USPRAWIEDLIWIAM
DZIENNIKARZY
PRZED
OFIARAMI BEZPRAWIA SĘDZIÓW
Bywa mi - emerytowanemu pismakowi - przykro,
gdy w internecie coraz częściej trafiam na skargi na dziennikarzy za uniki
wobec ofiar sądowego bezprawia i niechęć do nagłaśniania ich niedoli. Rozumiem
krytyków, chociaż...
Wyobraź sobie, Czytelniku bloga, że właśnie
Ty jesteś reporterem. Przychodzi do Ciebie, do redakcji, osoba uważająca siebie
za pokrzywdzoną przez sędziów. Przynosi furę dokumentów, z kończącym
postępowanie prawomocnym i niesprawiedliwym - zdaniem gościa - wyrokiem
włącznie. Aby wszystko starannie przeczytać i przeanalizować, należałoby
poświęcić mniej więcej pracowniczą dniówkę. A tu czas (w środowiskowym żargonie
- deadline) goni, masz do napisania kilka tematów naraz - i z tego Cię przede
wszystkim rozliczają, za to Ci płacą.
Opublikujesz coś, wierząc bez wahania w
wersję skarżącego się i jego stuprocentową prawdomówność? Zakwestionujesz bez
wątpliwości uczciwość sędziów, którzy mają służbowy obowiązek rozpoznawać spory
wnikliwie? Jaką masz pewność, że nie zostaniesz wmanewrowany między wódkę a
zakąskę? I że w konsekwencji nie staniesz się chłopcem do bicia dla obu poróżnionych
stron?
Pomijam antydziennikarzy, którzy niczym bezrozumni politycy próbują
wyautować interesanta powtarzanym w kółko kretynizmem: "wyroków sądowych się
nie krytykuje". Nawet dziennikarze, którzy szczerze chcą komuś pomóc, bywają
bezradni, gdy z jednej strony wymaga się od nich staranności i obiektywizmu,
z drugiej zaś - pisania nieomal pod dyktando domniemanej ofiary jakoby nierzetelnych
sędziów.
Wiem skądinąd, że czytelnikami tego bloga są
również moi koledzy po fachu. Żaden z nich z własnej inicjatywy (ja od dawna nikogo
o nic nie proszę, radzę sobie sam) nie wyraził ochoty opisania, jak w sprawie
moich roszczeń finansowych wobec ZUS sędziowie orzekali niezawiśle od ustaw,
dopuszczając się oczywistego, łatwiutkiego w tym przypadku do stwierdzenia,
przestępstwa przekroczenia uprawnień. Jednak do nikogo nie mam żalu. Jestem świadom,
że odwaga zawodowa w obecnych realiach medialnego rynku pracy jest ryzykowna i miewa
swoją cenę (mnie, emeryta, stać na większą nieustraszoność, ale zapewne miałbym
ją mniejszą, jeślibym jeszcze musiał zarabiać na życie).
Liczę co najwyżej na poparcie, gdyby
sędziowie zaczęli mnie represjonować za ujawnianie prawdy o nadużywaniu przez
nich swojej władzy. Na razie wciąż siedzą cicho, gdyż milczenie - przy braku
jakiejkolwiek kontroli zewnętrznej sądowego orzecznictwa - gwarantuje im
trwanie w bezkarności za uprawianą "w imieniu RP" samowolkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz