najwyzszy 5 lat pozniej, niestety ktos usunal z niej wpisy dentystyczne)
Ø Wobec tego zlecono badanie antropologiczne czaszki.
Antropolog z AM w Poznaniu odtworzyła przypuszczalny wygląd czaszki, ale jakoś
nie bardzo był podobny do Kowalskiego. Właściwie to wcale nie był podobny.
Ø Antropolog do swoich badań musiała poddać czaszkę
maceracji, czyli oczyścić ją z tkanki miękkiej. Zanim to uczyniła, opisała
czaszkę. Po prawej stronie żuchwy ząb 6- brak, tkanka miękka dobrze zachowana,
zębodół zarośnięty. Zuchwa złamana dokładnie w miejscu brakującego zęba i
zarośniętego zębodołu. Po maceracji okazało się, że NN dokładnie
w opisanym powyżej miejscu zlamania –zebodol zarosniety po utracie zeba 6-, ma otwór po postrzale.
Ø
Wuj przepytał rodzinę i znajomych Kowalskiego – niestety
twierdzili, że ten nie był nigdy postrzelony.
Ø Prokurator na razie nie przejął się tym i zlecił badanie
porównawcze DNA szczątków i DNA domniemanej matki i domniemanej siostry. DNA
zawsze poważnie wygląda na rozprawie, a kto się na tym tak naprawdę zna poza genetykami?
Ø Opinia DNA nie przyniosła odpowiedzi na pytanie czy są to
szczątki Kowalskiego, genetyk stwierdził że szczątki i badane kobiety są „bliskimi krewnymi". Na wszelki wypadek nie
załączył do opinii badań statystycznych, które są integralną częścią takowej i moglyby statystycznie potwierdzic lub zaprzeczyc nawet tak lakonicznemu ustaleniu “bliskiego pokrewienstwa” W
opinii tej jeden z fragmentów DNA miał inną wartość, niż w opiniii stwierdzającej, że wszystkie szczątki należą do tej samej osoby. Jeżeli była to ta sama osoba,
wszystkie fragmenty powinny być identyczne!
Ø Asesora Wuja takie drobiazgi nie zrażały, zlecił na wszelki wypadek jeszcze jedną ekspertyzę antropologiczną, licząc na to, że biegła aluzju paniała.
Czekając na tę ekspertyzę, postanowił zająć się dopinaniem a raczej dopasowywaniem
/produkowaniem innych dowodów. A trzeba było się trochę
nagimnastykować.
Ø
Po pierwsze z jeziora wyłowiono dwa podudzia. Wskazywalo na to szereg dokumentow, o czym ponizej.
Ø Jednego podudzia musial sie asesor Wuj pozbyć z dokumentów, ponieważ na tym podudziu nie było tatuażu, a
Kowalski miał takowy. O tym problemie wiedział prokurator już we wrześniu. Na
wszelki wypadek nie nadał na dziennik podawczy dokumentów dotyczących znalezisk
w w jeziorze.
Ø Usunął wiec z tych dokumentów protokół oględzin z wydobycia
podudzi i część zdjęć. Nie jest jasne, kto napisal nowy – wydaje sie (nikt nie chce zrobic porownania pisma z kopi, a oryginalami dysponuje sad), iz napisany jest przez te sama osobe, ktora spisala protokol ze znalezienia czaszki, chociaz nazwisko protokulanta jest inne. W protokole jest
jedno podudzie.Protokol ten nie jest podpisany ani przez doktora Poragiewke, ani tez przez prokuratora i wymienionego w tym dokumencie protokolanta.
Ø Usunął też oryginalny protokół policjanta Karbowiaka i zastąpil go przeredagowanym.
Niestety podczas przepisywania protokołu Karbowiaka, przedobrzono. Jak wynikało z tego protokołu, Karbowiak spisal protokol i zakonczyl około 10.30, nie otwierając worków, a więc nie mogl znac ich
zawartości, mógł tylko domniemywać, że znajdują się w nich szczątki. (na rozprawie stwierdzil, ze opuścił on miejsce
wydobycia szczątków przed otwarciem workow). Tymczasem
protokół z rozpędu zatytułowano „Wydobycie szczątków ludzkich", a przeciez rozpoczynajac ten protokol, policjant mogl co najwyzej przypuszczac, iz poszukiwania pletwonurkow moga zakonczyc sie znalezieniem ciala ofiary. Co więcej w
treści protokolu opisujacej znaleziska jest zdanie „W worku jest noga", jak wiec Karbowiak to wiedział nie
otwierając worków?, a żeby było jeszcze weselej na szkicu jeziora zaznaczylgdzie wydobyto poszczególne worki i co zawierały.
Ø 20 listopada- trzy miesiace od znalezienia szczatkow asesor Wujzdecydowal sie i przekazał na dziennik nadawczy
„uzupełnioną" dokumentację znalezisk, autopsji etc.
Ø W pośpiechu Wuj zarejestrował obydwie autopsje, dwie różne
czynności sledcze, które odbyły się w innym czasie ( jedna 27.09 druga 3.09) pod jednym numerem, co więcej nie
zauważył, że w protokole autopsji szczątków, opisane są przez Porągiewkę dwa
podudzia. Również w protokołach pobrania materiału biologicznego, jest opisane pobranie materiału z prawego i lewego podudzia. Fakt ten odzwierciedla rowniez opinia DNA – w opisie otrzymanego mat. biologicznego.
Ø W pośpiechu nie zauwazył tez, iz jestwiecej workow przekazanych do ekspertyz daktyloskopijnych, niz podane i opisane w protokole ogledzin znalezisk nad jeziorem i w protokole Karbowiaka.
Po tych drobnych zabiegach,
asesor Wuj spokojnie czekał na drugą ekspertyzę antropologiczną biegłej z
Poznania. Wysłał też do badania DNA ślady śliny znalezione na taśmach, którymi
oklejone były worki ze szczątkami.
Ekspertyzę antropologiczną dostał w
marcu. Biegła tym razem nie zawiodła. Zeby się wszystko mniej więcej zgadzało,
za podstawę drugiej ekspertyzy w części „Analiza antropologiczna czaszki" wstawiła z pierwszej opinii - opis cech
twarzy Kowalskiego, a nie czaszki. Różnice były zasadnicze jak np. czaszka - cytaty z opinii antropolog
czoło - szerokie,
kości jarzmowe - dość wysokie, masywnie urzeźbione,
zgryz -
lekki tyłozgryz,
bródka - silnie wykształcony trójkąt,
żuchwa - masywna
Natomiast te same charakterystyki twarzy Kowalskiego
czoło - średnio
zaznaczone,
kości jarzmowe - zaznaczone miernie,
zgryz - prawidłowy,
bródka -
średnio zaznaczona, zaokrąglona,
żuchwa - kąt żuchwy zaznaczony miernie.
Tym drobnym zabiegiem zostały zlikwidowane niejasnosci w wygladzie czaszki – przynajmniej na papierze. Następnie dla ulatwienia na podstawie zdjęcia
17-letniego Kowalskiego (w czasie zaginięcia miał 28 lat!) antropolog zrobiła
tzw.superprojekcję. Nawet ta komputerowa manipulacja, nie wyeliminowała widocznych
nawet dla laika różnic w budowie czaszki
znalezionej w jeziorze i zdjęcia Kowalskiego. Profil w ogóle nie pokrywał się,
poniewaz czaszka miała wyrażny tyłozgryz, którego nie miał Kowalski. Biegła
stwierdziła, iż ma 100% pewności, że czaszka nalezy do Kowalskiego. Zapomniala jednak, iz takiego stanowczego stwierdzenia unikaja rzetelni naukowcy, albowiem taka manipulacja komputerowa jest zawsze w mniejszym lub wiekszym stopniu przyblizeniem i o100% pewnosci nie moze byc mowy– o czym sama napisala zreszta kilka tekstow naukowych. Ponadto jezeli wezmie sie pod uwage obydwie jej opinie w tej sprawie – taki wniosek jest nielogiczny i nie moze byc prawdziwy. Jezeli odtwarzajac przypuszczalny wyglad tej czaszki - otrzymala wizerunek osoby zupelnie niepodobnej do Kowalskiego – to nasuwa sie jedyny logiczny wniosek, iz mozliwe bylo otrzymanie dwoch roznych przypuszczalnych wizerunkow tej czaszki, a wiec nie moze byc prawdziwe twierdzenie, iz “pasuje” ona na 100% tylko do wizerunku Kowalskiego. Skad wiec ten zupelnie nie przypominajacy Kowalskiego wizerunek przypuszczalnego wygladu czaszki? Przeciez podstawa otrzymania tego wizerunku byla ta sama czaszka!
Teraz już asesor Wuj, miał
nareszcie z głowy identyfikację szczątków - 100% pewności, że to jest Kowalski.
Trochę zaniepokoiła go opinia DNA z
badania śliny z taśm, którymi oklejone były worki, której profil genetyczny
porównano z profilami podejrzanych m. in. Wojdaka, Panisiewicza i Gamusa.
Okazało się, że ślina należała do kobiety, a tu wszyscy podejrzani to mężczyźni.
Postanowił jednak nie psuć sobie humoru takimi głupotami i rad nie rad dołączył
do akt tę opinię. Nie kiwnal nawet palcem, aby poszukac tej kobiety, ktorej profilem DNA dysponowal.
Był czerwiec, 10 miesięcy od chwili rozpoczecia
śledztwa. Wprawdzie nie aresztował jeszcze żadnego z podejrzanych (czyt.wytypowanych), ale wiedział, że teraz jest już blisko. Przesłuchiwanie
podejrzanych to co innego niż zdawanie się na naukowców i kryminologów,
dynamika zupełnie inna i zawsze można postraszyć, przycisnąć rodzinę,
zablefować – w ogole pomanipulowac. To lubił.
Szef był bardzo zadowolony z
wyników operacji „Czacha" i postepow w sledztwie. Wuj byl pewien, ze sukces i awans jest murowany.
Z tymi postepami w sledztwie to Szef troche, a nawet mocno przesadzil, poniewaz po za powyzej wymienionymi dzialaniami – sledztwo stalo w miejscu. Wprawdzie Wujwytypowal winnych i udowodnil, ze szczatki naleza do zaginionego Kowalskiego, ale nie bardzo wiedzial jak udowodnicmorderstwo i wine wytypowanych. Przez caly ten czas nie podjeto zadnych dzialan w Pipidowce – ot chociazby przepytania mieszkancow czy jesienia 1998r lub wiosna 1999r nie widzieli jakichs podejrzanych obcych w okolicy miejsca znalezienia szczatkow, moze zapamietali cos odstajacego od normalnych zdarzen – a czas lecial i minelo juz 10 miesiecy od znalezienia szczatkow. Nie przesluchano tez nawet Wiktora Gamuza, czy jego rodziny, ani zadnego innego podejrzanego.
Niestety w lipcu Szef Szefa - z
Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku, zarządził przeniesienie śledztwa do Białegostoku - uwazal, ze sledztwo jest spratolone i trzeba je oddac fachowcom. Asesor Wuj był bardzo zawiedziony, no ale przecież i tak wywindował się na tej sprawie.
Skończyły się drobne kradzieże i włamania. Akurat Olsztyn nawiedziła fala
porwań i wiadomo było, że Wuj ma dobre plecy u Szefa i dostanie te sprawe. I dostał. Z przykrością musimy zostawić naszego bohatera w Olsztynie, zaspokoję
tylko ciekawość czytelników i dodam, że juz teraz prokurator Wuj zrobił karierę. Po dwóch
latach śledztwa przy wydatnej pomocy Stowarzyszenia na rzecz Bezpieczeństwa
założonego przez olsztyńskich
biznesmenów ( wielu o niezbyt swietlanej przeszlosci np. byli przestepcy, jeden np. czlonek mafii pruszkowskiej) wsadził za kratki 16 oskarżonych i został ogólnopolskim specem od
porwań. Miał 31 lat.
Tymczasem w Białymstoku śledztwo
przydzielono prokuratorowi Kawalcowi. Zabrał sią dziarsko do roboty.
Ustalił, że Panisiewicz zamówił
metalową klatkę dla psa. To było bardzo podejrzane działanie. Prokurator zalozyl, ze klatka byla potrzebna Panisiewiczowi do przetrzymywania Kowalskiego.
Po roku od znalezienia szczatkow przeszukano kilkakrotne posesje Gamuza i Burego – bez rezultatow. Przeszukano tez okolice Pipidowki i miejsce znalezienia (przed rokiem!) szczatkow. Pomimo zmasowanej akcji sledczych, Policji i CBS nie znaleziono literalnie nic. Nie żeby to zniechęciło prokuratora Kawalca. W końcu logicznym jest, że jak Panisiewicz zamawial klatke – to nie dla psa. A jak szczatki znaleziono w okolicy Pipidowki, to wiadomo, ze i klatka musiala tu byc. I trzeba znaleźć to miejsce,
a jak nie to chociaz te klatke, no w ostatecznosci chociaz jakis jej kawalek.
W czasie, kiedy przeszukiwano rozne miejsca w Pipidowce i okolicy, prokurator Kawalec i podkomendant Mackiewicz – jego prawa reka, przesluchali tez kilkunastu mieszkancow Pipidowki m.innymi matke Gamuza, (zone Burego) a takze opiekunke Burego z PCK. Przesluchiwani nie mieli zadnych informacji, ktore posunelyby sledztwo do przodu. Nikt nie widzial, ani Kowalskiego, ani klatki, ani zadnych podejrzanych dzialan, czy podejrzanych typow. No i jak tu udowodnic teze, ze
Kowalskiego - około 6 - 8 – przetrzymywano w okolicy Pipidowki w klatce, a mordercy torturowali Kowalskiego, a wiec musieli albo gdzies zatrzymac sie w okolicy, albo dojezdzac?
Prokurator postanowil przesluchac podejrzanych, z ktorych czesc juz aresztowal.Trzeba przeciez jakos połączyć
zaginięcie Kowalskiego w Suwałkach ze szczatkami znalezionymi w Pipidowce i udowodnic, ze tam przetrzymywano i zamordowano Kowalskiego.
Jak dotad bylo z tym było
trochę kłopotu, ale prokurator Kawalec wprowadzał już nie raz w życie motto
super-śledczego wszechczasów, towarzysza Dzierżyńskiego -nie ma niewinnych, są
tylko źle przesłuchiwani. I tym razem metoda nie zawiodła.
Jeden z podejrzanych, niejaki
Krzysio Ropko, siedział w areszcie tymczasowym jako podejrzany i miękł. Nie to, żeby Kawalec
naprawde go podejrzewał, ale Krzysio był młody i podatny na manipulacje. Prokurator
uważał, że będzie świetnym świadkiem oskarżenia. Krzysio znał dobrze
Panisiewicza i bywał czesto u niego. Zbliżały się
święta Bożego Narodzenia. Kawalec wziął go na przesłuchanie 21 grudnia.
Najpierw próbował prostej metody, naszczuć na innego podejrzanego - padło na
Wojdaka. Pokazał Krzysiowi zeznania Wojdaka (ten nie byl jeszcze aresztowany), w których tenże obciążał Krzysia.
Oczywiście takich zeznań nie było, ale o ty Krzysio nie mogl tego wiedziec - zaczął łapać przynętę. Na razie
się nie złamał. Kawalec rzucił więcej, jak złoży zeznania obciążające Wojdaka i
Panasiewicza na święta będzie w domu. Krzysio się zgodził, szkopuł w tym, że
nie bardzo wiedział co zeznawać. Prokurator go uspokoił - spoko - ja napiszę, a
ty podpiszesz. Tak też się stało i Krzysio na święta był w domu.
A oto co Kawalec napisał, o
przepraszam spisał w protokole.
Kilka dni po zaginięciu
Kowalskiego, Krzysio był z wizytą u Panisiewicza. Siłował się w siłowni i nagle
usłyszał rozmowę Panisiewicza z Wojdakiem. Rozmawiali w garażu, który jest o
poziom wyżej od siłowni i nadto oddziela te pomieszczenia szeroka klatka schodowa. Z
rozmowy tej dowiedział się, że Kowalski nie żyje. Najpierw Wojdak powiedział -
no cóż, co miałem zrobić, przecież spał z moją żoną,ale po jakimś czasie miał powiedzieć cos zupelnie innego - że zabił go Gamuz - on to
tak ujął, że Gamuz przeholował, torturując Kowalskiego, czyli to mial byc, taki więcej
wypadek. Dadał też, że Kowalski siedział w klatce, w lesie, w
okolicach Pipidowki.
Troszkę to się nie bardzo zgadzało,
z tym scenariuszem przetrzymywania Kowalskiego tygodniami w Pipidowce, bo
rozmowa miała się odbyć dwa, trzy dni po zarzucanym porwaniu i nie bardzo było jasne, kto
zamordował, bo niby na zdrowy chłopski rozum to jest albo - albo. Albo zabił
Wojdak, bo cóż miał zrobić? przecież Kowalski spał z jego żoną, albo Gamuz
przeholował w torturowaniu.Ale przetrzymywanie tygodniami lepiej wyglądało, bo
można było dorzucić zarzut szczególnego okrucieństwa i wielotygodniowego
torturowania. Prokurator Kawalec nie zawracal sobie takimi detalami glowy.
Krzysio zeznał również, że Wojdak
dzwonił do niego tego dnia, kiedy zaginął Kowalski i pytał o jego szefa, Marka
Rudowskiego, właściciela komisu samochodowego i wspólnika Panisiewicza. Krzysio
to zinterpretował jako pociąganie go za język, po porwaniu Kowalskiego.
Z tym tetefonowaniem Wojdaka, to
Kawalec trochę przesadził, bo wprawdzie miał kwit z TP, że numer, z którego
wykonano połączenie na numer domowy Krzysia, należał do firmy Wojdaka, ale
wiedział też, że numer ten przejął Wojdak od Rudowskiego pół roku po
domniemanym porwaniu. W dniu porwania należał on do szefa Krzysia. Czyli na zdrowy chłopski rozum, to szef albo
inny pracownik dzwonił do Krzysia z
komisu, a nie Wojdak. Gdyby natomiast
Wojdak był tego dnia w komisie i dzwonił do domu do Krzysia,( nikt nie widział
Wojdaka w komisie tego dnia) aby wybadać sytuację, to po cóż się pytał o
Rudowskiego. Przecież dzwonił z jego komisu.
Krzysio zeznał, też na okoliczność
porwawnia, a mianowicie widział, jak Kowalski wsiadał do samochodu Dyzia
Dynki. Dyzio miał trochę nie pokolei w głowie, a w tej sprawie był również
oskarżony jako trzeci bezpośredni morderca. Sąd uznał go za chorego psychicznie
i w związku z tym nieodpowiadającego za swoje akcje. Dalej Krzysio powiedzał,
iż cały dzień nie wychodził z pracy i do
końca dnia nie widział, aby Dyzio wrócił z Kowalskim. Inni świadkowie zeznali,
że Kowalski wrócił z Dyziem. (Kowalski miał sklep z częściami samochodowymi
przy komisie Rudowskiego). To zeznanie Krzysia mialo byc dowodem uprowadzenia Kowalskiego.
Ale jeżeli ktoś z komisu dzwonił do
Krzysia, to znaczy, że przynajmniej w tym czasie nie było go w komisie! A wiec nie mogl wiedziec czy Kowalski wrocil z Dyziem, czy tez nie.
Prokurator przesluchal tez innych swiadkow i podejrzanych i chociaz zaden nie byl tak spolegliwy jak Ropko i nie dostarczyli oni zadnych rewelacji, to jednak powoli jego teza mogla byc tu i owdzie poparta.
W tym czasie podkomendant Mackiewicz tez nie proznowal, przesluchiwal swiadkow i często wizytowal ojczyma Gamuza, pana
Burego. O tych wizytach podkomendanta opowiedzial Bury na rozprawie – podkomendant wpadal do niego na pogawedki. Same te pogawedkiz przyszlym swiadkiem sa dosc nietypowym i nie bardzo etycznym dzialaniem, a i podkomendant wpadajac na te pogawedki, kazdorazowo musial pokonac ponad 600 km w obydwie strony ! Bury podal tez, ze czesto rozmawiali o szczatkach i morderstwie.
Byc moze dlatego, Burego nie przesluchano w latem i jesienia 2000r, kiedy przesluchiwano swiadkow w Pipidowce. Nie byl jeszcze przygotowany!? Bury po tych pogawedkach z Mackiewiczem zeznawal w koncu po raz pierwszy pod koniec stycznia 2001r , wiecej niz poltora roku po domniemanym morderstwie.
Zeznal, iz owszem jacyś mężczyźni przywieźli na posesję pręty metalowe, zawinięte w szary papier i wnosili na strych. To było
to co potrzebował Kawalec. Wprawdzie wykonawca klatki zeznał, że zespawał
klatkę z katownikow i prętów, tworząc elementy (ścianki), które łatwo można było złożyć, a
tu byly same pręty, a nie zespawane elementy, ale w końcu nie można wybrzydzać -
wszystko to w koncu metal - a to jest najważniejsze. Bury nie widział znoszenia
prętów ze strychu, ale od czego dedukcja
śledczego. Mordercy znieśli jak Bury np. spał. Jak złożyli klatkę z tych
prętów? Zespawali? To po co zamawiali
zespawaną, żeby „rozspawać" i mieć pręty, a potem znowu je spawac? Jak i gdzie? Czy nie prościej było kupić wobec
tego pręty? Jak każdy porządny prokurator, Kawalec nie zwracał uwagi na takie
niuanse. Miał przecież morderców i trzeba było uwolnić od nich porządne społeczeństwo.
Prokurator Kawalec mial juz punkt zaczepienia do dalszego udawadniania, ze zabojstwa dokonano w okolicach Pipidowki - w odludnym miejscu.
Nic to, że Pipidowka i okolice zabudowane pałacami
letniskowymi prominentów z Olsztyna i Warszawy, a ruch w okolicy jak na
Marszałkowskiej. Kowalski miał być tam przetrzymywany od połowy kwietnia do
początków czerwca. A wiec wtedy kiedy letnicy, ci na emeryturach, a takze mlode matki z malymi dziecmi przenosza sie do domow letniskowych. Ponadto w 1999r pobliski osrodek wypoczynkowy Rady Ministrow byl jak za czasow PRLu, zamknietym i strzezonym przez sluzby specjalne obiektem– co wiazalo sie ze stalym patrolowaniem lasow w okolicy Pipidowki. Znalezienie odludnego miejsca w tej okolicy bylo nierealne i niemozliwe. Kazdy mieszkaniec tamtych terenow to wiedzial. Do tego wiosna 1999r nadlesnictwo przeprowadzalo klasyfikacje drzew do wycinki w tych lasach, co wiazalo sie z zatrudnieniem dodatkowych pracownikow lesnych, ktorzy w czasie klasyfikacji sprawdzili kazdy metr lasu.
Ale tych faktow nie mogl brac pod uwage prokurator, poniewaz kladlo to cala hipoteze z takim wysilkiem budowana przez asesora Wuja i przez niego.
Nawet gdyby takie odludne miejsce znalezli mordercy, jest fizyczna niemozliwoscia, aby, nawet po ponad roku, Policja i fachowcy z CBS nie odnalezli tego miejsca. A mianowicie:
Dorosły mężczyzna przez 8 tygodni przetrzymywania w klatce
na powierzchni 1,5 m kwadratowego wyeliminowałby okolo 160 l moczu i
60 kg kału (Bury zeznał, że pasierb nosił jedzenie do lasu!). Do tego trzeba dodac krew podczas morderstwa i rozkawalkowania ofiary. Miejsce to, gdyby
rzeczywiście istniało, byłoby „czuć" conajmniej w promieniu kilkudziesięciu
metrów, jak również miejsce to przez następne kilka miesięcy byłoby atrakcją
dla setek tysiecy much i innych insektów. Sam fetor i charakterystyczny hałas setek tysięcy
much i innych insektów, nie mógłby pozostać niezauważony.
Wyniszczenie fizyczne (pod wpyłwem ciężaru klatki i
wagi Kowalskiego, a także „oprawców") i chemiczne podściółki lasu, potrzebowałoby
regeneracji conajmniej kilku lat.
Niemozliwe bylo zatarcie tych sladow. Aby to zrobic potrzebna bylaby koparka, by usunac taka ilosc podsciolki i ziemi z wsiaknietymi odchodami i krwia ofiary – dobre pol tony albo i wiecej. Jest oczywistym, ze mordercy nie mogli uzywac zadnych maszyn, a wiec pozostawaly im lopaty i worki i wynoszenie ich na plecach i “na piechote”. Jak daleko od miejsca przetrzymywania mogliby przenosic te ziemie ze “sladami”? I jaki mialoby to sens? Przeciez w miejscu gdzie przeniesliby te slady – byloby to oczywiste i widoczne nawet po roku czy dwoch. A w miejscu usuniecia bylaby wielki dol. Jak mordercy ukryli ten dol przed fachowym okiem specow z CBS? Czy wypelnili go nowa ziemia, skad ja wzieli? I jak taka aktywnosc, chociazby przebywanie w tej okolicy tylu obcych umknelo uwadze miejscowych, sluzb specjalnych, pracownikow lesnych?. Nie znaleziono nawet jednego swiadka, ktory widzialby ktoregokolwiek z oskarzonych w lesie czy w okolicy lasu, czy w samej miejscowosci Pipidowka. Caly ten scenariusz byl absurdalny.
Ale takich watpliwosci nie mial prokurator Kawalec.
Bury zeznal. iz słyszał „od kwietnia do czerwca” dwa strzały. I to był wg Kawalca moment
zabójstwa Kowalskiego. Wprawdzie nie wyeliminowal innych możliwości - leśniczy czasami
strzela, działa tam też koło łowieckie, jest tez problem z klusownikami. Bury zeznał tez, że tego dnia, kiedy słyszał dwa strzały, pasierb udał się do lasu
z piłą mechaniczna i kolegą Kaczyńskim. A więc prokurator wydedukował, że to właśnie tą piłą
rozkawałkowano zwłoki Kowalskiego. Fakt, ze Bury zeznal, ze po powrocie z lasu przyniesli naciete drewno i zaladowali je do bagaznika Kaczynskiego, nie mial zadnego wplywu na process dedukcyjny prokuratora.
W tym zeznaniu było parę dziur, po
pierwsze nie było w tym zeznaniu wzmianki o innych podejrzanych – Wojdaku, Panisiewiczu czy Dynce. No cóż dobrze, że był Gamuz i
poszedł do lasu z narzedziem tnacym do lasu . Trzeba byc optymista. Ta piła to też trochę była nie na rękę prokuratorowi, bo przecież
doktor Porągiewka stwierdził, że rozkawałkowano ciało siekierą czy toporem.
O to nie martwił się prokurator, bo wiadomo, że zapenial Porągiewce chlebek i to juz nie z szyka ale z kawiorem, a
inteligientny biegły, zawsze zeznana tak jak potrzebuje prokurator. Nie wazne, że każda kura domowa rozróżni
po sladach na kosciach - rąbankę odnowocześnie pociętego piła mięsa z kością. Zeby nie utrudniać,
Kawalec nie przreprowadził żadnych badań piły.
A przeciez , gdyby rzeczywiscie rozkawalkowano nia ofiare, szansa, ze pozostaly na niej mikroskopijne chociazby slady krwi byla bardzo duza. Dyskretnie pominął też tego Kaczyńskiego, z którym Gamuz udał się do
lasu ( nie byl na liscie podejrzanych!?) i nawet przesłuchując go, nie zapytał o tę wycieczkę do lasu w dniu morderstwa. W końcu byli już
znani mordercy, a Kaczyński wprawdzie bywał w Pipidowce, ale nie miał motywu. Po
co komu komplikacje w śledztwie.
Natomiast na podstawie tego
zeznania ustalił prokurator Kawalec, że wprawdzie Bury nie widział (tego dnia
kiedy słyszał dwa strzały) Wojdaka na
posesji, nie widział też Wojdaka udającego się do lasu, nie widział
go też powracającego z lasu, to jednak nie ulega wątpliwości, że tam był i
tylko, duża ilość samochodów zaparkowanych na posesji, przeszkadzała w
obserwacji świadkowi Buremu. Oczywiście ta duża ilość, nie przeszkadzała w
obserwacji Gamuza i Kaczyńskiego udających się i wracających z lasu, nie wspominajac o tym, ze Bury nie mogl widziec zaparkowanych samochodow, ani drogi do lasu z podworka przed wejsciem do domu – a tylko tam mogl sie poruszac na wozku inwalidzkim bez pomocy innej osoby.
Zeby dopiąć wszystko na ostatni
guzik. Kawalec wydedukował, że dowodem na to, iż Kowalski był przetrzymywany i
zamordowany w Pipidowce, są zeznania policjanta w powiązaniu z zeznaniami
Burego. Policjant zeznał, że 11 września 1999r.podsłuchał rozmowę telefoniczną (operacja Czacha)
pomiędzy Panisiewiczem a Kaczyńskim. Kaczyński przekazał Panisiewiczowi
wiadomość od Gamuza, ktory chciał, żeby
Panisiewicz zapłacił mu, za przysługę jaką zrobił Wojdakowi. Zeznanie Burego -
jak przyjechało pogotowie z Olsztyna do narzeczonej Gamuza, widział u pasierba „dużą ilość pieniędzy
w portfelu" jak ten nachylił się nad noszami i poła marynarki uchyliła się.
Pogotowie przyjechało do Pipidowki 15 sierpnia ! Ale Kowalec to wykształcony człowiek i
teorie Einsteina nie sa mu obce, a podróż w przeszłość tej dużej ilości pieniędzy
całkiem przecie możliwa, bo tylko przy takim zalozeniu wszystko tak sie ladnie sklada w logiczna calosc. Ta zaplata to miala byc wg prokuratora za udostepnienie miejsca do przetrzymywania Kowalskiegoprzez Gamuza – Wojdakowi. Dlaczego akurat Wojdakowi, a nie wszystkim mordercom? I jakie to miejsce udostepnial Gamuz? nie posiadal on ani ziemi ani kawalka lasu ani w ludnym ani w bezludnym miejscu! Czy udostepnilbezludne miejsce w publicznym lesie? i za to kazal sobie placic? 27 dni po tym jak ojczym widzial juz duza ilosc pieniedzy w jego portfelu, ktore wg prokuratora byly ta zaplata?
Mając morderców i dowody,
prokurator Kawalec zaczął pisać akt oskarżenia. I tu stała się rzecz
zadziwiająca. Pewnego dnia Kawalec poprosił podkomendanta Mackiewicza -
wystosował notatkę służbową - aby ten odnalazł grób Kowalskiego, bo zamierza
ekshumować szczątki. Mackiewicz odnalazł grób i odpowiednie informacje na
piśmie plus szkic kwatery na cmentarzu, przekazał prokuratorowi. Nie wiadomo,
dlaczego Kawalec chciał ekshumować, można co najwyżej domniemywać, iż powziął
jakieś podejrzenia co do rzetelności identyfikacji prokuratora Wuja, albo uznal, ze cala ta identyfikacja za grubymi nicmi szyta, aby sie pod nia podpisac. Prokurator Wuj byl juz w
tym czasie krajową gwiazdą od wykrywania porwań.
Byc moze doszedl do wniosku, ze troche przesadzil z tymskladajacym sie w logiczna calosc "rozciagnieciem w czasie" przetrzymywania i zamordowania Kowalskiego - z 2-3 dni wg dowodow z zeznania K.Ropko do prawie dwoch m-cy wg dowodow z zeznan Burego.
Słusznie się domyślasz czytelniku, Kowalec został odsunięty od śledztwa, a w niedługim czasie prokuratura
pożegnała go na dobre. Nie żeby ten fachowiec się marnował, np w
adwokaturze, przyhołubił go IPN w
Białymstoku, a obecnie jest prokuratorem w centrali w Warszawie.
Trzecim i ostatnim super-sledczym w tej sprawie, został prokurator Grzegorz Dyza.
Po niemilym epizodzie z Kawalcem i ekshumacja, przyszedl prikaz z gory, aby wyprostowac te niedorobki z identyfikacja szczatkow NN. Prokurator Dyza rozpoczął swoją pracę od
przesłuchania doktora Porągiewki. Doktor hurtowo w tym zeznaniu poprawił
wszystkie swoje wcześniejsze „pomyłki" Na temat tych dwóch podudzi w protokole
sekcji, co to przez nieuwagę prokurator Wuj podłączył do akt prawdziwy, powiedział że „.. „... w związku z
tym, że dysponuje dużą ilościa szczątek doszło do
technicznej pomyłki przy przepisywaniu protokołu..." i zamiast pisać o jednej
nodze, której sekcję robił, pisał o dwóch.
Nie wyjaśnił dlaczego pobrał mat.
biologiczny z dwóch podudzi - w protokole stoi jak wół - lewa i prawa.
Ponieważ bylo to nieszczesne zeznanie z przed roku, kiedy nie zorientowany doktor upieral sie, ze znaleziono dwa podudzia, w którym wspomagając
swoją pamięć zdjęciami powiedział „...z
materiału zdjęciowego wynika, że z jeziora wydobyto dwa podudzia..."
tym razem zeznał, że nie wie jak to się stało, że powiedział dwa podudzia. Musiał się pomylić (sic!), bo teraz zeznaje oglądając te zdjęcia i widzi wyraźnie, że wydobyto tylko
jedno podudzie.Niewątpliwie były to nie “te” a inne zdjęcia, czyli nie “te”, ktore oglądał rok wcześniej w
Olsztynie - wspomagając swoją pamięć i widzac dwa podudzia!
Następnie z całą mocą podkreślił,
że do rozkawałkowaniadoszło przy użyciu piły, a jego wcześniejsze ustalenia,
że użyto siekiery lub topora wcale nie są błędem, bo to też narzedzia tnące!
Wyjaśniał też, dlaczego nie opisał
i nie zauważył otworu po postrzale w żuchwie, który odkryła antropolog po
usunięciu tkanki miękkiej dziąsła. A mianowicie zeznał, że część twarzo-czaszki
miała wiele złamań i nie mógł zauważyć otworu po postrzale , ale nie wyklucza,
że był nawet i trzeci. Nie sprecyzował gdzie konkretnie miałby być ten
ewentualny postrzał, ani co ma piernik do wiatraka, to znaczy co ma złamanie do
tego , że nie ma otworu po postrzale czy postrzałach. Zresztą Dyza nie
przyciskał, bo przecież Bury słyszał tylko dwa strzały i tyle otworów po
postrzale potrzebował.Nieważne, że jeden był pod zarośniętym dziąsłem - liczy sie liczba otworow!.
Porągiewka zmienił też swoją
opinię, co do faktu czy podudzia(e) odcięto za życia ofiary, czy po śmierci. W
protokole oględzin i w protokole autopsji stwierdził, że po śmierci. Teraz Dyza miał zeznanie świadka, który
słyszał „na mieście, że wśród złodziei
jest mówione, że Kowalskiemu obcięli nogę kiedy żył" i Porągiewka zeznał, że
faktycznie nogę odcięto za życia ofiary.
Po tej i paru innych drobnych poprawkach, prokurator Dyza nie mial problemow z polaczeniem powyzszych dowodow w logiczny lancuch poszlak, ktore wskazywaly na jedna tylko logiczna ewentualnosc przebiegu wydarzen. Napisaniem akt oskarżenia i przedstawił go Sadowi Okregowemu w Suwalkach. Cale sledztwo trawalo 3 lata.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz